[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Katylina nie zmieszał się bynajmniej tym oryginalnym powitaniem, rozparł się najswo-bodniej na pobliskim karle i tak głośno i szczerze zawtórował gospodarzowi, że echo aż wczwartym odezwało się pokoju. Katylina! wybąknął gospodarz zanosząc się od śmiechu. Grakchus! wykrztusił z siebie gość śród coraz głośniejszych i rubaszniejszych wybu-chów wesołości. Przestańże, bo pęknę wołał gospodarz i przewrócił się na drugą stronę w swej sofce.51 Ależ do diabła, nie ja zacząłem! wydusił z siebie gość i w całej długości wyciągnął sięna krześle.I znowu kilka chwil śmieli się obadwaj jak opętani. Z czegoż się śmiejesz? zagadnął nareszcie Grakchus, ocierając łzy z oczu. Ja? Przez grzeczność dla ciebie odparł Katylina.I jeszcze raz obadwaj głośnym wybuchli śmiechem. Wiesz ozwał się nareszcie wyrazniej gospodarz powinien byś żądać dziesięcioletnie-go przywileju na sposób, z jakim po raz pierwszy przedstawiasz się w obcym domu.Potur-bowałeś mi lokaja. Chciałem go tylko zmusić, aby mię zaprowadził do ciebie. I nie oglądał bliżej twojej garderoby. To już było za pózno, łotr zaczął od tego. Ależ na miłość Boga, opowiadaj prędko, skąd się tu bierzesz, gdzie bawiłeś, co robiłeś etcetera, et cetera. Ho, ho, nie tak prędko, łaskawco, najprzód musisz się dowiedzieć, po co tu przyszedłem. Więc nie w odwiedziny? Ba, i bardzo! Szukam obowiązku, jaśnie wielmożny panie! Aż tak zle z tobą! Do niedawna było jeszcze gorzej, ale teraz. Teraz? Będzie już dobrze, kiedy mego Grakchusa zastaję nie zmienionego mimo szesnastu wsi,które jak istne pieczone gołąbki spadły mu do gęby. Znajdujesz mię więc nie zmienionym? pytał Grakchus ciągle tym samym drwiąco we-sołym tonem. Jak siebie samego!Grakchus aż podskoczył z swej kanapki. Vade retro, satanas! 99 więc ty się nic nie zmieniłeś? zawołał z przestrachem. Ani o włosek! Oto najdobitniejszy dowód odparł z rubasznym śmiechem Katylina iwskazał na podniesione w górę ukośne zapiętki. Zawsze ten sam hulaka, szaławiła, hałaburda. Burda powtórzył tylko Katylina i kiwnął głową. Ten sam libertyn niepomny na wczoraj, niedbały o jutro. A tak, trochę.mniej więcej! Kpiarz, dla którego nic świętego, nic poważnego, nic nietykalnego. Za długą snujesz już litanię przerwał Katylina, choć ani myślał się urażać. Namiętny wielbiciel płci pięknej. Aha.płci. powtórzył Katylina i zakrztusił się czegoś. Niedowiarek nie uznający ni Boga, ni diabła! Ale wierzący ślepo w twój charakter i twoje serce. I w moją pamięć, nieprawdaż? Ale tylko w twoją. Ocaliłeś mię kiedyś od ekskluzji 100. No, jak teraz rzeczy stanęły, to niewielką wyświadczyłem ci przysługę. Ale wówczas ogromną, i to nie tylko mnie. Prawda, przysłużyłem się trochę i twojej matce, o którą zaledwie teraz pozwalasz mi sięzapytać.Wesoła i uśmiechnięta twarz Grakchusa spoważniała i zasępił się nagle, a z piersi wyrwałosię przytłumione westchnienie.99V a d e r e t r o, s a t a n a s! (łac.) Odstąp, szatanie!100e k s k l u z j a (łac.) wyłączenie, wykluczenie, tu: wydalenie ze szkoły52 Moja matka. szepnął zmienionym głosem. Nie żyje?! wykrzyknął Katylina domyślając się reszty. Niebo przeznaczyło jej snadz samą tylko walkę z losem, nie miała na ziemi zupełnegodoznać szczęścia.Umarła. Nim jeszcze odziedziczyłeś spadek. Spadek ten miał mi tylko osłodzić jej stratę szepnął i w jakieś głębokie wpadł zamyśle-nie.Katylina pochylił głowę na piersi i uśmiech sarkastyczny znikł mu z twarzy.Po chwilipodniósł oczy i prawie z spółczuciem spojrzał na przyjaciela, co całej fizjonomii jego jakiśniezwyczajny nadało wyraz.Grakchus siedział ciągle w zamyśleniu, a dziwnie piękną wydawała się w tej chwili całajego postać.Wysoki, smukły, łączył w twarzy swej kobiecą miękkość i regularność rysów zwyrazem prawdziwie męskiej powagi i śmiałości.Najpierwsza piękność niewieścia mogłabymu pozazdrościć białości i rumieńców twarzy, jasnych, lśniących i miękkich jak jedwab wło-sów, które z natury w bujne skręcały się kędziory, i tych błękitnych, wymownych oczu, cozawsze zdawały się zamyślone, na pół nieprzytomne prawie, a mimo to jednym spojrzeniemprzejmowały do głębi.Tym wydatniej i nadobniej występowały obok tych kobiecych wdzię-ków prawdziwie męskie, wysokie i wypukłe czoło i szczególny skład energicznie zawsześciśniętych ust, które niewielki jeszcze ocieniał wąsik.Katylina z widocznym upodobaniem wpatrzył się w twarz dawnego przyjaciela.Grakchus po chwili ocknął się z zamyślenia, potarł czoło i zdawał się przezwyciężać swójsmutek.Wszakże nie wrócił już do tej swawolnej wesołości, w jaką wprawiło go na początkuniespodziewane, a tak oryginalne pojawienie się dawnego kolegi, z którego imieniem i osobątysiączne ucieszne wiązały się wspomnienia. Niech cię kule biją zawołał naraz Katylina, widząc wypogadzające się czoło przyja-ciela. Stałeś się jeszcze piękniejszy, niż byłeś dawniej.Grakchus uśmiechnął się tylko. Widać, że gonisz za służbą, bo wprawiasz się w pochlebstwa. A ty już diablo oswoiłeś się z rolą p a n a, kiedy lada luzną uwagę bierzesz za pochleb-stwo. Pamiętajże wystrzegać się ile możności takich luznych uwag, a zacznij lepiej opowiadać,gdzie się obracałeś przez pięć lat naszego niewidzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Katylina nie zmieszał się bynajmniej tym oryginalnym powitaniem, rozparł się najswo-bodniej na pobliskim karle i tak głośno i szczerze zawtórował gospodarzowi, że echo aż wczwartym odezwało się pokoju. Katylina! wybąknął gospodarz zanosząc się od śmiechu. Grakchus! wykrztusił z siebie gość śród coraz głośniejszych i rubaszniejszych wybu-chów wesołości. Przestańże, bo pęknę wołał gospodarz i przewrócił się na drugą stronę w swej sofce.51 Ależ do diabła, nie ja zacząłem! wydusił z siebie gość i w całej długości wyciągnął sięna krześle.I znowu kilka chwil śmieli się obadwaj jak opętani. Z czegoż się śmiejesz? zagadnął nareszcie Grakchus, ocierając łzy z oczu. Ja? Przez grzeczność dla ciebie odparł Katylina.I jeszcze raz obadwaj głośnym wybuchli śmiechem. Wiesz ozwał się nareszcie wyrazniej gospodarz powinien byś żądać dziesięcioletnie-go przywileju na sposób, z jakim po raz pierwszy przedstawiasz się w obcym domu.Potur-bowałeś mi lokaja. Chciałem go tylko zmusić, aby mię zaprowadził do ciebie. I nie oglądał bliżej twojej garderoby. To już było za pózno, łotr zaczął od tego. Ależ na miłość Boga, opowiadaj prędko, skąd się tu bierzesz, gdzie bawiłeś, co robiłeś etcetera, et cetera. Ho, ho, nie tak prędko, łaskawco, najprzód musisz się dowiedzieć, po co tu przyszedłem. Więc nie w odwiedziny? Ba, i bardzo! Szukam obowiązku, jaśnie wielmożny panie! Aż tak zle z tobą! Do niedawna było jeszcze gorzej, ale teraz. Teraz? Będzie już dobrze, kiedy mego Grakchusa zastaję nie zmienionego mimo szesnastu wsi,które jak istne pieczone gołąbki spadły mu do gęby. Znajdujesz mię więc nie zmienionym? pytał Grakchus ciągle tym samym drwiąco we-sołym tonem. Jak siebie samego!Grakchus aż podskoczył z swej kanapki. Vade retro, satanas! 99 więc ty się nic nie zmieniłeś? zawołał z przestrachem. Ani o włosek! Oto najdobitniejszy dowód odparł z rubasznym śmiechem Katylina iwskazał na podniesione w górę ukośne zapiętki. Zawsze ten sam hulaka, szaławiła, hałaburda. Burda powtórzył tylko Katylina i kiwnął głową. Ten sam libertyn niepomny na wczoraj, niedbały o jutro. A tak, trochę.mniej więcej! Kpiarz, dla którego nic świętego, nic poważnego, nic nietykalnego. Za długą snujesz już litanię przerwał Katylina, choć ani myślał się urażać. Namiętny wielbiciel płci pięknej. Aha.płci. powtórzył Katylina i zakrztusił się czegoś. Niedowiarek nie uznający ni Boga, ni diabła! Ale wierzący ślepo w twój charakter i twoje serce. I w moją pamięć, nieprawdaż? Ale tylko w twoją. Ocaliłeś mię kiedyś od ekskluzji 100. No, jak teraz rzeczy stanęły, to niewielką wyświadczyłem ci przysługę. Ale wówczas ogromną, i to nie tylko mnie. Prawda, przysłużyłem się trochę i twojej matce, o którą zaledwie teraz pozwalasz mi sięzapytać.Wesoła i uśmiechnięta twarz Grakchusa spoważniała i zasępił się nagle, a z piersi wyrwałosię przytłumione westchnienie.99V a d e r e t r o, s a t a n a s! (łac.) Odstąp, szatanie!100e k s k l u z j a (łac.) wyłączenie, wykluczenie, tu: wydalenie ze szkoły52 Moja matka. szepnął zmienionym głosem. Nie żyje?! wykrzyknął Katylina domyślając się reszty. Niebo przeznaczyło jej snadz samą tylko walkę z losem, nie miała na ziemi zupełnegodoznać szczęścia.Umarła. Nim jeszcze odziedziczyłeś spadek. Spadek ten miał mi tylko osłodzić jej stratę szepnął i w jakieś głębokie wpadł zamyśle-nie.Katylina pochylił głowę na piersi i uśmiech sarkastyczny znikł mu z twarzy.Po chwilipodniósł oczy i prawie z spółczuciem spojrzał na przyjaciela, co całej fizjonomii jego jakiśniezwyczajny nadało wyraz.Grakchus siedział ciągle w zamyśleniu, a dziwnie piękną wydawała się w tej chwili całajego postać.Wysoki, smukły, łączył w twarzy swej kobiecą miękkość i regularność rysów zwyrazem prawdziwie męskiej powagi i śmiałości.Najpierwsza piękność niewieścia mogłabymu pozazdrościć białości i rumieńców twarzy, jasnych, lśniących i miękkich jak jedwab wło-sów, które z natury w bujne skręcały się kędziory, i tych błękitnych, wymownych oczu, cozawsze zdawały się zamyślone, na pół nieprzytomne prawie, a mimo to jednym spojrzeniemprzejmowały do głębi.Tym wydatniej i nadobniej występowały obok tych kobiecych wdzię-ków prawdziwie męskie, wysokie i wypukłe czoło i szczególny skład energicznie zawsześciśniętych ust, które niewielki jeszcze ocieniał wąsik.Katylina z widocznym upodobaniem wpatrzył się w twarz dawnego przyjaciela.Grakchus po chwili ocknął się z zamyślenia, potarł czoło i zdawał się przezwyciężać swójsmutek.Wszakże nie wrócił już do tej swawolnej wesołości, w jaką wprawiło go na początkuniespodziewane, a tak oryginalne pojawienie się dawnego kolegi, z którego imieniem i osobątysiączne ucieszne wiązały się wspomnienia. Niech cię kule biją zawołał naraz Katylina, widząc wypogadzające się czoło przyja-ciela. Stałeś się jeszcze piękniejszy, niż byłeś dawniej.Grakchus uśmiechnął się tylko. Widać, że gonisz za służbą, bo wprawiasz się w pochlebstwa. A ty już diablo oswoiłeś się z rolą p a n a, kiedy lada luzną uwagę bierzesz za pochleb-stwo. Pamiętajże wystrzegać się ile możności takich luznych uwag, a zacznij lepiej opowiadać,gdzie się obracałeś przez pięć lat naszego niewidzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]