[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sobiejucha widząc, że się to podobało, pochwalił się tym, jako swym dziełem.Czekano kilka dni na powrót Czecha, który się wprędce z językiem przyobiecał;nie było go jakoś długo.Jednego dnia ujrzano go nareszcie.Człek przebiegły,roztropny, smutny jakoś, przywlókł się pod namiot królewicza.- Cóżeś to przyniósł? - zapytał Zbigniew.- Co Bóg dał - odparł Czech - król we Wrocławiu.- Oblegał go, wziął? - zaczęto pytać wkoło.- Gdzie zaś - mówił posłany.- Dali o królu znać, że nadciąga - wyjechałnaprzeciw biskup %7łyrosław miłosierdzia prosząc dla miasta swojego; za nimwyszedł Magnus pana przyjmując.- A Sieciech? - pytano.- Na razie go tam nie było, tylko ludzie z jego ramienia.Nie okazywał się.- Cóż król?- Przyjechał niezdrów i na zamku legł odpoczywać - mówił poseł.- Uwięziono czy ścinano? - pytali jeszcze.Czech o niczym podobnym nie słyszał.Zbigniew odwróciwszy się pytać jużnawet więcej nie myślał.Dobek Czecha z sobą do namiotu poprowadził i tudopiero, nacisnąwszy go lepiej, o wszystko się dopytał.Była już pewność, że po odpoczynku król z Wrocławia na Kruszwicę miałciągnąć.- To i dobrze! - zawołał zuchowato Marko.- Prosiemy ich tu, niech się razskończy sprawa.Zagramy im do mogilnych pląsów, niechaj skaczą.- Dawać ich tu! Dawać! - powtarzała młodzież.- Niech no się naszymPomorcom na zęby dostaną.- Nie będą śmieli tu przyjść - dodał Marko - chwalą się i chcą nastraszyć.Nieodważą się na nas nastąpić.Skończyło się to na drwinach i śmiechu, Dobek z sobą Czecha do namiotupoprowadził i tu dopiero, nacisnąwszy go, lepiej się o wszystko dopytał.Czechnie taił swej trwogi.Wojsko Sieciechowe było silne, dobrze zbrojne i do wojnyzaprawione.Liczbę mieli większą pewnie niż wszystkie siedem pułkówkrólewicza, poddanie się Zlązaków i Wrocławia wbiło ich w pychę, walkazapowiadała się ciężka.Gdy nazajutrz zwierzył się z tym Sobiejuchowi, ten go wyśmiał jak tchórza:- To Czechy, miłościwy panie - rzekł.- Jać ich na wylot znam, jam z nimiwojował, to są ludzie małego serca, zające; im się wszystko w oczach dwoi.Wojsko królewskie odziane dobrze, co z tego? %7łołnierz dobrego kożuszkawięcej niż skóry swej żałuje.Nasz, co ma łachman podarty, rzuci się nazdobycz.Niech no my się do nich wezmiemy, dopiero zobaczymy, kto lepszy.Powrót posłańca, który na zwiady chodził, poruszył trochę obóz do czynności,ale nie na długo.Patrzano na królewicza, ten trybu życia nie zmieniał; uspokoilisię drudzy widząc go spokojnym, Dobek tylko chodził posępniejszy coraz.Zbigniewa do konia i do zbroi napędzić nie było sposobu.Gdy mu rycerskąsprawę jako naukę wystawiano, śmiał się.- Wy sobie z tego wielką mądrość czynicie - powtarzał - co żadną nie jest.Bićsię uczyć nie trzeba, bydlę nawet to umie, każdy się z tym rodzi, że tłuc potrafi.Dobek z Morawicy, który w słowie nie był mocny, dawał się królewiczowipobić językiem i szyderstwem, ale było mu niemniej markotno.Starszyzna inna także nic dobrego nie przeczuwała.Cofać się było za pózno,rozsypać niebezpiecznie.Najstraszniejszym było, iż tu się wszystko corazbardziej rozprzęgało; przewidywano, że, gdy do boju przyjdzie, każdy na swąrękę pójdzie uciekać.Przemko pomorski słuchać nikogo nie myślał; czescy dowódcy mieli też swójrozum, Polacy nikomu się powodować dać nie chcieli, a każdy inaczej radził;Marko wojewoda dużo gadał, nic nie robił.Dobek szepcząc, skarżąc się,mrucząc, biegał od jednego do drugiego, niespokojny o swą skórę.Po kilku dniach posłano znowu na zwiady, a że do tego Czesi sprawniejsi byli,znów drugiego popchnięto, który kraj znał, kilka razy go przewędrowawszy.Zbigniewowi się zdało, iż gdy starszyznę poił, karmił i bawił, a co drugi, trzecidzień z trębaczami obóz objechał, więcej uczynić nie mógł.Im dłużej stali, tymsię czuł bezpieczniejszym.Trzeciego dnia Czech, nie bawiąc długo, powrócił, konia spędził wniwecz; biegłz tym, że wojsko królewskie, przy którym i Bolko królewicz był, wyciągnęło jużz Wrocławia i spiesznie szło ku Kruszwicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Sobiejucha widząc, że się to podobało, pochwalił się tym, jako swym dziełem.Czekano kilka dni na powrót Czecha, który się wprędce z językiem przyobiecał;nie było go jakoś długo.Jednego dnia ujrzano go nareszcie.Człek przebiegły,roztropny, smutny jakoś, przywlókł się pod namiot królewicza.- Cóżeś to przyniósł? - zapytał Zbigniew.- Co Bóg dał - odparł Czech - król we Wrocławiu.- Oblegał go, wziął? - zaczęto pytać wkoło.- Gdzie zaś - mówił posłany.- Dali o królu znać, że nadciąga - wyjechałnaprzeciw biskup %7łyrosław miłosierdzia prosząc dla miasta swojego; za nimwyszedł Magnus pana przyjmując.- A Sieciech? - pytano.- Na razie go tam nie było, tylko ludzie z jego ramienia.Nie okazywał się.- Cóż król?- Przyjechał niezdrów i na zamku legł odpoczywać - mówił poseł.- Uwięziono czy ścinano? - pytali jeszcze.Czech o niczym podobnym nie słyszał.Zbigniew odwróciwszy się pytać jużnawet więcej nie myślał.Dobek Czecha z sobą do namiotu poprowadził i tudopiero, nacisnąwszy go lepiej, o wszystko się dopytał.Była już pewność, że po odpoczynku król z Wrocławia na Kruszwicę miałciągnąć.- To i dobrze! - zawołał zuchowato Marko.- Prosiemy ich tu, niech się razskończy sprawa.Zagramy im do mogilnych pląsów, niechaj skaczą.- Dawać ich tu! Dawać! - powtarzała młodzież.- Niech no się naszymPomorcom na zęby dostaną.- Nie będą śmieli tu przyjść - dodał Marko - chwalą się i chcą nastraszyć.Nieodważą się na nas nastąpić.Skończyło się to na drwinach i śmiechu, Dobek z sobą Czecha do namiotupoprowadził i tu dopiero, nacisnąwszy go, lepiej się o wszystko dopytał.Czechnie taił swej trwogi.Wojsko Sieciechowe było silne, dobrze zbrojne i do wojnyzaprawione.Liczbę mieli większą pewnie niż wszystkie siedem pułkówkrólewicza, poddanie się Zlązaków i Wrocławia wbiło ich w pychę, walkazapowiadała się ciężka.Gdy nazajutrz zwierzył się z tym Sobiejuchowi, ten go wyśmiał jak tchórza:- To Czechy, miłościwy panie - rzekł.- Jać ich na wylot znam, jam z nimiwojował, to są ludzie małego serca, zające; im się wszystko w oczach dwoi.Wojsko królewskie odziane dobrze, co z tego? %7łołnierz dobrego kożuszkawięcej niż skóry swej żałuje.Nasz, co ma łachman podarty, rzuci się nazdobycz.Niech no my się do nich wezmiemy, dopiero zobaczymy, kto lepszy.Powrót posłańca, który na zwiady chodził, poruszył trochę obóz do czynności,ale nie na długo.Patrzano na królewicza, ten trybu życia nie zmieniał; uspokoilisię drudzy widząc go spokojnym, Dobek tylko chodził posępniejszy coraz.Zbigniewa do konia i do zbroi napędzić nie było sposobu.Gdy mu rycerskąsprawę jako naukę wystawiano, śmiał się.- Wy sobie z tego wielką mądrość czynicie - powtarzał - co żadną nie jest.Bićsię uczyć nie trzeba, bydlę nawet to umie, każdy się z tym rodzi, że tłuc potrafi.Dobek z Morawicy, który w słowie nie był mocny, dawał się królewiczowipobić językiem i szyderstwem, ale było mu niemniej markotno.Starszyzna inna także nic dobrego nie przeczuwała.Cofać się było za pózno,rozsypać niebezpiecznie.Najstraszniejszym było, iż tu się wszystko corazbardziej rozprzęgało; przewidywano, że, gdy do boju przyjdzie, każdy na swąrękę pójdzie uciekać.Przemko pomorski słuchać nikogo nie myślał; czescy dowódcy mieli też swójrozum, Polacy nikomu się powodować dać nie chcieli, a każdy inaczej radził;Marko wojewoda dużo gadał, nic nie robił.Dobek szepcząc, skarżąc się,mrucząc, biegał od jednego do drugiego, niespokojny o swą skórę.Po kilku dniach posłano znowu na zwiady, a że do tego Czesi sprawniejsi byli,znów drugiego popchnięto, który kraj znał, kilka razy go przewędrowawszy.Zbigniewowi się zdało, iż gdy starszyznę poił, karmił i bawił, a co drugi, trzecidzień z trębaczami obóz objechał, więcej uczynić nie mógł.Im dłużej stali, tymsię czuł bezpieczniejszym.Trzeciego dnia Czech, nie bawiąc długo, powrócił, konia spędził wniwecz; biegłz tym, że wojsko królewskie, przy którym i Bolko królewicz był, wyciągnęło jużz Wrocławia i spiesznie szło ku Kruszwicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]