[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dłoń przeszył ból.Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że od kilku minut czułapulsowanie.Jako broń nóż byłby bezużyteczny, ale trzymając go przed sobą,czuła się pewniej, kiedy wykradała się z kąta.Zjawa ukazała się tuż obok niej, tak blisko, że mogła dostrzecczerwoną kropelkę spadającą z ostrej krawędzi wilczych zębów.Chesskrzyknęła i zamachnęła się nożem, ale on znowu zniknął w podmuchulodowatego chłodu.Z bólem w piersi wyskoczyła z pokoju i zaczęła biec w dół poschodach.Mógł być na tych schodach.Mógł być wszędzie.W nieprzeniknionej ciemności nie widziała nic,mogła tylko czuć jego dłonie na swojej szyi, kiedy po upadku z kilkuostatnich stopni wylądowała na wyfroterowanej drewnianej podłodze.Był na drugim końcu pokoju.Był wszędzie w tym domu, w jejgłowie.Wnętrze dłoni bolało ją tak straszliwie, jakby miało eksplodować.Bolały ją ramię i kolana, na które upadła.Nieważne.Musi się stądwydostać, wyjść na chłodne świeże powietrze, wrócić do świata, któryistnieje na zewnętrz tego domu grozy.Dopiero gdy się tam znalazła, kiedy kuląc się na ulicy, ocierała łzy ztwarzy, zorientowała się, że zostawiła w środku Rączkę i swoją torbę, iwszystko inne.Rozdział 14Lex z rękami wetkniętymi w kieszenie patrzył na dom Mortonów.- Co mam przynieść?- Rękę.Martwą rękę.Jest na podłodze w sypialni po prawej, nagórze.Wez ją i moją torbę i przynieś tutaj, dobrze?- Nie wiem, czy chcę dotykać ręki jakiejś martwej czarownicy,tulipanku.Bez obrazy.- To nie jest ręka czarownicy, tylko skazanego mordercy, i jestnieszkod.nieważne.Zrobisz to dla mnie czy mam zadzwonić po kogośinnego? Zostało już mało czasu do wschodu słońca.Chess spodziewała się, że Lex przejrzy jej blef.Nie było nikogo innego, po kogo mogłaby zadzwonić, Doyle awykluczyła od razu, a numeru Terrible a wciąż nie miała.Zdecydowała sięna Lexa.On przynajmniej nie będzie rozpowiadał od rana w całymKościele o jej śmiesznej ucieczce.Może była niesprawiedliwa wobecDoyle a, ale nic jej to nie obchodziło w sytuacji, kiedy na samą myśl opowrocie do tego domu cała drżała.- No dobra, zrobię to.- Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.- Aledostanę coś w zamian.- Zgoda.Tylko idz wreszcie po moje rzeczy.Patrzyła, jak niespiesznie idzie chodnikiem i znika w domu.Jeżelistamtąd wyjdzie, będzie chciał czegoś w zamian.Gdyby była szczerawobec siebie, musiałaby przyznać, że wiedziała to już w chwili, kiedy doniego dzwoniła.I może właśnie dlatego zadzwoniła.Nie była to uspokajająca myśl,ale większość jej myśli w ostatnich dniach nie była uspokajająca.Jejumysł zdawał się bez końca obracać kawałki potłuczonej wazy, którychnie potrafiła poskładać.Lotniska i samoloty widma, i runy.I trup, i oczy - te czarne oczy, których wzrok palił tej ciało do głębi.Dlaczego jej nie zabił?Oparła się o swój samochód i rozejrzała.W oknie domu stojącego wgłębi ulicy zabłysło światło - jakiś ranny ptaszek zaczynał nowy dzień.Przyjechała tu koło trzeciej.Teraz było nie pózniej niż piąta, ale niebo nadhoryzontem zaczynało błękitnieć, kominy na jego tle wyglądały jak czarnezęby.Co, do cholery, zajmuje mu tyle czasu? Przecież to nie jest żadenpałac, tylko jednopiętrowy dom w stylu kolonialnym.Może duch.Nie, to mało prawdopodobne.Lex nie bał się w tunelu,więc chociaż ta istota w domu była gorsza, znacznie gorsza, Chess wątpiła,czy mogłaby zrobić na nim wrażenie.Prawdę mówiąc, na żadnym Mortonów zjawa nie robiła większegowrażenia.Ale widmo, które zobaczyła w sypialni Alberta, w najmniejszymstopniu nie przypominało tego, które opisała pani Morton.%7ładnychszarych szmat udrapowanych na bezkształtnej formie i zdecydowanie byłto mężczyzna.Czy ten dom nawiedza więcej niż jeden duch? Jeżeli tak,czemu tylko ona widziała postać w czerni?I dlaczego jej nie zabił? Bo nie był prawdziwy - to jedyna możliwaodpowiedz, jedyne, co miało sens.Duch nie był prawdziwy, a ona wzięła tyle prochów, że sama już niewiedziała, co czuje.Potarła czoło i nasadę nosa.Cholera, zaczyna sięgubić.Potrzebuje snu, musi odstawić speedy i wrócić do normalności.Pojawił się Lex, trzymając w jednej ręce jej torbę, a w drugiejRączkę.Wyraz obrzydzenia na jego twarzy w innych okolicznościachbyłby zabawny.- Nic przyjemnego nosić taką rzecz do pracy - zauważył.- Nie wiem,jak ty to robisz.- Przyzwyczaiłam się.Wrzuciła torbę do samochodu, a Rączkę umieściła na siedzeniupasażera.W normalnych okolicznościach zdmuchnęłaby świecębezpośrednio po wyjściu z domu Morthonów, ale zrobiło się pózno, więcuznała, że lepiej będzie najpierw się oddalić.Z zaczarowanego snu ludzie budzą się gwałtownie, a ona nie chciałaryzykować, że ją zobaczą.Lex stał przez chwilę, przyglądając się jej.- Jedziesz do domu?- Taki mam zamiar.- Nie spytasz, co mi jesteś winna?- Zakładam, że sam mi powiesz.Nie miała ochoty rozpinać dżinsów i pokazywać mu tatuażu na ulicy,ale zrobi to.Obiecała spełnić jego życzenie, a biorąc pod uwagę całąsytuację, to było całkiem nieszkodliwe.- No tak.- Skinął głową, nie odrywając wzroku od jej twarzy.-Myślę, że mam pomysł.Przełknęła ślinę.- Jaki?- Dotykanie tej ręki, wiesz, nie było przyjemne.Zasłużyłem nanagrodę, prawda?Przysunął się bliżej, tak blisko, że widziała każdą jego rzęsę i czułazapach papierosów w jego oddechu.Jej serce przyspieszyło.Jedną ręką objął ją za szyję, delikatnie, z kciukiem pod brodą.Drugąprzesunął po jej plecach w dół.Została uwięziona między samochodem ajego ciałem, ale to nie było grozne, czy raczej nie było w tym złychzamiarów.- Myślę, że cię pocałuję, tulipanku - wymruczał.- Jak ci się to widziwzględem długu?Chess otworzyła usta, ale nie zdążyła odpowiedzieć.Zawładnął jejustami z pewnością siebie mężczyzny, który wie, że jego pocałunek jestmiłe widziany Poczuła lęk, kiedy uświadomiła sobie, że Lex ma rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Dłoń przeszył ból.Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że od kilku minut czułapulsowanie.Jako broń nóż byłby bezużyteczny, ale trzymając go przed sobą,czuła się pewniej, kiedy wykradała się z kąta.Zjawa ukazała się tuż obok niej, tak blisko, że mogła dostrzecczerwoną kropelkę spadającą z ostrej krawędzi wilczych zębów.Chesskrzyknęła i zamachnęła się nożem, ale on znowu zniknął w podmuchulodowatego chłodu.Z bólem w piersi wyskoczyła z pokoju i zaczęła biec w dół poschodach.Mógł być na tych schodach.Mógł być wszędzie.W nieprzeniknionej ciemności nie widziała nic,mogła tylko czuć jego dłonie na swojej szyi, kiedy po upadku z kilkuostatnich stopni wylądowała na wyfroterowanej drewnianej podłodze.Był na drugim końcu pokoju.Był wszędzie w tym domu, w jejgłowie.Wnętrze dłoni bolało ją tak straszliwie, jakby miało eksplodować.Bolały ją ramię i kolana, na które upadła.Nieważne.Musi się stądwydostać, wyjść na chłodne świeże powietrze, wrócić do świata, któryistnieje na zewnętrz tego domu grozy.Dopiero gdy się tam znalazła, kiedy kuląc się na ulicy, ocierała łzy ztwarzy, zorientowała się, że zostawiła w środku Rączkę i swoją torbę, iwszystko inne.Rozdział 14Lex z rękami wetkniętymi w kieszenie patrzył na dom Mortonów.- Co mam przynieść?- Rękę.Martwą rękę.Jest na podłodze w sypialni po prawej, nagórze.Wez ją i moją torbę i przynieś tutaj, dobrze?- Nie wiem, czy chcę dotykać ręki jakiejś martwej czarownicy,tulipanku.Bez obrazy.- To nie jest ręka czarownicy, tylko skazanego mordercy, i jestnieszkod.nieważne.Zrobisz to dla mnie czy mam zadzwonić po kogośinnego? Zostało już mało czasu do wschodu słońca.Chess spodziewała się, że Lex przejrzy jej blef.Nie było nikogo innego, po kogo mogłaby zadzwonić, Doyle awykluczyła od razu, a numeru Terrible a wciąż nie miała.Zdecydowała sięna Lexa.On przynajmniej nie będzie rozpowiadał od rana w całymKościele o jej śmiesznej ucieczce.Może była niesprawiedliwa wobecDoyle a, ale nic jej to nie obchodziło w sytuacji, kiedy na samą myśl opowrocie do tego domu cała drżała.- No dobra, zrobię to.- Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.- Aledostanę coś w zamian.- Zgoda.Tylko idz wreszcie po moje rzeczy.Patrzyła, jak niespiesznie idzie chodnikiem i znika w domu.Jeżelistamtąd wyjdzie, będzie chciał czegoś w zamian.Gdyby była szczerawobec siebie, musiałaby przyznać, że wiedziała to już w chwili, kiedy doniego dzwoniła.I może właśnie dlatego zadzwoniła.Nie była to uspokajająca myśl,ale większość jej myśli w ostatnich dniach nie była uspokajająca.Jejumysł zdawał się bez końca obracać kawałki potłuczonej wazy, którychnie potrafiła poskładać.Lotniska i samoloty widma, i runy.I trup, i oczy - te czarne oczy, których wzrok palił tej ciało do głębi.Dlaczego jej nie zabił?Oparła się o swój samochód i rozejrzała.W oknie domu stojącego wgłębi ulicy zabłysło światło - jakiś ranny ptaszek zaczynał nowy dzień.Przyjechała tu koło trzeciej.Teraz było nie pózniej niż piąta, ale niebo nadhoryzontem zaczynało błękitnieć, kominy na jego tle wyglądały jak czarnezęby.Co, do cholery, zajmuje mu tyle czasu? Przecież to nie jest żadenpałac, tylko jednopiętrowy dom w stylu kolonialnym.Może duch.Nie, to mało prawdopodobne.Lex nie bał się w tunelu,więc chociaż ta istota w domu była gorsza, znacznie gorsza, Chess wątpiła,czy mogłaby zrobić na nim wrażenie.Prawdę mówiąc, na żadnym Mortonów zjawa nie robiła większegowrażenia.Ale widmo, które zobaczyła w sypialni Alberta, w najmniejszymstopniu nie przypominało tego, które opisała pani Morton.%7ładnychszarych szmat udrapowanych na bezkształtnej formie i zdecydowanie byłto mężczyzna.Czy ten dom nawiedza więcej niż jeden duch? Jeżeli tak,czemu tylko ona widziała postać w czerni?I dlaczego jej nie zabił? Bo nie był prawdziwy - to jedyna możliwaodpowiedz, jedyne, co miało sens.Duch nie był prawdziwy, a ona wzięła tyle prochów, że sama już niewiedziała, co czuje.Potarła czoło i nasadę nosa.Cholera, zaczyna sięgubić.Potrzebuje snu, musi odstawić speedy i wrócić do normalności.Pojawił się Lex, trzymając w jednej ręce jej torbę, a w drugiejRączkę.Wyraz obrzydzenia na jego twarzy w innych okolicznościachbyłby zabawny.- Nic przyjemnego nosić taką rzecz do pracy - zauważył.- Nie wiem,jak ty to robisz.- Przyzwyczaiłam się.Wrzuciła torbę do samochodu, a Rączkę umieściła na siedzeniupasażera.W normalnych okolicznościach zdmuchnęłaby świecębezpośrednio po wyjściu z domu Morthonów, ale zrobiło się pózno, więcuznała, że lepiej będzie najpierw się oddalić.Z zaczarowanego snu ludzie budzą się gwałtownie, a ona nie chciałaryzykować, że ją zobaczą.Lex stał przez chwilę, przyglądając się jej.- Jedziesz do domu?- Taki mam zamiar.- Nie spytasz, co mi jesteś winna?- Zakładam, że sam mi powiesz.Nie miała ochoty rozpinać dżinsów i pokazywać mu tatuażu na ulicy,ale zrobi to.Obiecała spełnić jego życzenie, a biorąc pod uwagę całąsytuację, to było całkiem nieszkodliwe.- No tak.- Skinął głową, nie odrywając wzroku od jej twarzy.-Myślę, że mam pomysł.Przełknęła ślinę.- Jaki?- Dotykanie tej ręki, wiesz, nie było przyjemne.Zasłużyłem nanagrodę, prawda?Przysunął się bliżej, tak blisko, że widziała każdą jego rzęsę i czułazapach papierosów w jego oddechu.Jej serce przyspieszyło.Jedną ręką objął ją za szyję, delikatnie, z kciukiem pod brodą.Drugąprzesunął po jej plecach w dół.Została uwięziona między samochodem ajego ciałem, ale to nie było grozne, czy raczej nie było w tym złychzamiarów.- Myślę, że cię pocałuję, tulipanku - wymruczał.- Jak ci się to widziwzględem długu?Chess otworzyła usta, ale nie zdążyła odpowiedzieć.Zawładnął jejustami z pewnością siebie mężczyzny, który wie, że jego pocałunek jestmiłe widziany Poczuła lęk, kiedy uświadomiła sobie, że Lex ma rację [ Pobierz całość w formacie PDF ]