[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zawsze też była tobeletrystyka.Trafiały się i książki naukowe z dziedziny medycyny,biologii, astronomii i wielu innych.Ojciec sprawdzał tylko na odwrocie okładki, czy lektura nie jest zbyt drastyczna.Jego definicja drastyczności była jednak, przyznać trzeba,dość liberalna.Chłopiec, dodajmy, nie był zwykłym pożeraczem książek, aleczytelnikiem z prawdziwego zdarzenia czytanie stanowiło jego pasję,a nie tylko życiową konieczność.Wielokrotnie powracał do tych samychdzieł klasyków, ulubionych utworów współczesnych, opowieści sciencefiction czy dziecięcych książek przygodowych.Raz czy dwa zdarzyło się, że jakiś wścibski przechodzień, z czystejżyczliwości, złożył skargę na ojca za przetrzymywanie dziecka o takpóznej porze na ulicy.Dom Mallanów odwiedzały pózniej pracowniceopieki socjalnej i funkcjonariusze wydziału do spraw nieletnich.Robert za każdym razem przyjmował te najścia nader uprzejmie,z demonstracyjną gotowością do współpracy.Duma dumą, porywczośćporywczością, ale miał dość rozsądku, aby przewidzieć, że najmniejszyodruch irytacji z jego strony może tylko pogorszyć sprawę, a nawetskłonić machinę biurokratyczną (którą szczerze pogardzał) do odebraniamu dziecka.Władze miały przecież takie prawo dlatego Robertuśmiechał się, potakiwał, zapraszał do środka, częstował herbatąi okazywał wszelkie formy współpracy.Podsuwał funkcjonariuszom świadectwa szkolne syna, któreprzekonywały ich, że chłopiec uczy się dobrze, w czytaniu znaczniewyprzedza rówieśników, sprawia wrażenie szczęśliwego i zadbanego i nicnie wskazuje na to, aby był maltretowany czy cierpiał na brak opiekirodzicielskiej.Zresztą argumentował Robert Mallan jakie on, ojciec, ma innewyjście? Na opiekunkę go nie stać, samego chłopca w domu nie zostawi,a pracować przecież musi.Usiłował już zmienić godziny pracy nawcześniejsze, ale w dzień interes po prostu nie szedł, a przynajmniej nietak dobrze, aby dało się zarobić na życie.Za dnia ludzie nie byli widoczniew odpowiednim nastroju do pozowania.Woleli zwiedzać zabytkii objeżdżać miasto piętrowym autobusem z przewodnikiem w pięciujęzykach.A zanim siedli do pozowania, musieli się najeść, odpocząć,zwolnić tempo i wejść w nastrój kontemplacyjny.Na koniec składał parę obietnic, mamrotał słowa skruchy i życzliwybiurokrata odchodził uspokojony.Dopiero wtedy ojciec chłopca zaczynałwalić garnkami w zlewie, przeklinać wszystkich życzliwych tego światai mieszać z błotem wścibskich dobrodziejów, którzy ściągnęli na niegoniepotrzebny kłopot.Chłopiec tymczasem siedział w kącie i czytał,z niewzruszoną pogodą ducha, którą musiał odziedziczyć po matce, gdyżw ojcu nie było jej ani krzty.Wreszcie, spojrzawszy przez pokój na syna, jak zwykle zatopionegow lekturze, z kędzierzawą czupryną, której wygładzić nie dało się anigrzebieniem, ani szczotką (chociaż nieczęsto czyniono takie próby),z jakiejś całkiem zgoła nielogicznej i nieodgadnionej przyczyny ojciecchłopca wybuchał dzikim śmiechem.Po chwili obaj turlali się ze śmiechupo podłodze, mocując się, łaskocząc i pohukując jak dwaj smarkacze jakbracia, a nie ojciec i syn.Jak to się działo, że chłopiec bez jednego słowa czy gestu umiałdoprowadzić go do śmiechu, wyciągnąć z ponurego nastroju i wprawićw nagłe poczucie szczęścia tego mężczyzna nie wiedział.Chłopiec teżnie odpowiedziałby wam na pytanie, jakim sposobem ojciec dawał mupoczucie, że jest kochany, Po prostu był kochany obaj kochali sięnawzajem.Ta prosta prawda obywała się bez słów.Czasami jednak, po skończonej nocnej pracy, gdy chłopiec już spał,ojciec zaglądał ukradkiem do jego pokoju i zadawał sobie pytanie, costałoby się z synem, gdyby jego samego kiedyś zabrakło.Ktozaopiekowałby się małym? Kto by go pokochał? Może Poppea.Czywypadało ją o to poprosić? Czy nie oznaczałoby to przekroczenia granicyintymności, niestosownego nakazu? Co właściwie sugerowałaby takaprośba?W takich chwilach ogarniał go niepokój i przygnębienie, a pózna nocnagodzina sprowadzała lęk o przyszłość i ponure myśli o śmierci, starości,ubóstwie i niedołęstwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nie zawsze też była tobeletrystyka.Trafiały się i książki naukowe z dziedziny medycyny,biologii, astronomii i wielu innych.Ojciec sprawdzał tylko na odwrocie okładki, czy lektura nie jest zbyt drastyczna.Jego definicja drastyczności była jednak, przyznać trzeba,dość liberalna.Chłopiec, dodajmy, nie był zwykłym pożeraczem książek, aleczytelnikiem z prawdziwego zdarzenia czytanie stanowiło jego pasję,a nie tylko życiową konieczność.Wielokrotnie powracał do tych samychdzieł klasyków, ulubionych utworów współczesnych, opowieści sciencefiction czy dziecięcych książek przygodowych.Raz czy dwa zdarzyło się, że jakiś wścibski przechodzień, z czystejżyczliwości, złożył skargę na ojca za przetrzymywanie dziecka o takpóznej porze na ulicy.Dom Mallanów odwiedzały pózniej pracowniceopieki socjalnej i funkcjonariusze wydziału do spraw nieletnich.Robert za każdym razem przyjmował te najścia nader uprzejmie,z demonstracyjną gotowością do współpracy.Duma dumą, porywczośćporywczością, ale miał dość rozsądku, aby przewidzieć, że najmniejszyodruch irytacji z jego strony może tylko pogorszyć sprawę, a nawetskłonić machinę biurokratyczną (którą szczerze pogardzał) do odebraniamu dziecka.Władze miały przecież takie prawo dlatego Robertuśmiechał się, potakiwał, zapraszał do środka, częstował herbatąi okazywał wszelkie formy współpracy.Podsuwał funkcjonariuszom świadectwa szkolne syna, któreprzekonywały ich, że chłopiec uczy się dobrze, w czytaniu znaczniewyprzedza rówieśników, sprawia wrażenie szczęśliwego i zadbanego i nicnie wskazuje na to, aby był maltretowany czy cierpiał na brak opiekirodzicielskiej.Zresztą argumentował Robert Mallan jakie on, ojciec, ma innewyjście? Na opiekunkę go nie stać, samego chłopca w domu nie zostawi,a pracować przecież musi.Usiłował już zmienić godziny pracy nawcześniejsze, ale w dzień interes po prostu nie szedł, a przynajmniej nietak dobrze, aby dało się zarobić na życie.Za dnia ludzie nie byli widoczniew odpowiednim nastroju do pozowania.Woleli zwiedzać zabytkii objeżdżać miasto piętrowym autobusem z przewodnikiem w pięciujęzykach.A zanim siedli do pozowania, musieli się najeść, odpocząć,zwolnić tempo i wejść w nastrój kontemplacyjny.Na koniec składał parę obietnic, mamrotał słowa skruchy i życzliwybiurokrata odchodził uspokojony.Dopiero wtedy ojciec chłopca zaczynałwalić garnkami w zlewie, przeklinać wszystkich życzliwych tego światai mieszać z błotem wścibskich dobrodziejów, którzy ściągnęli na niegoniepotrzebny kłopot.Chłopiec tymczasem siedział w kącie i czytał,z niewzruszoną pogodą ducha, którą musiał odziedziczyć po matce, gdyżw ojcu nie było jej ani krzty.Wreszcie, spojrzawszy przez pokój na syna, jak zwykle zatopionegow lekturze, z kędzierzawą czupryną, której wygładzić nie dało się anigrzebieniem, ani szczotką (chociaż nieczęsto czyniono takie próby),z jakiejś całkiem zgoła nielogicznej i nieodgadnionej przyczyny ojciecchłopca wybuchał dzikim śmiechem.Po chwili obaj turlali się ze śmiechupo podłodze, mocując się, łaskocząc i pohukując jak dwaj smarkacze jakbracia, a nie ojciec i syn.Jak to się działo, że chłopiec bez jednego słowa czy gestu umiałdoprowadzić go do śmiechu, wyciągnąć z ponurego nastroju i wprawićw nagłe poczucie szczęścia tego mężczyzna nie wiedział.Chłopiec teżnie odpowiedziałby wam na pytanie, jakim sposobem ojciec dawał mupoczucie, że jest kochany, Po prostu był kochany obaj kochali sięnawzajem.Ta prosta prawda obywała się bez słów.Czasami jednak, po skończonej nocnej pracy, gdy chłopiec już spał,ojciec zaglądał ukradkiem do jego pokoju i zadawał sobie pytanie, costałoby się z synem, gdyby jego samego kiedyś zabrakło.Ktozaopiekowałby się małym? Kto by go pokochał? Może Poppea.Czywypadało ją o to poprosić? Czy nie oznaczałoby to przekroczenia granicyintymności, niestosownego nakazu? Co właściwie sugerowałaby takaprośba?W takich chwilach ogarniał go niepokój i przygnębienie, a pózna nocnagodzina sprowadzała lęk o przyszłość i ponure myśli o śmierci, starości,ubóstwie i niedołęstwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]