[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedysadzano go do środka, ktoś postawił kieliszek na dachutaksówki.Niezadowolony kierowca odjechał z piskiem opon,unosząc swój pijany towar, kieliszek spadł z dachu i oblałzebranych słodkim, lepkim reńskim winem.Mój Boże, to byłyczasy. Irish Tatler", grudzień 1998Wesołych świąt! Proszę ustawić się w kolejceZwięta.Strzeżcie się.Bardzo się strzeżcie.Rzekomo toczas dobrej woli, ale każdy, kto ma choć odrobinę zdrowegorozsądku, wie, że jest zupełnie inaczej.Zwięta to budzenie się przez siedemnaście poranków zrzędu z przysięgą, że dziś naprawdę pójdzie się spać przeddrugą w nocy.To przepychanie się przez jaskrawo oświetlone,przegrzane domy towarowe, w płaszczu, szaliku irękawiczkach.To przełamywanie się miniparóweczką zszefem na biurowym przyjęciu, wypijanie ogromnych ilościpiat d'or z plastikowych kubków, a następnie, dwie godzinypózniej, rozpychanie się wśród ludzi, żeby sfotografować swójtyłek na ksero.To hordy Irlandczyków wracających do domu z zagranicy,witanie rozradowanych rodziców na dublińskim lotnisku iniezręczne stwierdzenia:- Dzięki, że po mnie przyjechaliście, ale.Jadę prosto domiasta, żeby spotkać się z Malachy i Annie, i innymi, bardzoprzepraszam.Eee.ale skoro już się pojawiliście, to chybaszkoda by było to marnować, może podrzucicie mnie domiasta i wezmiecie mój bagaż do domu?To stanie w kolejkach po taksówki, walki podczaspasterki, to pijackie pakowanie prezentów nocą w Wigilię, toprzerażenie, kiedy się zobaczy efekty tego pakowania wzimnym, trzezwym świetle świątecznego poranka.Przede wszystkim jednak Boże Narodzenie to kłótnie.Straszliwe kłótnie.Szokujące, nieoczekiwane kłótnie.Spowodowane częściowo wielką luką między oczekiwaniamizwiązanymi z Gwiazdką a tym, co się faktycznie dzieje.Aczęściowo tym, że zbyt wielu samorządnych, autonomicznychdorosłych tłoczy się w jednym domu, próbując dostosować siędo cudzych zasad i cudzej rutyny.(Winię też za mocnorozgrzane kaloryfery).Kiedyś uważałam, że tylko ja się wykłócam podczasświąt, ale teraz, kiedy podzieliłam się swoim nieprzyzwoitymsekretem, wiem, że to się dzieje wszędzie.Jednak święta mają też swoje dobre strony.Prezenty!Od niepamiętnych czasów w każdy świąteczny poranekczwórka rodzeństwa i ja ustawialiśmy się w kolejce przedzamkniętymi drzwiami salonu.Czekaliśmy na ten cudownymoment, kiedy matka przekręci klucz i wpuści nas wszystkichdo pokoju, gdzie będziemy wydawali okrzyki zadowolenia,oglądając zdalnie sterowany samochód, lalkę płaczącąprawdziwymi łzami, miniaturową laleczkę wraz z akcesoriamii inne wspaniałości.Mama to prawdziwa showmenka, przeciągała otwieraniedrzwi tak długo, jak tylko się dało.Skręcaliśmy się z udrękioczekiwania, aż cała piątka tłoczyła się na przestrzenizazwyczaj odpowiedniej dla jednej osoby.Pomysł był taki,żeby w jednym roku z przodu ustawiali się najstarsi, a wnastępnym najmłodsi, co było sprawiedliwe dla wszystkichoprócz dziecka w środku.Ta praktyka ciągnęła się też w naszym dorosłym życiu.Tyle że, rzecz jasna, gdy do tego doszedł alkohol, krajobrazbożonarodzeniowego poranka nieodwracalnie się zmienił.Choć kiedyś wydawało się to nie do pojęcia, teraz niektórzyczłonkowie rodziny woleli leżeć w łóżkach i domagać sięmiski, zamiast tłoczyć się w kolejce przed salonem iwykrzykiwać: %7ładnego popychania!"I choć młodsi członkowie rodziny błagali, by ich wpuścićbez skacowanego starszego rodzeństwa, matka była nieugięta.Wszyscy albo nikt.Nie otwierała drzwi, dopóki pod drzwiaminie ustawiła się cała nasza piątka.Trzeba było użyć wszystkich możliwych środków.Paręosób wychodziło na dwór boso i w piżamie, by dojrzećcokolwiek przez nieprzenikalną barierę firanek w salonie isprawdzić, czy coś w środku nie wygląda przypadkiem jakMój Mały Kucyk.- Czy coś się tam rusza? - pytał niespokojnie Tadhg, któryprzez całe dzieciństwo na próżno czekał na psa.(Kiedy umrze,napis na jego nagrobku będzie brzmiał: Możemy wziąć psa,mamo? Możemy, mamo? Możemy?")Wracali do domu, żeby gorączkowo szukać elektrycznegopastucha i pogonić maruderów na łóżkach.Bezskutecznie.Pozostawało jedynie wpaść do pokoju skacowanej osoby,brutalnie zapalić światło, stanąć u stóp łóżka i wrzasnąć:- Wstawaj, samolubna świnio!- Idzcie beze mnie - jęczała kupka nieszczęścia na łóżku.-Tylko was będę spowalniać.- Wstań na pięć minut - radził ktoś inny.- Kiedy naswpuści, wrócisz prosto do łóżka.To zazwyczaj skutkowało.Zamiast jednak wpaść dosalonu niczym kula wystrzelona z karabinu, jak kiedyś,niewielka armia rannych wlokła się bez życia, żeby otworzyćpaczki opakowanego w papier pakowy potpourri.No właśnie, potpourri! Co byśmy bez niego zrobili? Tylemówi.Mówi, nie znam cię zbyt dobrze, ale ze względu naokoliczności muszę ci coś dać.Takimi rzeczami obdarowująsię szwagierki.To doskonały prezent dla ojca dziewczynyalbo koleżanki z pracy.Podczas świąt nie myślę o gwiezdziewschodu prowadzącej trzech królów ani o Dzieciątkuzrodzonym w stajence.Zamiast tego zwieszam głowę iupokarza mnie myśl o tylu opakowanych paczkach potpourri,które zmienią właścicieli.Rzecz jasna, święta to nie tylko prezenty i rzeczymaterialne.Zwięta to coś więcej.Zwięta to jedzenie.Mnóstwo, całe mnóstwo jedzenia.Oddaję się mu niemal z mistyczną gorliwością, usiłuję sięzabarykadować w swoim pokoju z puszkami czekoladowychkimberleys.Jestem naprawdę odrażająca i tak bardzo wciągamnie straszliwe obżarstwo, że nie potrafię zająć się niczyminnym.W każdy Dzień Zwiętego Szczepana przez ostatniedziesięć lat moja siostra Caitriona, przyjaciółka Eileen i jawspominamy coś o wyścigach.Jeszcze się nie udało.- Idziesz na wyścigi? - pyta Caitriona, podczas gdyjeszcze leżę w łóżku.- Nie mogę - mamroczę z ustami pełnymi płatków.-Wyznaczyłam sobie zadanie.Zamierzam pobić rekordżyciowy w jedzeniu bombonierek.- Proszę bardzo - mówi ona.- %7łyczę szczęścia, chcesz,żebym mierzyła ci czas?Przez chwilę lodowata ręka strachu ściska moje serce,kiedy myślę o głodowaniu i ćwiczeniach, jakie będę musiałauprawiać w styczniu.Jednak ten ponury, włosiennicowymiesiąc wydaje się taki odległy.Zajmę się nim, kiedynadejdzie.- Idz po stoper! - rozkazuję jej.- Czuję, że dopisze miszczęście. Irish Tatler", grudzień 1997Spokojny milenijny wieczórNiewiele wydarzeń w ciągu ostatnich dziesięciu latwzbudziło tyle dyskusji, ile pytanie, co zamierzasz robić wnoc nadejścia nowego milenium.Oto felieton, który napisałamdo ,,Irish Tatler" na temat swoich planów.Zwiat dzieli się na dwie części [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Kiedysadzano go do środka, ktoś postawił kieliszek na dachutaksówki.Niezadowolony kierowca odjechał z piskiem opon,unosząc swój pijany towar, kieliszek spadł z dachu i oblałzebranych słodkim, lepkim reńskim winem.Mój Boże, to byłyczasy. Irish Tatler", grudzień 1998Wesołych świąt! Proszę ustawić się w kolejceZwięta.Strzeżcie się.Bardzo się strzeżcie.Rzekomo toczas dobrej woli, ale każdy, kto ma choć odrobinę zdrowegorozsądku, wie, że jest zupełnie inaczej.Zwięta to budzenie się przez siedemnaście poranków zrzędu z przysięgą, że dziś naprawdę pójdzie się spać przeddrugą w nocy.To przepychanie się przez jaskrawo oświetlone,przegrzane domy towarowe, w płaszczu, szaliku irękawiczkach.To przełamywanie się miniparóweczką zszefem na biurowym przyjęciu, wypijanie ogromnych ilościpiat d'or z plastikowych kubków, a następnie, dwie godzinypózniej, rozpychanie się wśród ludzi, żeby sfotografować swójtyłek na ksero.To hordy Irlandczyków wracających do domu z zagranicy,witanie rozradowanych rodziców na dublińskim lotnisku iniezręczne stwierdzenia:- Dzięki, że po mnie przyjechaliście, ale.Jadę prosto domiasta, żeby spotkać się z Malachy i Annie, i innymi, bardzoprzepraszam.Eee.ale skoro już się pojawiliście, to chybaszkoda by było to marnować, może podrzucicie mnie domiasta i wezmiecie mój bagaż do domu?To stanie w kolejkach po taksówki, walki podczaspasterki, to pijackie pakowanie prezentów nocą w Wigilię, toprzerażenie, kiedy się zobaczy efekty tego pakowania wzimnym, trzezwym świetle świątecznego poranka.Przede wszystkim jednak Boże Narodzenie to kłótnie.Straszliwe kłótnie.Szokujące, nieoczekiwane kłótnie.Spowodowane częściowo wielką luką między oczekiwaniamizwiązanymi z Gwiazdką a tym, co się faktycznie dzieje.Aczęściowo tym, że zbyt wielu samorządnych, autonomicznychdorosłych tłoczy się w jednym domu, próbując dostosować siędo cudzych zasad i cudzej rutyny.(Winię też za mocnorozgrzane kaloryfery).Kiedyś uważałam, że tylko ja się wykłócam podczasświąt, ale teraz, kiedy podzieliłam się swoim nieprzyzwoitymsekretem, wiem, że to się dzieje wszędzie.Jednak święta mają też swoje dobre strony.Prezenty!Od niepamiętnych czasów w każdy świąteczny poranekczwórka rodzeństwa i ja ustawialiśmy się w kolejce przedzamkniętymi drzwiami salonu.Czekaliśmy na ten cudownymoment, kiedy matka przekręci klucz i wpuści nas wszystkichdo pokoju, gdzie będziemy wydawali okrzyki zadowolenia,oglądając zdalnie sterowany samochód, lalkę płaczącąprawdziwymi łzami, miniaturową laleczkę wraz z akcesoriamii inne wspaniałości.Mama to prawdziwa showmenka, przeciągała otwieraniedrzwi tak długo, jak tylko się dało.Skręcaliśmy się z udrękioczekiwania, aż cała piątka tłoczyła się na przestrzenizazwyczaj odpowiedniej dla jednej osoby.Pomysł był taki,żeby w jednym roku z przodu ustawiali się najstarsi, a wnastępnym najmłodsi, co było sprawiedliwe dla wszystkichoprócz dziecka w środku.Ta praktyka ciągnęła się też w naszym dorosłym życiu.Tyle że, rzecz jasna, gdy do tego doszedł alkohol, krajobrazbożonarodzeniowego poranka nieodwracalnie się zmienił.Choć kiedyś wydawało się to nie do pojęcia, teraz niektórzyczłonkowie rodziny woleli leżeć w łóżkach i domagać sięmiski, zamiast tłoczyć się w kolejce przed salonem iwykrzykiwać: %7ładnego popychania!"I choć młodsi członkowie rodziny błagali, by ich wpuścićbez skacowanego starszego rodzeństwa, matka była nieugięta.Wszyscy albo nikt.Nie otwierała drzwi, dopóki pod drzwiaminie ustawiła się cała nasza piątka.Trzeba było użyć wszystkich możliwych środków.Paręosób wychodziło na dwór boso i w piżamie, by dojrzećcokolwiek przez nieprzenikalną barierę firanek w salonie isprawdzić, czy coś w środku nie wygląda przypadkiem jakMój Mały Kucyk.- Czy coś się tam rusza? - pytał niespokojnie Tadhg, któryprzez całe dzieciństwo na próżno czekał na psa.(Kiedy umrze,napis na jego nagrobku będzie brzmiał: Możemy wziąć psa,mamo? Możemy, mamo? Możemy?")Wracali do domu, żeby gorączkowo szukać elektrycznegopastucha i pogonić maruderów na łóżkach.Bezskutecznie.Pozostawało jedynie wpaść do pokoju skacowanej osoby,brutalnie zapalić światło, stanąć u stóp łóżka i wrzasnąć:- Wstawaj, samolubna świnio!- Idzcie beze mnie - jęczała kupka nieszczęścia na łóżku.-Tylko was będę spowalniać.- Wstań na pięć minut - radził ktoś inny.- Kiedy naswpuści, wrócisz prosto do łóżka.To zazwyczaj skutkowało.Zamiast jednak wpaść dosalonu niczym kula wystrzelona z karabinu, jak kiedyś,niewielka armia rannych wlokła się bez życia, żeby otworzyćpaczki opakowanego w papier pakowy potpourri.No właśnie, potpourri! Co byśmy bez niego zrobili? Tylemówi.Mówi, nie znam cię zbyt dobrze, ale ze względu naokoliczności muszę ci coś dać.Takimi rzeczami obdarowująsię szwagierki.To doskonały prezent dla ojca dziewczynyalbo koleżanki z pracy.Podczas świąt nie myślę o gwiezdziewschodu prowadzącej trzech królów ani o Dzieciątkuzrodzonym w stajence.Zamiast tego zwieszam głowę iupokarza mnie myśl o tylu opakowanych paczkach potpourri,które zmienią właścicieli.Rzecz jasna, święta to nie tylko prezenty i rzeczymaterialne.Zwięta to coś więcej.Zwięta to jedzenie.Mnóstwo, całe mnóstwo jedzenia.Oddaję się mu niemal z mistyczną gorliwością, usiłuję sięzabarykadować w swoim pokoju z puszkami czekoladowychkimberleys.Jestem naprawdę odrażająca i tak bardzo wciągamnie straszliwe obżarstwo, że nie potrafię zająć się niczyminnym.W każdy Dzień Zwiętego Szczepana przez ostatniedziesięć lat moja siostra Caitriona, przyjaciółka Eileen i jawspominamy coś o wyścigach.Jeszcze się nie udało.- Idziesz na wyścigi? - pyta Caitriona, podczas gdyjeszcze leżę w łóżku.- Nie mogę - mamroczę z ustami pełnymi płatków.-Wyznaczyłam sobie zadanie.Zamierzam pobić rekordżyciowy w jedzeniu bombonierek.- Proszę bardzo - mówi ona.- %7łyczę szczęścia, chcesz,żebym mierzyła ci czas?Przez chwilę lodowata ręka strachu ściska moje serce,kiedy myślę o głodowaniu i ćwiczeniach, jakie będę musiałauprawiać w styczniu.Jednak ten ponury, włosiennicowymiesiąc wydaje się taki odległy.Zajmę się nim, kiedynadejdzie.- Idz po stoper! - rozkazuję jej.- Czuję, że dopisze miszczęście. Irish Tatler", grudzień 1997Spokojny milenijny wieczórNiewiele wydarzeń w ciągu ostatnich dziesięciu latwzbudziło tyle dyskusji, ile pytanie, co zamierzasz robić wnoc nadejścia nowego milenium.Oto felieton, który napisałamdo ,,Irish Tatler" na temat swoich planów.Zwiat dzieli się na dwie części [ Pobierz całość w formacie PDF ]