[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zniło się wam.Rozumiecie?!- Bez obawy, pani Wando - zapewnił szarmanckim tonem Sawicki.- To sprawa honorowa.Autorytet szefowej musi być zachowany.Bę-dziemy milczeć jak sfinksy.- Oczywiście - przytaknęli zgodnym chórem pozostali.- No! - powiedziała pani Wanda znacząco i już całkowicie rozpo-godzona poprawiła nieco garderobę i zwróciła się do Konstantynowi czaze słowami: - Chodzmy, Zbyszku, do mnie.Za poważni jesteśmy, abywystawiać się na pośmiewisko tych nieokrzesanych pawianów.Zarazzaparzę kawy, napijemy się i powoli przyjdziemy do siebie.Za starzy jużjesteśmy na tego typu emocje.A ty, Dylik, co szczerzysz zęby? Jazdaspać! Ale już!Przybrawszy majestatyczną minę, z powagą, na jaką tylko pozwalałjej nocny strój, pani Wanda ująwszy za rękę oszołomionego jeszczezajściami Konstantynowicza wyszła z recepcji, spłynęła po schodach i pochwili zniknęli oboje za drzwiami prowadzącymi do sali jadalnej.- Ale to był, kurwa, cyrk! - wykrzyknął z podziwem w głosie Dy-lik.- Jeszcze tu takiego nie było - dodał z przekonaniem.- Tak, masz rację - zawtórował mu Styka.- Wyglądało to zupełniejak fragment szekspirowskiego dramatu.No, powiedzmy w swej począt- kowej fazie rozwoju - uzupełnił.- Teraz to i ja myślę, że Jacek ma rację i ty, Styka, będziesz sięjeszcze wspinać - powiedział krztusząc się ze śmiechu Barcz.- Okazujesię, że nie jesteś ostatni, jak coś się dzieje.Styka skłonił się przed nim.- Miło mi.- Biedny Konstantynowicz - powiedział ze śmiechem Karski, którydo widzów tego spektaklu dołączył nieco pózniej.- Trochę mi go żal.Był taki nieszczęśliwy, zakłopotany.- Nie żałuj go, Adam - powiedział Sawicki.- Jutro będzie pierwszyz nas żartować na ten temat.Nie chcę i trzech groszy dać, że teraz niezaśmiewają się oboje z Dziunią do łez.Czy ty wiesz, że Konstantyno-wicz był w młodości największym kawalarzem wśród taterników?- Krucafuks! To mi się widziało - powiedział przed drzwiami dy-żurki Włodkowy.- Takie wypadki mogom być co noc.- No, nie przesadzaj - roześmiał się Cygan.- Dziunia by nie wy-trzymała.Rozdział XIObudziła go niezwykła cisza.W pierwszej chwili nie bardzo zdawałsobie sprawę z tego, gdzie jest i co się z nim dzieje.W końcu przezresztki sennego otumanienia dotarła do niego świadomość, że za oknamijuż nie wyje halny, że potworna, od dwóch dni trwająca kurniawa skoń-czyła się nareszcie.Leżał jeszcze chwilę bez ruchu, rozkoszując się tą wspaniałą ciszą,wreszcie jednak przetarł oczy i siadł energicznie na łóżku.W pokojuwidno już było prawie zupełnie.Przez oszronione szyby sączyły sięprzebłyski wschodzącego słońca.Zerknął na zegarek.Dochodziła siódma.Popatrzył jeszcze raz w ok-no, aby upewnić się, że nie śni, że naprawdę za oknami wstaje pogodny dzień i potrząsnął energicznie za ramię śpiącego obok Barcza.- Wstawaj, stary! Halny się skończył!Barcz przeciągnął się leniwie, ziewnął potężnie, a potem uniósłszynieco głowę znad poduszki i przecierając zaspane oczy zamruczał fleg-matycznie:- Czego się tak drzesz? Wielkie rzeczy.Skończył się, bo musiał siękiedyś skończyć.Słyszę to i bez ciebie.- Gówno słyszysz - rozległ się ode drzwi ochrypły bas Dylika.-Jest przecież absolutna cisza.- A ten truciciel skąd się tu znowu przypętał? - zawołał rozbudzonygłośną rozmową Cygan.- Nawet nie przypuszczałem, że z ciebie takifilozof.Jakie pilne sprawy przywiodły cię do nas o tak wczesnej porze?- Rzeczywiście - poparł go Sawicki.- Jaką sprawę masz do nas zsamego rana?- Przyszedłem was wytargać z betów - odpowiedział Dylik dziar-sko.- Pogoda się robi.Słońce już przebija się przez chmury.Warto bychyba zacząć dzionek od pożytecznej pracy.Proponuję akcję oczyszcza-nia ze śniegu placu przed schroniskiem.Co wy na to?Sawicki skinął energicznie głową.- Zwietny pomysł! - zawołał.- Już wstaję! Myślę, że Zygmunt iWitek przyłączą się do akcji.Idz poderwij resztę.Dylik wykrzywił się pogardliwie i prężąc się dumnie powiedział:- Już ich dawno poderwałem.Do was zaszedłem na końcu.Nawetmój nowy przyjaciel Styka też będzie pomagał.- A pytałeś go, czy lubi piwo? - zapytał złośliwie się uśmiechającCygan.- Bo jak nie, to przyjazń wasza będzie niepełna.- Ty to, kurwa, nie możesz, żeby komuś jakiejś szpili nie wsadzić.Już taki masz wredny charakter - powiedział bez złości Dylik i dodał: - Apiwo lubi, pytałem.- No to wierzę w waszą dozgonną przyjazń - roześmiał się Barcz.Wszyscy trzej nie mówiąc już nic więcej zaczęli się pospiesznie ubie-rać.Pomysł Dylika każdemu z nich przypadł do gustu.Dopiero teraz,gdy minęła zamieć i coraz bardziej zbliżał się koniec ich przymusowej bezczynności, zdawać zaczęli sobie sprawę, jak psychicznie zmęczenibyli i tym halnym, i sprawą Wirskiego.Wysiłek fizyczny na pewno do-brze im zrobi.Nie minęło wiele więcej niż pół godziny, gdy przed schroniskiem ze-brała się grupa chyba ze dwudziestu osób.W grupie tej byli wszyscyuczestnicy obozu, Włodkowy, Styka i nawet sędziwy Konstantynowicz,któremu wśród żartobliwych docinków powierzono rolę brygadzisty.Jacek Dylik czuł się w swoim żywiole i uwijał się jak w ukropie.Za-łatwiał łopaty, rozstawiał kopaczy, dyrygował.Wszędzie go było pełno.Wreszcie zbrojna w sprzęt ekipa z zapałem natarła na śnieżne zwały.A nawiało tego śniegu rzeczywiście sporo.Miejscami zaspy sięgałydwóch, a nawet więcej metrów.Było pogodnie i bezwietrznie.Niebo na razie jeszcze powlekała cien-ka warstwa chmur i dookoła pałętało się sporo kłębiących się strzępówmgły, ale tu i ówdzie tworzyły się w tej warstwie luki i widać było przeznie czyste, błękitne niebo.Szło wyraznie na pogodę.Przy licznej i pełnej zapału załodze już do dziewiątej zdołano uporaćsię ze śniegiem w najbliższym otoczeniu schroniska.Pani Wanda tym-czasem dla całej tej dziarskiej ekipy zarządziła przygotowanie śniadania,tak że gdy skończyli i wrócili na salę jadalną, zastali na stołach kubki zherbatą i dymiące talerze bigosu.- Oho! - zawołał Kardaś.- Jak tak dalej pójdzie, to Dziunia splajtu-je.- Całe szczęście, że halny nie bywa zbyt często - dodał Barcz.Pani Wanda wyjrzała z kuchni.- Już wy się o moje gospodarstwo nie kłopoczcie - zawołała.- Prę-dzej ty, Jasiu, zbankrutujesz, niż ja.- To jasne - mruknął pod nosem Kardaś, ale przezornie nie na tyległośno, by go pani Wanda usłyszała.Całe towarzystwo, zmęczone nieco, ale zadowolone, ochoczo zasia-dło do stołów. - No! - powiedział z zadowoleniem ocierając usta Włodkowy.-Zdrowo podjadłem.Idę na górę i popróbuję połączyć się z centralą.Te-raz to na pewno da radę.Skinął głową siedzącym przy stole i ruszył ku drzwiom do częścimieszkalnej.Sawicki poderwał się od stołu i zawołał za nim:- Zaczekaj, Józek! Idę z tobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl