[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czegoś w niej szukała i Andrzejzniósł to spojrzenie bez trudu.Wodził wzrokiem po jej twarzy, ostentacyjnie, jakby manifestującsentymentalny podziw; usiłował bezskutecznie uzyskać ów zgłodniały po rozłące wyrazsycących się czyjąś obecnością oczu, chociaż w twarzy tej odnajdywał z osobliwą satysfakcjąwszystko co mu imponowało jedenaście lat temu, gdy spoglądała nań z jego biednej, suchejpoduszki, niezbyt czysto obleczonej, zaś on wodził palcem po jej brwiach, ostrożnie i zazdrośnie,ciesząc się ich dumnym zarysem, cienkością skóry na skroniach, ruchliwością nozdrzy, tymwszystkim, o czym niedomyty wyrostek gimnazjalny z biednej, urzędniczej rodziny czytywałniegdyś u %7łeromskiego w opisach czarnobrewej, aksamitnej, pysznej urody magnackich córek.Brała wtedy za gest miłosny co było gestem zadumanego dorobkiewicza.Nie mógł nie myślećwtedy o ojcu, najbardziej szarym, małym człowieku, jakiego znał, w szelkach i koszuli bezkołnierzyka, który nacierał sobie dziąsła cebulą, mniemając, że w ten sposób podporządkowujesię nowoczesnej wiedzy o witaminach i przedłuża swą nędzną egzystencję. Socjalizmzadośćuczynieniowy&  , myślał z rozkoszą. Gdybym wiedział wcześniej, że to daje socjalizm,walczyłbym o niego&  Dziś twarz ta, jedna z twarzy, które mu przyniósł socjalizm, zdewaluowała się w inwazji zmarszczek, wytarła i przyblakła, lecz coś z rozdzwonionego poczuciaszczęścia ciągle jeszcze rozlegało się w duszy Andrzeja.Pragnął jej to coś przekazać, ale nie zadużo, nie wiążąco, i męczył się, nie potrafiąc nadać właściwego sygnału. Ciągle jeszcze jestemprostakiem&  , umiał się przyznać.  Maryto  rzekł wreszcie  czy znajdziesz dla mnie jakiś wolny wieczór?  Te słowapowinny były skwitować zawiłe rachunki, których się nie chce liczyć. Panie redaktorze!  Mary ta zaniosła się dziewczęcym chichotem, zbyt głośnym, leczmiłym. Czyżby& należało sądzić, że pan redaktor i ja?& Mały spacer za miasto  rzekł oszczędnie, lecz znacząco; nabrał już pewności siebie,sprawa posuwała się po terenie płaskim, bez przeszkód i wybojów. Jakże mi miło& Ale po co? Znamy się tak dobrze, dawno powiedzieliśmy sobie wszystko.Czy warto tracić czas na rozmowy z kobietą w moim wieku? Jechać za miasto aby wymieniaćuwagi na temat spółdzielni i księgowych? W gruncie rzeczy marzy o tym , pomyślał. Marzy o opisaniu jej spraw w gazecie.Dziwna,polska wiara w prasę jako w skrzynkę zażaleń , wyższą instancję rozległej sprawiedliwości&  Wiesz  powiedział  samochód daje różne możliwości&  Zabrzmiało to nago iprosto, gwarantując natychmiastową przewagę wypowiadającemu te słowa.Mary ta przysunęła się bardzo blisko: pięknym, miękkim ruchem pogładziła go po policzku,zatrzymując przez chwilę jego podbródek w zagłębieniu wygiętej dłoni. Kochany powiedziała  dziękuję ci& Zachowałeś się bez zarzutu. Nieporozumienie , pomyślał Andrzej,  ja naprawdę, z największą chęcią& Ona się świetnietrzyma&   Więc kiedy?  spytał. Już nigdy  powiedziała Maryta z sympatią. Po co psuć coś, co w sumie było nienajgorsze.Zresztą, jestem samodzielna, lecz nie samotna.Nagle zaczęło mu na tym niechętnie zależeć. Wraz z wiekiem  uśmiechnął się niecoobrazliwie  mieszczańska przyzwoitość, co? Ty, jedna z ostatnich szlachcianek w tym kraju? Na starość stałam się wierna  westchnęła Maryta. Każdemu to, na czym mu mniejzależy, jak ktoś mądrze napisał.Ze znanych mi w życiu ludzi ty jeden osiągnąłeś wszystko:sławę, delegacje służbowe do Monte Carlo, wpływy& Zapominasz tylko  rzekł z oględnie stłumioną skargą  ile było pracy, wyrzeczeń,upokorzeń po drodze.Ile to kosztowało. Kilka zręcznych kłamstw w druku  powiedziała pogodnie. I to niezbytostentacyjnych, ani gorliwych, gdyż zawsze dbałeś o pozory. Zabawne  uśmiechnął się. Mówisz, jak moi wrogowie. Ty nie masz wrogów.Na tym polegasz.Jesteś na to zbyt tchórzliwy.To jest twój numer,żeby być ze wszystkimi dobrze.Andrzej zmarszczył czoło. Interesujące&  przybrał minęmądrą i skupioną, ignorującą dobrotliwie ostry kontur słów Maryty  co z nami uczyniłoszesnaście lat władzy, ludu& Ze mną nic strasznego.Zmusiło mnie tylko, żebym dała mojej córce uniwersyteckiewykształcenie za wszelką cenę. Widzisz& Za cenę wyrzeczeń i upokorzeń, harówy w godzinach nadliczbowych icałoniedzielnych sprzątań mieszkania.U siebie konstatujesz cenę łatwo, u mnie jej niedostrzegasz. Andrzeju  powiedziała łagodnie  kto ci kazał? Ja musiałam, ale tyś chciał.Jawypełniałam mój parszywy obowiązek matki, którego nienawidzę, a ty& Też spełniałem swój obowiązek  przerwał z nieustępliwą godnością. Gdybym ja tegonie robił, robiłby ktoś inny.Gorzej, prostacko, drażniąc uczucia narodu, zaprzepaszczającdorobek naszej kultury, pomiatający tym, co nasze, polskie, co trzeba przechować jak ArkęPrzymierza przez najgorsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl