[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzałam mu w twarz,spodziewając się ujrzeć w niej odbicie własnej rozpaczy, lecznie zobaczyłam smutku.Oczy błyszczały mu radością, a ustamiał wygięte ku górze w pełnym niedowierzania śmiechu.Podciągnął rękaw koszuli Andrew.- Popatrz na jego rękę - powiedział.Spojrzałam i zobaczyłam, że czerwona pręga zaczęła sięcofać od ramienia do łokcia i dalej do przegubu.Andrewoddychał głęboko i regularnie, a kiedy dotknęłam jego czoła,było chłodne i pokryte cienką warstewką potu.Gdy w końcuotworzył oczy, znowu był niespełna rozumu dzieckiem, którez głupawym uśmiechem prosiło jedynie o odrobinę zupy ikawałek chleba.Gdy jakiś czas pózniej zjawił się szeryf, wszedł do celi, bypopatrzeć na Andrew.Wpatrywał się we mnie przez długąchwilę.- Jeżeli to nie czary, to znaczy, że w ogóle nie istnieją -rzekł.Odwracając się do wyjścia, powiedział, że Andrewmoże zostać z namijeszcze jeden dzień, ale potem musi wrócić do męskiejceli.Ledwo jego kroki ucichły na schodach, rzuciłam się dokrat.- Andrew żyje - krzyknęłam przez korytarz do Richarda imatki.- On żyje.Po raz pierwszy od wielu dni ich głosy napełniły mnieradością, która na chwilę pozwoliła mi zapomnieć obeznadziei więzienia w Salem.Przez kilka krótkich chwil niepamiętałam, że mojej matce zostało zaledwie sześć dni, byśnić, budzić się i w ogóle czuć cokolwiek.To była niedziela i w celi kobiet odprawiłyśmy porannemodły.Poproszono zacną panią Faulkner, aby naspoprowadziła w dziękczynnej modlitwie.Gdy w południezjawił się ojciec, przyniósł nam jedzenie, upraną odzież itrochę czystej wody.Słuchając, jak Tom mu opowiada owizycie doktora, który chciał odjąć Andrew ramię, zaciskałdłonie na kratach tak kurczowo, że myślałam, iż wyrwie je ześciany.Położyłam głowę Andrew na swoich kolanach, bymógł mówić.- Ojcze, teraz mogę iść z tobą na polowanie - brzmiałyjego pierwsze słowa.- Synu, ty jako pierwszy wystrzelisz ze strzelby - odparłojciec.Gdy czas jego wizyty dobiegł końca, powiedział nam, żewróci we wtorek i będzie przychodził codziennie aż do piątku.Do póznego wieczoru trzymaliśmy się z braćmi za ręce, anasze palce splecione były razem równie mocno, jak ogniwanaszych łańcuchów.- JAK UDAAO SI wam pogodzić z tak straszliwą stratą? -pytają ludzie tych, którzy przeżyli koszmar procesów, jakbyoczekując, że z powodu utraty najbliższych po prostu przestajesię wciągać powietrze nosem, aż pozbawione go płuca pękają.Prawdą jest, że niektórzy tracą chęć do życia i po śmierciukochanej osoby odmawiają przyjmowania jadła i picia, jakbyich ciała przeżywały zbyt okrutne katusze.Jednakże dziecko,które tak niedawno wyłoniło się na świat z pustki stworzenia,potrafi być bardziej odporne od najsilniejszego mężczyzny,mocniejsze od najtwardszej kobiety.Dziecko jest jakwczesnowiosenna cebulka wypełniona wszystkim coniezbędne, by się przebić poprzez glebę ku słońcu.I tak jakkropla wody wystarczy, żeby cebulka zaczęła rosnąć nawet wtwardej skale, tak odrobina dobroci daje dziecku siłęprzetrwania najgorszego.Owa dobroć nadeszła pod postacią doktora Amesa.Gdy wów poniedziałek, 15 sierpnia, zjawił się w naszej celi, wpierwszej chwili go nie rozpoznałam.Wszedł z chusteczkąprzyciśniętą do nosa, niosąc torbę z wyprawionej cielęcejskóry.Pomyślałam, że to jakiś duchowny, nosił bowiem długiciemny płaszcz i poważny kapelusz z szerokim rondem.Szybko schował chusteczkę do kieszeni i zobaczyłam, że jestmłodym, najwyżej trzydziestoletnim mężczyzną o prostymnosie i ciemnych oczach okolonych gęstymi czarnymibrwiami.Kilka kobiet go powitało, wyciągały do niego ręce iokrążyły go, prosząc o pomoc.Uspokoił je kilkoma słowami,po czym zaczął krążyć, przechodząc od jednej do drugiej.Przyjednej się zatrzymał, by obejrzeć jej rany i nałożyć na niemaść, przy innej tylko po to, by ją potrzymać za rękę i chwilęporozmawiać.Z którąkolwiek rozmawiał, sprawiał wrażenie,jakby poza nią nikogo wokół nie było, i niejedna gładziła gopo twarzy i błogosławiła za troskliwą opiekę.Gdy w końcupodszedł do nas, ukląkł przy Andrew.- Oto cud, który widzę na własne oczy - rzekł.Uśmiechnął się do Andrew, a on uśmiechnął się do niego iwyciągnął rękę, by doktor mógł ją obejrzeć dokładniej.- Nie pamiętasz mnie, Saro? - rzekł jakby od niechcenia,zbadawszy ramię mojego brata.Zdumiałam się, słysząc swoje imię.- Przyszedłem do was z wiadomością od twojego wuja,Rogera Toothakera - powiedział, zwracając ku mnie twarz.Wtedy sobie przypomniałam; był tym młodym lekarzem,który udał się do więzienia w Bostonie, by leczyćprzebywających tam więzniów.I to on właśnie przyniósł listdla ojca.List, który ojciec przeczytał, po czym wrzucił wogień.Doktor szybko wyjął z torby bandaże i maść i opatrzyłranę Andrew.Gdy skończył, zajął się otarciami na skórzeToma, na koniec obejrzał moje podrażnione, obolałeprzeguby.- Znam twojego ojca - powiedział, owijając bandażemmoje nadgarstki pod kajdanami.- Lub raczej słyszałem o nim.Często mówi się o nim w Bostonie.W pewnychstowarzyszeniach.Patrzyłam na niego, nie rozumiejąc, a on mówił dalej,wciąż dotykając moich przegubów swoimi delikatnymichłodnymi palcami.- Czy wiesz, jak twój wuj zmarł?- Mówi się, że został otruty - odpowiedziałamskrępowana jego pytaniem.- Otruty.przez kogoś - dodałam ispojrzałam mu niepewnie w oczy.Wtedy ujął moje ręce w swoje smukłe dłonie i przemówiłcicho.- Nie, Saro, nie przez kogoś.Sam się otruł.- Otwierałamjuż usta, by coś powiedzieć, on jednak mnie ubiegł.- Wiem,co ludzie powiadają o twoim ojcu.Prawdą jest, że był w celiwuja w dniu, w którym twój wuj umarł.Prawdą jest też, żetwój wuj błagał go o wybaczenie.Był torturowany i wiedział,że własna słabość każe mu oskarżyć was, dzieci.Powiedziałmi, że żałuje tego, co powiedział o waszej matce, i że raczejwoli umrzeć, niż wyrządzić więcej szkody.Wszystko tonapisał w liście do waszego ojca.Nie wolno ci wierzyć, żetwój ojciec przyłożył rękę do jego śmierci.Patrzyłam na Toma, jego spojrzenie mówiło mi, że nie jajedna wierzyłam, iż ojciec dopuścił się morderstwa z naszegopowodu.Pamiętam, jak kiedyś ojciec powiedział, że złykoniec wuja obrócił się na dobre, a ja zapytałam: Co toznaczy?".Doktor spuścił wzrok.- Wasz wuj bardzo cierpiał i skarżył mi się, że serce gozawodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Spojrzałam mu w twarz,spodziewając się ujrzeć w niej odbicie własnej rozpaczy, lecznie zobaczyłam smutku.Oczy błyszczały mu radością, a ustamiał wygięte ku górze w pełnym niedowierzania śmiechu.Podciągnął rękaw koszuli Andrew.- Popatrz na jego rękę - powiedział.Spojrzałam i zobaczyłam, że czerwona pręga zaczęła sięcofać od ramienia do łokcia i dalej do przegubu.Andrewoddychał głęboko i regularnie, a kiedy dotknęłam jego czoła,było chłodne i pokryte cienką warstewką potu.Gdy w końcuotworzył oczy, znowu był niespełna rozumu dzieckiem, którez głupawym uśmiechem prosiło jedynie o odrobinę zupy ikawałek chleba.Gdy jakiś czas pózniej zjawił się szeryf, wszedł do celi, bypopatrzeć na Andrew.Wpatrywał się we mnie przez długąchwilę.- Jeżeli to nie czary, to znaczy, że w ogóle nie istnieją -rzekł.Odwracając się do wyjścia, powiedział, że Andrewmoże zostać z namijeszcze jeden dzień, ale potem musi wrócić do męskiejceli.Ledwo jego kroki ucichły na schodach, rzuciłam się dokrat.- Andrew żyje - krzyknęłam przez korytarz do Richarda imatki.- On żyje.Po raz pierwszy od wielu dni ich głosy napełniły mnieradością, która na chwilę pozwoliła mi zapomnieć obeznadziei więzienia w Salem.Przez kilka krótkich chwil niepamiętałam, że mojej matce zostało zaledwie sześć dni, byśnić, budzić się i w ogóle czuć cokolwiek.To była niedziela i w celi kobiet odprawiłyśmy porannemodły.Poproszono zacną panią Faulkner, aby naspoprowadziła w dziękczynnej modlitwie.Gdy w południezjawił się ojciec, przyniósł nam jedzenie, upraną odzież itrochę czystej wody.Słuchając, jak Tom mu opowiada owizycie doktora, który chciał odjąć Andrew ramię, zaciskałdłonie na kratach tak kurczowo, że myślałam, iż wyrwie je ześciany.Położyłam głowę Andrew na swoich kolanach, bymógł mówić.- Ojcze, teraz mogę iść z tobą na polowanie - brzmiałyjego pierwsze słowa.- Synu, ty jako pierwszy wystrzelisz ze strzelby - odparłojciec.Gdy czas jego wizyty dobiegł końca, powiedział nam, żewróci we wtorek i będzie przychodził codziennie aż do piątku.Do póznego wieczoru trzymaliśmy się z braćmi za ręce, anasze palce splecione były razem równie mocno, jak ogniwanaszych łańcuchów.- JAK UDAAO SI wam pogodzić z tak straszliwą stratą? -pytają ludzie tych, którzy przeżyli koszmar procesów, jakbyoczekując, że z powodu utraty najbliższych po prostu przestajesię wciągać powietrze nosem, aż pozbawione go płuca pękają.Prawdą jest, że niektórzy tracą chęć do życia i po śmierciukochanej osoby odmawiają przyjmowania jadła i picia, jakbyich ciała przeżywały zbyt okrutne katusze.Jednakże dziecko,które tak niedawno wyłoniło się na świat z pustki stworzenia,potrafi być bardziej odporne od najsilniejszego mężczyzny,mocniejsze od najtwardszej kobiety.Dziecko jest jakwczesnowiosenna cebulka wypełniona wszystkim coniezbędne, by się przebić poprzez glebę ku słońcu.I tak jakkropla wody wystarczy, żeby cebulka zaczęła rosnąć nawet wtwardej skale, tak odrobina dobroci daje dziecku siłęprzetrwania najgorszego.Owa dobroć nadeszła pod postacią doktora Amesa.Gdy wów poniedziałek, 15 sierpnia, zjawił się w naszej celi, wpierwszej chwili go nie rozpoznałam.Wszedł z chusteczkąprzyciśniętą do nosa, niosąc torbę z wyprawionej cielęcejskóry.Pomyślałam, że to jakiś duchowny, nosił bowiem długiciemny płaszcz i poważny kapelusz z szerokim rondem.Szybko schował chusteczkę do kieszeni i zobaczyłam, że jestmłodym, najwyżej trzydziestoletnim mężczyzną o prostymnosie i ciemnych oczach okolonych gęstymi czarnymibrwiami.Kilka kobiet go powitało, wyciągały do niego ręce iokrążyły go, prosząc o pomoc.Uspokoił je kilkoma słowami,po czym zaczął krążyć, przechodząc od jednej do drugiej.Przyjednej się zatrzymał, by obejrzeć jej rany i nałożyć na niemaść, przy innej tylko po to, by ją potrzymać za rękę i chwilęporozmawiać.Z którąkolwiek rozmawiał, sprawiał wrażenie,jakby poza nią nikogo wokół nie było, i niejedna gładziła gopo twarzy i błogosławiła za troskliwą opiekę.Gdy w końcupodszedł do nas, ukląkł przy Andrew.- Oto cud, który widzę na własne oczy - rzekł.Uśmiechnął się do Andrew, a on uśmiechnął się do niego iwyciągnął rękę, by doktor mógł ją obejrzeć dokładniej.- Nie pamiętasz mnie, Saro? - rzekł jakby od niechcenia,zbadawszy ramię mojego brata.Zdumiałam się, słysząc swoje imię.- Przyszedłem do was z wiadomością od twojego wuja,Rogera Toothakera - powiedział, zwracając ku mnie twarz.Wtedy sobie przypomniałam; był tym młodym lekarzem,który udał się do więzienia w Bostonie, by leczyćprzebywających tam więzniów.I to on właśnie przyniósł listdla ojca.List, który ojciec przeczytał, po czym wrzucił wogień.Doktor szybko wyjął z torby bandaże i maść i opatrzyłranę Andrew.Gdy skończył, zajął się otarciami na skórzeToma, na koniec obejrzał moje podrażnione, obolałeprzeguby.- Znam twojego ojca - powiedział, owijając bandażemmoje nadgarstki pod kajdanami.- Lub raczej słyszałem o nim.Często mówi się o nim w Bostonie.W pewnychstowarzyszeniach.Patrzyłam na niego, nie rozumiejąc, a on mówił dalej,wciąż dotykając moich przegubów swoimi delikatnymichłodnymi palcami.- Czy wiesz, jak twój wuj zmarł?- Mówi się, że został otruty - odpowiedziałamskrępowana jego pytaniem.- Otruty.przez kogoś - dodałam ispojrzałam mu niepewnie w oczy.Wtedy ujął moje ręce w swoje smukłe dłonie i przemówiłcicho.- Nie, Saro, nie przez kogoś.Sam się otruł.- Otwierałamjuż usta, by coś powiedzieć, on jednak mnie ubiegł.- Wiem,co ludzie powiadają o twoim ojcu.Prawdą jest, że był w celiwuja w dniu, w którym twój wuj umarł.Prawdą jest też, żetwój wuj błagał go o wybaczenie.Był torturowany i wiedział,że własna słabość każe mu oskarżyć was, dzieci.Powiedziałmi, że żałuje tego, co powiedział o waszej matce, i że raczejwoli umrzeć, niż wyrządzić więcej szkody.Wszystko tonapisał w liście do waszego ojca.Nie wolno ci wierzyć, żetwój ojciec przyłożył rękę do jego śmierci.Patrzyłam na Toma, jego spojrzenie mówiło mi, że nie jajedna wierzyłam, iż ojciec dopuścił się morderstwa z naszegopowodu.Pamiętam, jak kiedyś ojciec powiedział, że złykoniec wuja obrócił się na dobre, a ja zapytałam: Co toznaczy?".Doktor spuścił wzrok.- Wasz wuj bardzo cierpiał i skarżył mi się, że serce gozawodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]