[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Małgorzatapogroziła Józefowi palcem.- Rozumiem, że twoje uczucia do byłego szefa są nadal tak gorące jak kiedyś.- I tu się mylisz.- O! - Józef wyraził zdumienie w sposób nadzwyczaj lapidarny.- Woliński to już przeszłość.Jest mi tak obojętny, że nawet gdyby dzisiaj tu przyszedł,mogłabym razem z nim usiąść do stołu.- Muszę mu to zakomunikować.Na pewno się ucieszy.- O nie, nie ma mowy.- Gwałtowna reakcja Małgorzaty przeczyła złożonej wcześniejdeklaracji.- Wystarczy, że mu odpuściłam, sprawianie przyjemności to już by była przesada.Józef uśmiechnął się.- I co teraz? - zapytał znowu.- Co chcesz zrobić z tym Solicą?- Nic - powtórzyła Małgorzata.- Chyba cię nie poznaję.- Józef odsunął się od stołu i spojrzał na Małgorzatę, jakby wi-dział ją po raz pierwszy w życiu.- Od kiedy tak łatwo odpuszczasz winy?- Niełatwo.- Małgorzata uśmiechnęła się wprawdzie, ale jej głos zabrzmiał poważnie.-Zapewniam cię, że zajęło mi to trochę czasu.W tej sprawie nie ma winnych, a raczej.wszy-scy są winni.Wszystkich nie można oskarżyć, zresztą każdego należałoby oskarżyć o cośinnego.a na niektóre winy nie ma paragrafu.Po tylu latach o wiele łatwiej darować im grze-chy.Zawsze mówiłeś, że najprostsze rozwiązania są najlepsze.- Nie myślałem, że mnie kiedyś pokonasz moją własną bronią.Nie chciałabyś się wpi-sać na listę adwokatów? - Józef zmienił temat.- Mogłabym, teoretycznie.Ale jak by to wyglądało, gdybym teraz stanęła po stronietych, których tak do tej pory tępiłam?Józef patrzył na Małgorzatę w skupieniu.- Czy Jacek już wie?- Można tak powiedzieć.- I co? Szuka sobie innego adwokata?- Nie sądzę.On już nie chce tego procesu.- On nie chce? Myślałem, że ty nie chcesz.- On nie chce, a ja to rozumiem.- Za to ja nie rozumiem.- Józef pokręcił głową.- Jacek nie chce? - upewnił się.- Dla-czego?- Myślę, że chyba wreszcie udało mu się dorosnąć.- A coś bliższego?- Zapytaj go przy najbliższej okazji.- Małgorzata uśmiechnęła się i sięgnęła po pierogi.- A teraz - popatrzyła na zegarek - właściwie, to.- przerwała, wyraznie zmieszana.- Spieszysz się gdzieś? - Józef natychmiast dostrzegł jej gest.- Nie.- zaprzeczyła bez przekonania - a właściwie trochę.- Cieszę się, że jednak nie obcięłaś włosów.- Józef uśmiechnął się.- On też na pewnotak woli - dokończył z przekonaniem.- Skąd wiesz? - zapytała zaskoczona.- Wszyscy mężczyzni są tacy sami - Józef bez mrugnięcia okiem wyrecytował prawdę,którą zwykle lubią wygłaszać kobiety w całkiem innych okolicznościach.- A w ogóle to kto niby ma tak woleć? - Małgorzata usiłowała bronić się poniewczasie.- No ten, dla kogo włożyłaś taką odlotową sukienkę.Bo przecież nie uwierzę, że to dlamnie.Małgorzata popatrzyła na swój strój z niepokojem.- Odlotowa, mówisz? Nie za bardzo odlotowa?- W sam raz.To gdzie się wybierasz?- Karol zaprosił mnie na Wigilię do swojej mamy - przyznała się wreszcie, nie bez opo-rów.- No nareszcie! Gratulacje!- Zaraz, to tylko kolacja - zaprotestowała słabo, choć normalnie zapytałaby złośliwie, coniby miał oznaczać okrzyk nareszcie.- Tak czy inaczej, gratulacje.- Niech ci będzie.A nie chciałbyś zobaczyć wreszcie, co ci Mikołaj zostawił pod cho-inką?ROZDZIAA 65O tej porze roku ulica Wiktorii Wiedeńskiej wyglądała tak nieszczególnie, jak tylkomoże wyglądać osiedlowa uliczka w dużym mieście w tej szerokości geograficznej na po-czątku marca.Znieg stopniał już dawno.W tym roku w ogóle śniegu było jak na lekarstwo -pokrywająca chodnik szarobrunatna breja świadczyła raczej o tym, że mieszkańcy tej ulicy namieszaninie piasku i soli nie musieli oszczędzać.Ogołocona z liści przyroda jeszcze nie miałazamiaru budzić się do życia.Nawet roślinność iglasta, zatem teoretycznie zawsze zielona,przyjęła kolorystykę chodnika, postanawiając na wszelki wypadek nie odróżniać się od oto-czenia.Józef zatrzymał się przed willą Wolińskiego i rozejrzał uważnie, na wypadek, gdybywbrew zapewnieniom gospodarza musiał znów stoczyć nierówną walkę z ochroniarzem.Ni-kogo takiego jednak nie dostrzegł, podszedł więc do furtki i nacisnął dzwonek.Chwilę potemdało się słyszeć charakterystyczny brzęczyk.Józef pchnął furtkę i ruszył w kierunku domu.Drzwi wejściowe natychmiast się otworzyły i stanął w nich mężczyzna w dresie.Józef zawa-hał się przez moment.A jednak nie pozbył się goryla - przemknęło mu przez myśl, dopóki niezorientował się, że mężczyzna w dresie to Stanisław Woliński we własnej osobie.- No nie - zatrzymał się kilka metrów przed wejściem i popatrzył na kolegę zaskoczony- w takim stroju to cię nie widziałem ze czterdzieści lat.- Właz szybko, zimno leci - Woliński uchylił się od komentarza.- Nie masz do mnie żalu? - Józef niepewnie uścisnął dłoń kolegi i przekroczył próg.- Ja? Do ciebie? Wręcz przeciwnie.- Nie wiem, czy tak to się miało skończyć.- Tak się skończyło, jak miało.Nie zgłaszam reklamacji.Ale nie stój tak.Józef posłusznie ruszył w kierunku schodów.- Nie - zaprotestował Woliński i machnął ręką w głąb domu.- Zostańmy na dole, niechce mi się wspinać.Józef rozejrzał się po wielkim salonie w poszukiwaniu miejsca, gdzie można by usiąść.- Siadaj.- Woliński ułatwił mu zadanie, wskazując obitą bordowym pluszem kanapę.-Napijesz się czegoś? Właściwie dużego wyboru nie ma.Tu na dole mam tylko martella.- Może być.Woliński wyjął z kredensu butelkę koniaku i wypełnił pękate kieliszki prawie do poło-wy.Jeden z nich podał Józefowi, a swój odstawił na stolik.Już miał usiąść, ale o czymś sobieprzypomniał, wrócił do kredensu i otworzył szufladę.- Mam jeszcze coś - zagaił tajemniczo i wyciągnął ze środka nieduże, drewniane pudeł-ko.- Spróbujesz? - Otworzył wieczko i podsunął Józefowi pudełko pod nos.Józef zaciekawiony zajrzał do środka.- Kubańskie? - zapytał na widok cygar.- Muszę się przyzwyczajać.- Józefowi wydało się, że w głosie Wolińskiego zadzwięcz-ała ironia.- Miałem jeszcze do wyboru Sudan, Irak i Mongolię.Na Kubie przynajmniej rosnąpomarańcze.Józef wziął do ręki cygaro, a Woliński przyciął mu specjalnym nożykiem końcówkę ipodał ogień.To samo zrobił ze swoim cygarem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Małgorzatapogroziła Józefowi palcem.- Rozumiem, że twoje uczucia do byłego szefa są nadal tak gorące jak kiedyś.- I tu się mylisz.- O! - Józef wyraził zdumienie w sposób nadzwyczaj lapidarny.- Woliński to już przeszłość.Jest mi tak obojętny, że nawet gdyby dzisiaj tu przyszedł,mogłabym razem z nim usiąść do stołu.- Muszę mu to zakomunikować.Na pewno się ucieszy.- O nie, nie ma mowy.- Gwałtowna reakcja Małgorzaty przeczyła złożonej wcześniejdeklaracji.- Wystarczy, że mu odpuściłam, sprawianie przyjemności to już by była przesada.Józef uśmiechnął się.- I co teraz? - zapytał znowu.- Co chcesz zrobić z tym Solicą?- Nic - powtórzyła Małgorzata.- Chyba cię nie poznaję.- Józef odsunął się od stołu i spojrzał na Małgorzatę, jakby wi-dział ją po raz pierwszy w życiu.- Od kiedy tak łatwo odpuszczasz winy?- Niełatwo.- Małgorzata uśmiechnęła się wprawdzie, ale jej głos zabrzmiał poważnie.-Zapewniam cię, że zajęło mi to trochę czasu.W tej sprawie nie ma winnych, a raczej.wszy-scy są winni.Wszystkich nie można oskarżyć, zresztą każdego należałoby oskarżyć o cośinnego.a na niektóre winy nie ma paragrafu.Po tylu latach o wiele łatwiej darować im grze-chy.Zawsze mówiłeś, że najprostsze rozwiązania są najlepsze.- Nie myślałem, że mnie kiedyś pokonasz moją własną bronią.Nie chciałabyś się wpi-sać na listę adwokatów? - Józef zmienił temat.- Mogłabym, teoretycznie.Ale jak by to wyglądało, gdybym teraz stanęła po stronietych, których tak do tej pory tępiłam?Józef patrzył na Małgorzatę w skupieniu.- Czy Jacek już wie?- Można tak powiedzieć.- I co? Szuka sobie innego adwokata?- Nie sądzę.On już nie chce tego procesu.- On nie chce? Myślałem, że ty nie chcesz.- On nie chce, a ja to rozumiem.- Za to ja nie rozumiem.- Józef pokręcił głową.- Jacek nie chce? - upewnił się.- Dla-czego?- Myślę, że chyba wreszcie udało mu się dorosnąć.- A coś bliższego?- Zapytaj go przy najbliższej okazji.- Małgorzata uśmiechnęła się i sięgnęła po pierogi.- A teraz - popatrzyła na zegarek - właściwie, to.- przerwała, wyraznie zmieszana.- Spieszysz się gdzieś? - Józef natychmiast dostrzegł jej gest.- Nie.- zaprzeczyła bez przekonania - a właściwie trochę.- Cieszę się, że jednak nie obcięłaś włosów.- Józef uśmiechnął się.- On też na pewnotak woli - dokończył z przekonaniem.- Skąd wiesz? - zapytała zaskoczona.- Wszyscy mężczyzni są tacy sami - Józef bez mrugnięcia okiem wyrecytował prawdę,którą zwykle lubią wygłaszać kobiety w całkiem innych okolicznościach.- A w ogóle to kto niby ma tak woleć? - Małgorzata usiłowała bronić się poniewczasie.- No ten, dla kogo włożyłaś taką odlotową sukienkę.Bo przecież nie uwierzę, że to dlamnie.Małgorzata popatrzyła na swój strój z niepokojem.- Odlotowa, mówisz? Nie za bardzo odlotowa?- W sam raz.To gdzie się wybierasz?- Karol zaprosił mnie na Wigilię do swojej mamy - przyznała się wreszcie, nie bez opo-rów.- No nareszcie! Gratulacje!- Zaraz, to tylko kolacja - zaprotestowała słabo, choć normalnie zapytałaby złośliwie, coniby miał oznaczać okrzyk nareszcie.- Tak czy inaczej, gratulacje.- Niech ci będzie.A nie chciałbyś zobaczyć wreszcie, co ci Mikołaj zostawił pod cho-inką?ROZDZIAA 65O tej porze roku ulica Wiktorii Wiedeńskiej wyglądała tak nieszczególnie, jak tylkomoże wyglądać osiedlowa uliczka w dużym mieście w tej szerokości geograficznej na po-czątku marca.Znieg stopniał już dawno.W tym roku w ogóle śniegu było jak na lekarstwo -pokrywająca chodnik szarobrunatna breja świadczyła raczej o tym, że mieszkańcy tej ulicy namieszaninie piasku i soli nie musieli oszczędzać.Ogołocona z liści przyroda jeszcze nie miałazamiaru budzić się do życia.Nawet roślinność iglasta, zatem teoretycznie zawsze zielona,przyjęła kolorystykę chodnika, postanawiając na wszelki wypadek nie odróżniać się od oto-czenia.Józef zatrzymał się przed willą Wolińskiego i rozejrzał uważnie, na wypadek, gdybywbrew zapewnieniom gospodarza musiał znów stoczyć nierówną walkę z ochroniarzem.Ni-kogo takiego jednak nie dostrzegł, podszedł więc do furtki i nacisnął dzwonek.Chwilę potemdało się słyszeć charakterystyczny brzęczyk.Józef pchnął furtkę i ruszył w kierunku domu.Drzwi wejściowe natychmiast się otworzyły i stanął w nich mężczyzna w dresie.Józef zawa-hał się przez moment.A jednak nie pozbył się goryla - przemknęło mu przez myśl, dopóki niezorientował się, że mężczyzna w dresie to Stanisław Woliński we własnej osobie.- No nie - zatrzymał się kilka metrów przed wejściem i popatrzył na kolegę zaskoczony- w takim stroju to cię nie widziałem ze czterdzieści lat.- Właz szybko, zimno leci - Woliński uchylił się od komentarza.- Nie masz do mnie żalu? - Józef niepewnie uścisnął dłoń kolegi i przekroczył próg.- Ja? Do ciebie? Wręcz przeciwnie.- Nie wiem, czy tak to się miało skończyć.- Tak się skończyło, jak miało.Nie zgłaszam reklamacji.Ale nie stój tak.Józef posłusznie ruszył w kierunku schodów.- Nie - zaprotestował Woliński i machnął ręką w głąb domu.- Zostańmy na dole, niechce mi się wspinać.Józef rozejrzał się po wielkim salonie w poszukiwaniu miejsca, gdzie można by usiąść.- Siadaj.- Woliński ułatwił mu zadanie, wskazując obitą bordowym pluszem kanapę.-Napijesz się czegoś? Właściwie dużego wyboru nie ma.Tu na dole mam tylko martella.- Może być.Woliński wyjął z kredensu butelkę koniaku i wypełnił pękate kieliszki prawie do poło-wy.Jeden z nich podał Józefowi, a swój odstawił na stolik.Już miał usiąść, ale o czymś sobieprzypomniał, wrócił do kredensu i otworzył szufladę.- Mam jeszcze coś - zagaił tajemniczo i wyciągnął ze środka nieduże, drewniane pudeł-ko.- Spróbujesz? - Otworzył wieczko i podsunął Józefowi pudełko pod nos.Józef zaciekawiony zajrzał do środka.- Kubańskie? - zapytał na widok cygar.- Muszę się przyzwyczajać.- Józefowi wydało się, że w głosie Wolińskiego zadzwięcz-ała ironia.- Miałem jeszcze do wyboru Sudan, Irak i Mongolię.Na Kubie przynajmniej rosnąpomarańcze.Józef wziął do ręki cygaro, a Woliński przyciął mu specjalnym nożykiem końcówkę ipodał ogień.To samo zrobił ze swoim cygarem [ Pobierz całość w formacie PDF ]