[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słyszysz, Jack? Zaraz pozbędziesz sięswojego potwora z bagien, zobaczysz.Jack, żyjesz? Rozumiesz?Rozumiem.Stoję ze słuchawką przy uchu, nie wiedząc, czy płakać, czy śmiać się, a w telefonie spadająkolejne dojrzałe śliwki.Wciąż mam przed oczami twarz Ifeomy Okoro.Kobiety o porażającej urodzie i nazwisku jakpłynąca rzeka.Chyba powinienem jej nienawidzić.Chyba powinienem być jej dozgonnie wdzięczny.Bo tylko dzięki niej poznałem Liona Eze Ukuwu.I spotkałem się ze swoim przeznaczeniem.Dom babalawo stoi w dzielnicy Surulere.Rozległa twierdza z betonowych bloczków,okolona fosą rynsztoka.W piachu podwórza grzebią się kury, pod krzywym, wypsiałymbananowcem przylega w cieniu dorodna świnia.A w powietrzu wibruje ostry, gęsty fetor.Zwięty człowiek nie używa, zdaje się, choinek zapachowych rozsiewających aromatytropikalnego lasu.Chyba że to odświeżacz powietrza z serii Smrody, które znamy i kochamy.Najnowszy hit,mix gówna i zgnilizny.Ifeoma załatwiła nam przewodnika.Ajiri, sympatyczny młodzieniec o posturze LennoksaLouisa, jest wyraznie przestraszony.Gnie byczy kark i stara się przemawiać ściszonymgłosem. Consultant jest bardzo zajęty, mister.Zgodził się z panem spotkać tylko dlatego, żezainteresował go pański przypadek.Ma pan szczęście, mister.Consultant to wielki człowiek.Cholera, jakbym szedł się spotkać z dyrektorem banku.Wykrochmalona koszula, nienaganne mankiety, spinki z brylantami i garniak od jakiegośpieprzonego Versace.Szanowny panie, zarżnięta w pańskim imieniu kura okazała się gwarantemniewystarczającym.Obawiam się, że będziemy musieli zastosować kozę, a to, niestety,podniesie koszta.Ciekawe, czy ten doradca ma też sekretarkę?Piękną, znudzoną laskę w gele i wrapperze, która odbiera telefony i umawia wizyty.Sorry, mister, consultant nie może w tej chwili poświęcić panu czasu, gdyż właśnie pożera nasurowo wątrobę ofiarnego koguta.Mijamy betonowe ściany zamku czarownika i przedostajemy się na podwórze na tyłach.Nadrewnianej belce nad wejściem wiszą liczne juju, z kości, skóry, piór i innych obrzydliwości.Marla drepcze za mną, stukając obcasami. Rany! wykrzykuje nagle. Co to jest? Smętarz dla zwierzaków ? Proszę, madame! jęczy wystraszony blizniak Lennoksa. To święte przedmioty! Z tegobędą potem potężne juju!Na razie jest ogródek seryjnego mordercy zoofila.Takiego ze skłonnością do gromadzeniatrofeów.Klepisko dziedzińca wygląda, jakby rozbiła się tutaj Arka Noego.Albo padła ofiarą napaści piratów.Bezlitosnego abordażu, z rąbaniem kordelasami i strzałami z samopałów.Z wypruwaniemflaków i dekapitacją.I wcale nie znamy słowa litość.Aj, waj! Katastrofa.Zdaje się, że dobry Jahwe będzie musiał zrobić wszystkie stworzenia od początku.W każdym razie w Afryce.A więc:Krokodyle.Ich brudne szarawe łby oderwane od tułowi gapią się zapadłymi, wygniłymi oczami w jakiśnieprzyjemnie łzawy sposób.Zęby wystają z pysków jak protezy za słabo przymocowaneCorega Tabs.Obok kurczą się w upale zdarte z grzbietów łuskowate skóry.Małpy.Całe sterty odciętych łbów suszą się, marszcząc, przybierając groteskowe miny, śmiejąc się wpromieniach słońca do równie brutalnie zdekapitowanych psich łbów poukładanych obok. Witajcie, sąsiedzi, najlepsi przyjaciele człowieka.Co u was? Tak samo chujowo jak u nas,co? Ano, na spirytystyczne potrzeby panów stworzenia widać nie ma rady, koledzy chichoczą bezgłośnie.Antylopy.Same głowy.Melancholijne, zamyślone, z łezką w gnijących, wilgotnych oczach.Starają się nie spoglądaćna żałosne nakrapiane, pręgowane płowe skórki, które kiedyś nosiły na sobie.Bambi w rękach psychopaty.Sam smutek.Lwy i lamparty.Pod absolutnie ścisłą ochroną.Gniewne, wyszczerzone czachy, wciąż jeszcze z wyrazem niedowierzania na pyskach.%7łyrafa.W formie skóry.Groteskowo rozpłaszczona, jakby poślizgnęła się na skórce od banana.Plask! Wszyscy wśmiech.Jak w makabrycznej kreskówce Disneya.Hej, wstawaj, niezdaro! Nie wygłupiaj się.Kochani, chyba mamy tu denata! Stara Betsy wkońcu wyciągnęła kopyta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Słyszysz, Jack? Zaraz pozbędziesz sięswojego potwora z bagien, zobaczysz.Jack, żyjesz? Rozumiesz?Rozumiem.Stoję ze słuchawką przy uchu, nie wiedząc, czy płakać, czy śmiać się, a w telefonie spadająkolejne dojrzałe śliwki.Wciąż mam przed oczami twarz Ifeomy Okoro.Kobiety o porażającej urodzie i nazwisku jakpłynąca rzeka.Chyba powinienem jej nienawidzić.Chyba powinienem być jej dozgonnie wdzięczny.Bo tylko dzięki niej poznałem Liona Eze Ukuwu.I spotkałem się ze swoim przeznaczeniem.Dom babalawo stoi w dzielnicy Surulere.Rozległa twierdza z betonowych bloczków,okolona fosą rynsztoka.W piachu podwórza grzebią się kury, pod krzywym, wypsiałymbananowcem przylega w cieniu dorodna świnia.A w powietrzu wibruje ostry, gęsty fetor.Zwięty człowiek nie używa, zdaje się, choinek zapachowych rozsiewających aromatytropikalnego lasu.Chyba że to odświeżacz powietrza z serii Smrody, które znamy i kochamy.Najnowszy hit,mix gówna i zgnilizny.Ifeoma załatwiła nam przewodnika.Ajiri, sympatyczny młodzieniec o posturze LennoksaLouisa, jest wyraznie przestraszony.Gnie byczy kark i stara się przemawiać ściszonymgłosem. Consultant jest bardzo zajęty, mister.Zgodził się z panem spotkać tylko dlatego, żezainteresował go pański przypadek.Ma pan szczęście, mister.Consultant to wielki człowiek.Cholera, jakbym szedł się spotkać z dyrektorem banku.Wykrochmalona koszula, nienaganne mankiety, spinki z brylantami i garniak od jakiegośpieprzonego Versace.Szanowny panie, zarżnięta w pańskim imieniu kura okazała się gwarantemniewystarczającym.Obawiam się, że będziemy musieli zastosować kozę, a to, niestety,podniesie koszta.Ciekawe, czy ten doradca ma też sekretarkę?Piękną, znudzoną laskę w gele i wrapperze, która odbiera telefony i umawia wizyty.Sorry, mister, consultant nie może w tej chwili poświęcić panu czasu, gdyż właśnie pożera nasurowo wątrobę ofiarnego koguta.Mijamy betonowe ściany zamku czarownika i przedostajemy się na podwórze na tyłach.Nadrewnianej belce nad wejściem wiszą liczne juju, z kości, skóry, piór i innych obrzydliwości.Marla drepcze za mną, stukając obcasami. Rany! wykrzykuje nagle. Co to jest? Smętarz dla zwierzaków ? Proszę, madame! jęczy wystraszony blizniak Lennoksa. To święte przedmioty! Z tegobędą potem potężne juju!Na razie jest ogródek seryjnego mordercy zoofila.Takiego ze skłonnością do gromadzeniatrofeów.Klepisko dziedzińca wygląda, jakby rozbiła się tutaj Arka Noego.Albo padła ofiarą napaści piratów.Bezlitosnego abordażu, z rąbaniem kordelasami i strzałami z samopałów.Z wypruwaniemflaków i dekapitacją.I wcale nie znamy słowa litość.Aj, waj! Katastrofa.Zdaje się, że dobry Jahwe będzie musiał zrobić wszystkie stworzenia od początku.W każdym razie w Afryce.A więc:Krokodyle.Ich brudne szarawe łby oderwane od tułowi gapią się zapadłymi, wygniłymi oczami w jakiśnieprzyjemnie łzawy sposób.Zęby wystają z pysków jak protezy za słabo przymocowaneCorega Tabs.Obok kurczą się w upale zdarte z grzbietów łuskowate skóry.Małpy.Całe sterty odciętych łbów suszą się, marszcząc, przybierając groteskowe miny, śmiejąc się wpromieniach słońca do równie brutalnie zdekapitowanych psich łbów poukładanych obok. Witajcie, sąsiedzi, najlepsi przyjaciele człowieka.Co u was? Tak samo chujowo jak u nas,co? Ano, na spirytystyczne potrzeby panów stworzenia widać nie ma rady, koledzy chichoczą bezgłośnie.Antylopy.Same głowy.Melancholijne, zamyślone, z łezką w gnijących, wilgotnych oczach.Starają się nie spoglądaćna żałosne nakrapiane, pręgowane płowe skórki, które kiedyś nosiły na sobie.Bambi w rękach psychopaty.Sam smutek.Lwy i lamparty.Pod absolutnie ścisłą ochroną.Gniewne, wyszczerzone czachy, wciąż jeszcze z wyrazem niedowierzania na pyskach.%7łyrafa.W formie skóry.Groteskowo rozpłaszczona, jakby poślizgnęła się na skórce od banana.Plask! Wszyscy wśmiech.Jak w makabrycznej kreskówce Disneya.Hej, wstawaj, niezdaro! Nie wygłupiaj się.Kochani, chyba mamy tu denata! Stara Betsy wkońcu wyciągnęła kopyta [ Pobierz całość w formacie PDF ]