[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tylko coś podrzuciłem.Wie pan, próbki DNA, które zbieram.Artie patrzył na mężczyznę, który wciąż się rozglądał, aż wkońcu zatrzymał spojrzenie na książce o Unabom-berze.Wziąłją do ręki,- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie nosił tego w plecaku?Rzucił książkę na stertę, która się rozsunęła.Artie wstrzymałoddech.Wiedział, że mężczyzna zobaczył dokładnie to, cochciał przed nim ukryć.Na domiar złego wyciągnął z plikupapierów artykuł o tylenolu.- Po co ci to?- Tak tylko czytam.Nie kupił tego.Artie musiał szybko coś wymyślić.Potem naglesię uspokoił.Czym on się przejmuje? Przecież są tacy sami.Artie to wiedział.Nie są nauczycielem i uczniem, alepokrewnymi duszami.- Rozwiązałem tę zagadkę - oznajmił Artie.Mężczyzna milczał.Uniósł brwi i czekał na wyjaśnienia.- Jest pan bardzo inteligentny - oznajmił Artie szczerze.- Tezabójstwa tylenolem.To pan.Zawsze się zastanawiali, czy ktośnie dokonał siedmiu przypadkowych morderstw po to, żebyskryć tę jedną ofiarę, której faktycznie chciał się pozbyć.%7ładnej odpowiedzi.Artie wziął to za dobrą monetę.Kontynuował zatem:- Umieszczając siedem opakowań leku w Chicago i okolicysprawił pan, że wszyscy wierzyli, że pana prawdziwy cel,którym było Terre Haute, to tylko nieszczęśliwy wypadek.Mężczyzna nawet się nie uśmiechnął, ale Artie pamiętał, żerzadko się uśmiechał.Dobrze, że nie wyglądał już narozgniewanego.Pocierał dłonią brodę, ale czekał i słuchał.- Teraz postępuje pan tak samo, prawda? Wysyła pan przesyłkiz wirusem pod przypadkowe adresy, żeby wyglądało na to, żerobi to jakiś terrorysta amator.A tymczasem pan ma jedenprawdziwy cel, prawda?- Zerknął na notes, wciąż otwarty na liście nazwisk.- Więc kto to jest? Kto jest tym właściwym celem?- Wydaje ci się, że jesteś taki sprytny - odezwał sięmężczyzna - ale to wszystko są prawdziwe cele.Zaopiekuję siękażdym sukinsynem, który zaszedł mi za skórę.Potem zrobił coś, co - z czego Artie powinien zdawać sobiesprawę - było podstępem.Uśmiechnął się. Jak rozpracowałeś tę historię z tylenolem? To znaczy zIndianą? Coś tam masz?Wskazał na stertę książek i papierów, Artie zaś się uśmiechnął.Pochylił się i zaczął szukać.Nawet nie zauważył, że mikroskopceluje w jego głowę.Artie świetnie zmieścił się nad martwą małpą.Byłnieprzytomny, kiedy drzwi zamrażarki zamknęły się z trzaskiemi kliknął zamek kłódki.ROZDZIAA63CelaMaggie śniło się spalone ciało owinięte w folię.Czuła nawetjego zapach.Patrzyła z perspektywy dziecka: jej oczyznajdowały się na poziomie brzucha tłumu dorosłych, kiedy sięmiędzy nimi przepychała.Lniane spodnie i metalowe guzikiocierały się ojej policzki, gdy przeciskała się między dwomamężczyznami w granatowych garniturach i czarnych lśniącychbutach.W końcu dotarła do celu, do trumny, która stała na przodzie.Wypolerowana mahoniowa trumna postawiona wysoko nazłotym ołtarzu górowała nad nią.Otaczały ją kwiaty, ale ichsłaba woń nie zdołała zneutralizować zapachu popiołu.Popiołui spalonego ciała. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz".Słyszała, jak ktośszeptał te słowa. Z prochu powstałeś".Ale nikogo niedostrzegła.Wiedziała już, co zobaczy, zerkając do wnętrza trum-ny, za jej gładki brzeg z satynową wyściółką.Znała ten sen,odtwarzający prawdziwe wydarzenia.Znowu miała dwanaścielat i przeżywała pogrzeb ojca, krok po kroku, jeszcze raz.Jej umysł zaakceptował już te obrazy, nie omijał żadnego znich, zatrzymywał się przy szczegółach.Ujrzy swojego ojca wbrązowym garniturze, z rękami owiniętymi jak mumia iułożonymi wzdłuż ciała.Usłyszy szelest marszczącego się podnim plastiku.Przyjrzy się spalonej skórze na twarzy, pokrytejpęcherzami i czarnej pomimo najlepszych wysiłków pracownikazakładu pogrzebowego.Za każdym razem zapach był tak praw-dziwy, że budziła się z nudnościami, czasami krztusiła się itrzymała się za brzuch.Nie mogła tego powstrzy-mać, apróbowała wiele razy.Posuwała się nawet do tego, że szczypałasię przez sen w ramię i nic nie czuła, lecz wiedziała, że kiedyjuż obrazy się pojawią, przepłyną wszystkie pod jej powiekami,niczym cała rolka filmu.Wspięła się na ołtarz, dwunastoletnie kolana otarły sięo wypolerowane drewno, i chwyciła się brzegu spoconymipalcami, by zajrzeć do środka.Ale tym razem to nie jej ojciectam leżał.Ujrzała Cunnighama, z zamkniętymi oczami, zesplecionymi rękami.Wyglądał na spokojnego, wręczzadowolonego.A potem zobaczyła jakiś ruch.Najpierw drgnięcie materiału, zmarszczka pod guzikiemkoszuli.Potem kolejna i jeszcze jedna, aż całe jego ciało zaczęłosię gotować.Robaki wyłaziły ze szwówi przez rękawy, pełzły po jego rękach, twarzy, wyłaziły z ust.Maggie przebudziła się gwałtownie.Poklepała się po rękach,otarła twarz, potrząsnęła głową i włosami.Odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka.Z trudem łapała oddech.Serce jej waliło.Tak bardzo starała się uspokoić i oddychać, żegroziła jej hiperwentylacja.Objęła się ciasno rękami.Jej skórabyła mokra od potu.Przełknęła i poczuła smak krwi.Zdałasobie sprawę, że za mocno przygryzła wargę.To sen, powiedziała sobie, to tylko głupi sen.Mimo wszystko pokuśtykała w stronę szklanej ściany [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Tylko coś podrzuciłem.Wie pan, próbki DNA, które zbieram.Artie patrzył na mężczyznę, który wciąż się rozglądał, aż wkońcu zatrzymał spojrzenie na książce o Unabom-berze.Wziąłją do ręki,- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie nosił tego w plecaku?Rzucił książkę na stertę, która się rozsunęła.Artie wstrzymałoddech.Wiedział, że mężczyzna zobaczył dokładnie to, cochciał przed nim ukryć.Na domiar złego wyciągnął z plikupapierów artykuł o tylenolu.- Po co ci to?- Tak tylko czytam.Nie kupił tego.Artie musiał szybko coś wymyślić.Potem naglesię uspokoił.Czym on się przejmuje? Przecież są tacy sami.Artie to wiedział.Nie są nauczycielem i uczniem, alepokrewnymi duszami.- Rozwiązałem tę zagadkę - oznajmił Artie.Mężczyzna milczał.Uniósł brwi i czekał na wyjaśnienia.- Jest pan bardzo inteligentny - oznajmił Artie szczerze.- Tezabójstwa tylenolem.To pan.Zawsze się zastanawiali, czy ktośnie dokonał siedmiu przypadkowych morderstw po to, żebyskryć tę jedną ofiarę, której faktycznie chciał się pozbyć.%7ładnej odpowiedzi.Artie wziął to za dobrą monetę.Kontynuował zatem:- Umieszczając siedem opakowań leku w Chicago i okolicysprawił pan, że wszyscy wierzyli, że pana prawdziwy cel,którym było Terre Haute, to tylko nieszczęśliwy wypadek.Mężczyzna nawet się nie uśmiechnął, ale Artie pamiętał, żerzadko się uśmiechał.Dobrze, że nie wyglądał już narozgniewanego.Pocierał dłonią brodę, ale czekał i słuchał.- Teraz postępuje pan tak samo, prawda? Wysyła pan przesyłkiz wirusem pod przypadkowe adresy, żeby wyglądało na to, żerobi to jakiś terrorysta amator.A tymczasem pan ma jedenprawdziwy cel, prawda?- Zerknął na notes, wciąż otwarty na liście nazwisk.- Więc kto to jest? Kto jest tym właściwym celem?- Wydaje ci się, że jesteś taki sprytny - odezwał sięmężczyzna - ale to wszystko są prawdziwe cele.Zaopiekuję siękażdym sukinsynem, który zaszedł mi za skórę.Potem zrobił coś, co - z czego Artie powinien zdawać sobiesprawę - było podstępem.Uśmiechnął się. Jak rozpracowałeś tę historię z tylenolem? To znaczy zIndianą? Coś tam masz?Wskazał na stertę książek i papierów, Artie zaś się uśmiechnął.Pochylił się i zaczął szukać.Nawet nie zauważył, że mikroskopceluje w jego głowę.Artie świetnie zmieścił się nad martwą małpą.Byłnieprzytomny, kiedy drzwi zamrażarki zamknęły się z trzaskiemi kliknął zamek kłódki.ROZDZIAA63CelaMaggie śniło się spalone ciało owinięte w folię.Czuła nawetjego zapach.Patrzyła z perspektywy dziecka: jej oczyznajdowały się na poziomie brzucha tłumu dorosłych, kiedy sięmiędzy nimi przepychała.Lniane spodnie i metalowe guzikiocierały się ojej policzki, gdy przeciskała się między dwomamężczyznami w granatowych garniturach i czarnych lśniącychbutach.W końcu dotarła do celu, do trumny, która stała na przodzie.Wypolerowana mahoniowa trumna postawiona wysoko nazłotym ołtarzu górowała nad nią.Otaczały ją kwiaty, ale ichsłaba woń nie zdołała zneutralizować zapachu popiołu.Popiołui spalonego ciała. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz".Słyszała, jak ktośszeptał te słowa. Z prochu powstałeś".Ale nikogo niedostrzegła.Wiedziała już, co zobaczy, zerkając do wnętrza trum-ny, za jej gładki brzeg z satynową wyściółką.Znała ten sen,odtwarzający prawdziwe wydarzenia.Znowu miała dwanaścielat i przeżywała pogrzeb ojca, krok po kroku, jeszcze raz.Jej umysł zaakceptował już te obrazy, nie omijał żadnego znich, zatrzymywał się przy szczegółach.Ujrzy swojego ojca wbrązowym garniturze, z rękami owiniętymi jak mumia iułożonymi wzdłuż ciała.Usłyszy szelest marszczącego się podnim plastiku.Przyjrzy się spalonej skórze na twarzy, pokrytejpęcherzami i czarnej pomimo najlepszych wysiłków pracownikazakładu pogrzebowego.Za każdym razem zapach był tak praw-dziwy, że budziła się z nudnościami, czasami krztusiła się itrzymała się za brzuch.Nie mogła tego powstrzy-mać, apróbowała wiele razy.Posuwała się nawet do tego, że szczypałasię przez sen w ramię i nic nie czuła, lecz wiedziała, że kiedyjuż obrazy się pojawią, przepłyną wszystkie pod jej powiekami,niczym cała rolka filmu.Wspięła się na ołtarz, dwunastoletnie kolana otarły sięo wypolerowane drewno, i chwyciła się brzegu spoconymipalcami, by zajrzeć do środka.Ale tym razem to nie jej ojciectam leżał.Ujrzała Cunnighama, z zamkniętymi oczami, zesplecionymi rękami.Wyglądał na spokojnego, wręczzadowolonego.A potem zobaczyła jakiś ruch.Najpierw drgnięcie materiału, zmarszczka pod guzikiemkoszuli.Potem kolejna i jeszcze jedna, aż całe jego ciało zaczęłosię gotować.Robaki wyłaziły ze szwówi przez rękawy, pełzły po jego rękach, twarzy, wyłaziły z ust.Maggie przebudziła się gwałtownie.Poklepała się po rękach,otarła twarz, potrząsnęła głową i włosami.Odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka.Z trudem łapała oddech.Serce jej waliło.Tak bardzo starała się uspokoić i oddychać, żegroziła jej hiperwentylacja.Objęła się ciasno rękami.Jej skórabyła mokra od potu.Przełknęła i poczuła smak krwi.Zdałasobie sprawę, że za mocno przygryzła wargę.To sen, powiedziała sobie, to tylko głupi sen.Mimo wszystko pokuśtykała w stronę szklanej ściany [ Pobierz całość w formacie PDF ]