[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stojąc obok siebie patrzyli na silnik.- Cholera - zaklął Bret, przyświecając sobie latarką.- Pękł wąż chłodnicy.- O, nie - Ginny zadrżała, nerwowo rozglądając się wokół.- I co terazzrobimy?Bret wziął się pod bok i spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.- Rozbieraj się.- Cooo?Oświetlił jej buty.- Czy masz rajstopy?- Bret, ty chyba oszalałeś!- Odpowiadaj - oślepił ją światłem latarki.SR- Nie, nie mam rajstop - odparła odsuwając latarkę na bok.- %7ładna normalnakobieta nie nosi rajstop do dżinsów.- Niech to licho - znów zajrzał pod maskę.Ginny odczekała chwilę, ale nie usłyszała żadnych wyjaśnień.Poklepała gopo ramieniu.- No więc?- Co więc?- Czemu mnie o to spytałeś?Odwrócił się w jej stronę.W ciemnościach mogła dostrzec lśniące wuśmiechu zęby.- Może chciałem sprawdzić, na co się odważysz w tej głuszy?- Nie wierzę - odparła drżącymi wargami.- No dobrze.Przyznaję się.Czytałem gdzieś, że można prowizorycznienaprawić pęknięty wąż, owijając go nylonowymi rajstopami.Ginny popatrzyła na niego sceptycznie.- Czy zrobiłeś to naumyślnie, żeby sprawdzić swoją teorię?- Oczywiście, że nie.Aż tak bardzo mi nie zależy, żeby zostać z tobą sam nasam.Ginny pokazała mu język.Bret zignorował zaczepkę i zatrzasnął maskę.- Nic tu się nie da zrobić.Chodzmy, to tylko sześć kilometrów.- Mamy iść na piechotę? - Ginny popatrzyła na drzewa.Z każdą chwiląwydawały się coraz bardziej złowrogie.- Chyba że wolisz poczekać tu na mnie.Nie martw się, obronię cię przeddzikimi zwierzętami.Padający z dołu blask lampki wewnątrz samochodu podświetlał twarz Breta,nadając jej demoniczny wygląd.A kto obroni ją przed Bretem? Ginny czuła się nieswojo, gdy Bret zamknąłSRdrzwiczki i schował klucze.To głupie, razem będą bezpieczni.Nie wiadomo, kiedyktoś będzie tędy przejeżdżał i wolała wówczas nie być sama.- Lepsza stara bieda od nieznanego szczęścia - mruknęła pod nosem.- Mówiłaś coś?- Nie, nic.- Chodzmy - powiedział, podając jej rękę.- To zajmie nam jakąś godzinę.Ktowie, może znajdziemy po drodze domek z telefonem?Ginny zadowolona z tego, że Bret ma jakiś plan poczuła się przy nimbezpiecznie.Wzięła torbę z tylnego siedzenia i poszła.Po jakichś stu metrach prze-wiał ją chłodny wiatr.- Zapomniałam kurtki - wzięła latarkę z ręki Breta.- Daj kluczyki, wrócę ponią.- Sam mogę.- Nie, nie.To potrwa tylko chwilkę - pospieszyła z powrotem, otworzyłasamochód i porwała z siedzenia dżinsową kurtkę.Ubrała się szybko, wcisnęłablokadę drzwi, zatrzasnęła je, zarzuciła torbę na ramię i pobiegła w stronę Breta.- W porządku? - Bret obejrzał ją w świetle latarki i z uśmiechem poprawiłprzekrzywiony kołnierzyk.- Tak - odparła mile ujęta tym gestem Ginny - ale jeśli będziemy szli szybko,może być nawet za gorąco.- Nie licz na to.Przed chwilą poczułem pierwszą kroplę deszczu.- %7łartujesz - Ginny spojrzała w niebo i kolejna kropla trafiła ją prosto w oko.-Niestety, nie żartowałeś - dodała smętnym tonem.To nie była najszczęśliwszachwila w jej życiu.Rozpadało się na dobre.- I co teraz?- Zmiana planów.Przeczekamy deszcz w samochodzie.Ginny zawróciła z westchnieniem.Nie mogło jej spotkać nic gorszego niżuwięzienie z Bretem w ciasnej przestrzeni.SR- Daj mi kluczyki - powiedział Bret, kiedy dotarli do samochodu.- Przecież ci je oddałam - zdziwiła się Ginny.Bret przeszukał kieszenie wiatrówki i spodni.- Niestety nie.- Na pewno ci je oddałam - upierała się Ginny grzebiąc w torebce.- No, jeżeli włożyłaś je do torebki, nie znajdziemy ich aż do rana - jęknąłBret.Oświetlił latarką wnętrze samochodu.- Spójrz.Na siedzeniu połyskiwały kluczyki.Ginny musiała upuścić je, sięgając pokurtkę.Bret obserwował ją w milczeniu.Ginny widząc wściekłość w jego oczach, bezradnie rozłożyła ręce.- Pech.Bret, z trudem panując nad sobą, uderzył się dłonią w czoło.- Jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem, Ginny.- Doceniam to, wierz mi - odparła z przekonaniem.Z niewytłumaczalnych przyczyn sytuacja nagle rozbawiła ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Stojąc obok siebie patrzyli na silnik.- Cholera - zaklął Bret, przyświecając sobie latarką.- Pękł wąż chłodnicy.- O, nie - Ginny zadrżała, nerwowo rozglądając się wokół.- I co terazzrobimy?Bret wziął się pod bok i spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.- Rozbieraj się.- Cooo?Oświetlił jej buty.- Czy masz rajstopy?- Bret, ty chyba oszalałeś!- Odpowiadaj - oślepił ją światłem latarki.SR- Nie, nie mam rajstop - odparła odsuwając latarkę na bok.- %7ładna normalnakobieta nie nosi rajstop do dżinsów.- Niech to licho - znów zajrzał pod maskę.Ginny odczekała chwilę, ale nie usłyszała żadnych wyjaśnień.Poklepała gopo ramieniu.- No więc?- Co więc?- Czemu mnie o to spytałeś?Odwrócił się w jej stronę.W ciemnościach mogła dostrzec lśniące wuśmiechu zęby.- Może chciałem sprawdzić, na co się odważysz w tej głuszy?- Nie wierzę - odparła drżącymi wargami.- No dobrze.Przyznaję się.Czytałem gdzieś, że można prowizorycznienaprawić pęknięty wąż, owijając go nylonowymi rajstopami.Ginny popatrzyła na niego sceptycznie.- Czy zrobiłeś to naumyślnie, żeby sprawdzić swoją teorię?- Oczywiście, że nie.Aż tak bardzo mi nie zależy, żeby zostać z tobą sam nasam.Ginny pokazała mu język.Bret zignorował zaczepkę i zatrzasnął maskę.- Nic tu się nie da zrobić.Chodzmy, to tylko sześć kilometrów.- Mamy iść na piechotę? - Ginny popatrzyła na drzewa.Z każdą chwiląwydawały się coraz bardziej złowrogie.- Chyba że wolisz poczekać tu na mnie.Nie martw się, obronię cię przeddzikimi zwierzętami.Padający z dołu blask lampki wewnątrz samochodu podświetlał twarz Breta,nadając jej demoniczny wygląd.A kto obroni ją przed Bretem? Ginny czuła się nieswojo, gdy Bret zamknąłSRdrzwiczki i schował klucze.To głupie, razem będą bezpieczni.Nie wiadomo, kiedyktoś będzie tędy przejeżdżał i wolała wówczas nie być sama.- Lepsza stara bieda od nieznanego szczęścia - mruknęła pod nosem.- Mówiłaś coś?- Nie, nic.- Chodzmy - powiedział, podając jej rękę.- To zajmie nam jakąś godzinę.Ktowie, może znajdziemy po drodze domek z telefonem?Ginny zadowolona z tego, że Bret ma jakiś plan poczuła się przy nimbezpiecznie.Wzięła torbę z tylnego siedzenia i poszła.Po jakichś stu metrach prze-wiał ją chłodny wiatr.- Zapomniałam kurtki - wzięła latarkę z ręki Breta.- Daj kluczyki, wrócę ponią.- Sam mogę.- Nie, nie.To potrwa tylko chwilkę - pospieszyła z powrotem, otworzyłasamochód i porwała z siedzenia dżinsową kurtkę.Ubrała się szybko, wcisnęłablokadę drzwi, zatrzasnęła je, zarzuciła torbę na ramię i pobiegła w stronę Breta.- W porządku? - Bret obejrzał ją w świetle latarki i z uśmiechem poprawiłprzekrzywiony kołnierzyk.- Tak - odparła mile ujęta tym gestem Ginny - ale jeśli będziemy szli szybko,może być nawet za gorąco.- Nie licz na to.Przed chwilą poczułem pierwszą kroplę deszczu.- %7łartujesz - Ginny spojrzała w niebo i kolejna kropla trafiła ją prosto w oko.-Niestety, nie żartowałeś - dodała smętnym tonem.To nie była najszczęśliwszachwila w jej życiu.Rozpadało się na dobre.- I co teraz?- Zmiana planów.Przeczekamy deszcz w samochodzie.Ginny zawróciła z westchnieniem.Nie mogło jej spotkać nic gorszego niżuwięzienie z Bretem w ciasnej przestrzeni.SR- Daj mi kluczyki - powiedział Bret, kiedy dotarli do samochodu.- Przecież ci je oddałam - zdziwiła się Ginny.Bret przeszukał kieszenie wiatrówki i spodni.- Niestety nie.- Na pewno ci je oddałam - upierała się Ginny grzebiąc w torebce.- No, jeżeli włożyłaś je do torebki, nie znajdziemy ich aż do rana - jęknąłBret.Oświetlił latarką wnętrze samochodu.- Spójrz.Na siedzeniu połyskiwały kluczyki.Ginny musiała upuścić je, sięgając pokurtkę.Bret obserwował ją w milczeniu.Ginny widząc wściekłość w jego oczach, bezradnie rozłożyła ręce.- Pech.Bret, z trudem panując nad sobą, uderzył się dłonią w czoło.- Jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem, Ginny.- Doceniam to, wierz mi - odparła z przekonaniem.Z niewytłumaczalnych przyczyn sytuacja nagle rozbawiła ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]