[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaledwie usiadł, Dżemma pośpieszyła podać mu wodę i ręcznik, ale młody pan jeść nie chciał i podziękował jej za nie.Matka schyliła się ku niemu. Byłeś u ojca?Tu się posypały zapytania, a biskup nachylony słuchał razem z królową odpowiedzi.Ale August zbył krótko, mówiąc, żeojciec zwykłe mu powtórzył nauki i przestrogi.Z zaciśniętemi ustami i szyderskim twarzy wyrazem słuchała Bona, zdając się mówić: Napróżno walczyć myślicie ze mną!Dla Gamrata, a razem dla syna, którego smutek od dni kilku coraz się powiększał, Bona oprócz wieczerzy przygotowałarozrywkę.Włoch Monti, sławny muzyk i śpiewak, miał przyjść z lutnią i kilka Canzon odśpiewać.Monti od niedawna przybył do Polski,umyślnie na dwór królewski, spodziewając się czasu wesela dobrego żniwa dla siebie.Było wówczas w obyczaju, że nietylko ci co śpiewaka w swym domu mieć chcieli, opłacali go, ale goście dostojni, którym siępodobał, obsypywali go podarkami.A że próżność niejednego skłaniała do popisu z hojną ofiarą, śpiewak w ten sposób mógłsię dobrze obłowić.Kilka, kilkanaście dni weselnych, turniejów a po nich uczt zwykłych starczyły, aby długą podróż opłacić i do domu wrócić zzapasem.Dawano pieniądze, pierścienie, łańcuchy, kubki i inne kosztowności.Monti, Włoch najczystszej krwi, o którego pochodzeniu mówiono różnie, bo go nawet do bardzo świetnych koligacyj z lewejręki liczono, odebrał był wychowanie staranne i miał wszystko co go zalecać mogło, w dodatku do pięknego głosu.Przedewszystkiem śmiałość i brawurę w występowaniu, wiarę w siebie, a przytem zamiłowanie w stroju i elegancyi.Był tomężczyzna lat około trzydziestu mający, urody pięknej, brunet z czarnemi ognistemi oczyma, z włosami kruczemi w puklachspadającemi na barki.Każdy ruch jego, krok, sposób, w jaki wdzięcznie powyginanemi palcami lutni dotykał, ukłon, uśmiech,wszystko było obrachowane zalotnie.Stroił się kosztownie, a obcisłe suknie uwydatniały budowę ciała posągową.Oczy teżwszystkich, nadewszystko dziewcząt, zwróciły się na czarodzieja, który lutnię niosąc w ręku, krokami tancmistrza zbliżał się dokrólowej.Czarny ubiór czynił go smuklejszym jeszcze niż był w istocie i płeć białą podnosił.Na szyi miał łańcuch, dar cesarza,kosztowny, a na stradjotce krótkiej, rzucony lekki płaszczyk.Na palcach błyszczały piękne pierścienie.Królowej Bonie podobał się nietylko z głosu i postawy, ale z pochlebstw któremi ją obsypywał.Zawczasu mu się uśmiechała.Cisza nastała w salce, gdy Monti się zbliżył, a gdy na rozkaz królowej podano mu taboret, którego zająć odmówił,najmniejszy szelest ustał, tak że pryskanie palących się świec woskowych usłyszeć było można.Monti, chociaż na taborecie byłby może równie malowniczo wyglądał, wolał przecie stać bo tym sposobem piękna jegofigura jeszcze się zręczniejszą wydawała i ruchy, któremi towarzyszył pieśni, miał swobodniejsze.Można było powiedzieć, że nieśpiewał, ale odgrywał swe pieśni, tyle było mimiki w wejrzeniach, w podnoszeniu i spuszczaniu głowy, w wyrazie ust, w gestachrąk, które lutnią to szarpały namiętnie, to dotykały jej zaledwie.Namiętny śpiew i gra, nie dziw, że na słuchaczach ogromne czynił wrażenie.Gdy pierwsza pieśń przebrzmiała, pochwałom nie było końca, a artysta wodząc oczyma po przytomnych, odbierał nieskończone dzięki w spojrzeniach ognistych kobiet.On  on, choć nie gardził i najskromniejszą sympatyą, zdawał się głównie dbać o to, aby się królowej starej i stojącej za niąDżemmie podobał.Zcigał ją, oblegał swym ognistym wzrokiem, a piękna Włoszka, choć jej to pochlebiało wielce, w końcu czułasię obrażoną i surową ukazała twarz, odwracając od niego oczy.Po pierwszej Canzonie, poszła druga i trzecia, po smętnej wesołe, po tych figlarne, a w żadnej z nich, jak przewidzieć łatwo,nie zbywało na motywie miłośnym.Monti był szczęśliwie usposobiony.Gamrat podał mu kubek wina, który on, przyklęknąwszy spełnił za zdrowie królowej.I August nieco się rozweselił słuchając ślicznych śpiewów, które go w jakiś lepszy, jaśniejszy świat przenosiły.Kwiecień upływał, gdy w Krakowie sposobiono się na przyjęcie królewnej, matka i ojciec jej z trwogą oczekiwali dniarozstania, gdy młodziuchną, słabą, wylękłą istotę mieli oddać w ręce obce.Spodziewano się wiele po starym królu Zygmuncie, lecz wiedziano też zawczasu, jak była usposobioną i co tu znaczyłaBona.Król ojciec tem siebie i matkę pocieszał, że losy córki Bony, Izabelli i jej syna miał w swych rękach, że cesarz brat jegomógł neapolitańskie księztwa podległe mu, jeśli nie odebrać królowej, to zagrozić jej prawom do nich.Spodziewano się więc tutaj, że młoda pani, mając opiekę ojca i stryja, musi na dworze polskim być dobrze przyjętą.Matka, która najczulej do tego dziecka przywiązaną była, obmyśliła też środki, aby młodziuchne dziewczę, nagle sięprzenosząc w ten świat nieznany, miało u boku troskliwą piastunkę i służbę własną, do której była przywykłą.Elżbieta w istocie potrzebowała tej opieki i czuwania; był to kwiatek zaledwie się rozwijający, ale wątły, blady i trwożliwy.Pieszczoszka i ulubienica matki, ciągle przy niej, nawykła do objawów miłości wielkiej rodziców, potrzebowała jej jak powietrzado życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl