[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie teraz, nie teraz! Muszę przez kilka dni wypoczywać. Ja też mówię o przyszłości.Rozmawiałem z jednym, wpływowym człowiekiem.ReligiaDobra by to rzecz była, gdybyście tu osiedli.Nudno tu i smutno, to prawda&Zamilkł i przez chwilę sieóiał ze zwieszoną głową.Pózniej śpiewnym szeptem mó-wił do siebie: e e me o o e mund bo bi me e u e ni em de b bo u uu u e e me o o (łac.) słowa z 51 psalmu Dawida: Pokropisz mnie hyzopem, a będę oczyszczony,obmyjesz mnie, a ponad śnieg bielszym się stanę.Zgodnie z trydenckim (przedsoborowym) rytem katolic-kiej mszy antyfonę rozpoczynającą się od tych słów śpiewano w czasie e i pokropienia wiernych wodąświęconą, które poprzeóało sumę (mszę odprawianą w nieóiele lub dni świąteczne).Luóie bezdomni om d u i 47Zwrócił się do Judyma i trochę zawstyóony, z bladym rumieńcem na twarzy, tłumaczyłsię: Czasami przychoói skądś taki obraz nieoczekiwany.Uczucie jakby spod ziemi&Właśnie w tej chwili myślałem sobie o naszym kościele.Pewien stary kościół w górach&Otyły ksiąó wychoóił w białej albie, z nim dwu luói: organista i kościelny.Ten zapachziół, zboża, leszczyny z młodymi orzechami, bo to 15 sierpnia! Ksiąó intonował: e eme i odchoóił na kościół, mięóy luói, tym jakby wygonem, który tworzy się pośrodku chłopów.Kropił na prawo i na lewo, wolno wznosząc rękę.Tymczasem organistasam śpiewał.Głos jego był czysty, męski, spokojny.Ogolona twarz wyrażała skupienie,prawie surowość.Gdy śpiewał te słodkie wyrazy: u e ni em , tony jego głosu byłynieco ostre, schrypłe.Słyszę go w tej chwili& Ach, Boże! Zazwyczaj, gdy po wtóre zaczy-nał werset, ksiąó wracał i wtedy krople wody święconej padały na czoła pańskie, którzystaliśmy w ławce kolatorskiej.Krople wody święconej& Zwięte, chłodne krople& A tamelodia błagająca, ufna, ten śpiew óiecka, to westchnienie duszy prostej, która się nieboi& Czy pan nie wióisz, że z głębi tych wyrazów patrzą w niebo oczy wytężone, zalanełzami? L bi me e u e ni em de b boWieczór zapadał.W oddali widać było lampy elektryczne rozlewające dokoła siebiebladoniebieską zorzę.Dawał się słyszeć gwar oddalony.Powóz pędem wjechał w uliczkęczegoś w roóaju mieściny i zatrzymał się przed piętrowym odrapanym domem.Judymwszedł za swym gospodarzem na górę.Mieszkanie było dość obszerne, ale puste jakpsiarnia.W jednym pokoju sterczały wieszadła niby jakieś óiwaczne straszaki na wróble,w drugim tuliło się do ściany łóżko żelazne, w trzecim stał na środku stolik kartowyi znowu łóżko oraz trocha niezbędnych gratów. Rozgośćcie się w tych salonach, jak potraficie, a ja zajmę się zdobyciem jadłatuóież napoju żartował Korzecki wychoóąc z mieszkania.Chłop, RobotnikZa chwilę wszedł człowiek czarny jak węgiel, niosąc walizy.Pocałował Judyma w rękę,licho wie z jakiej racji, i zaczął znosić z sąsiednich lokalów szklanki, powyszczerbianetalerzyki, widelce, noże.Wkrótce potem zjawił się Korzecki z wiadomością, że bęóiebefsztyk i piwo. Czy nie poóiwiacie spartańskiej skromności tego apartamentu? zapytał rzucającswój kostium wykwintny. Bęóie tu ładniej, gdy przyjóie gospodyni& rzekł Judym, aby tylko coś po-wieóieć.Korzecki roześmiał się głośno, zanadto głośno, z chichotem, który niemile raził.Wnetjednak umilkł i hałaśliwie począł myć się, chlustać wodą na głowę, parskać i fukać.Gdy pózniej wycierał twarz ostrym ręcznikiem, mówił: Wygłosiliście rzecz okropną.Gospodyni& cha!& cha!& Gospodyni! Co za wyraz! Dlaczegóż okropną? Jesteście może o rok, o dwa starsi ode mnie. Ale cóż to starość ma do tego? Tu nie choói o starość ani o młodość. Więc o cóż? Ba! O cóż& Chcecie, to wam znajdę pannę. Ja sobie już sam znalazłem.Oczy jego zabłysły złowrogim, srebrnym blaskiem i nieruchomo patrzyły w Judyma.Po kolacji sieóieli naprzeciwko siebie w milczeniu.Judym, aczkolwiek znużony, nie miałchęci spać, owszem, rad był rozmowie. Pragnąłbym mówił z cicha Korzecki żebyście tu osiedli na Sykstusie ,notabene z czysto egoistycznych pobudek. A cóż wam ze mnie przyjść może? Bagatela! Przecie i teraz ściągnąłem was nie dla czego innego, tylko dlatego, żebymsam coś na tym zyskał. No? Znacie mię przecie, a raczej znaliście cokolwiek przed kilkoma laty.Od tego czasuposunąłem się óielnie w kierunku raz obranym. Czy wówczas kuracja szwajcarska nie pomogła? Góież tam! Pomogła.Ja i teraz jestem zdrów jak bawół.Pracuję tu przecie jakoinżynier, wstaję o piątej, pózno idę spać, a muszę mieć siły i zdrową głowę, żeby te-Luóie bezdomni om d u i 48mu wszystkiemu podołać.To nie o to choói, nie o zdrowie& jakże to powieóieć? zewnętrzne& Ech, znowu mistyczne terminy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Nie teraz, nie teraz! Muszę przez kilka dni wypoczywać. Ja też mówię o przyszłości.Rozmawiałem z jednym, wpływowym człowiekiem.ReligiaDobra by to rzecz była, gdybyście tu osiedli.Nudno tu i smutno, to prawda&Zamilkł i przez chwilę sieóiał ze zwieszoną głową.Pózniej śpiewnym szeptem mó-wił do siebie: e e me o o e mund bo bi me e u e ni em de b bo u uu u e e me o o (łac.) słowa z 51 psalmu Dawida: Pokropisz mnie hyzopem, a będę oczyszczony,obmyjesz mnie, a ponad śnieg bielszym się stanę.Zgodnie z trydenckim (przedsoborowym) rytem katolic-kiej mszy antyfonę rozpoczynającą się od tych słów śpiewano w czasie e i pokropienia wiernych wodąświęconą, które poprzeóało sumę (mszę odprawianą w nieóiele lub dni świąteczne).Luóie bezdomni om d u i 47Zwrócił się do Judyma i trochę zawstyóony, z bladym rumieńcem na twarzy, tłumaczyłsię: Czasami przychoói skądś taki obraz nieoczekiwany.Uczucie jakby spod ziemi&Właśnie w tej chwili myślałem sobie o naszym kościele.Pewien stary kościół w górach&Otyły ksiąó wychoóił w białej albie, z nim dwu luói: organista i kościelny.Ten zapachziół, zboża, leszczyny z młodymi orzechami, bo to 15 sierpnia! Ksiąó intonował: e eme i odchoóił na kościół, mięóy luói, tym jakby wygonem, który tworzy się pośrodku chłopów.Kropił na prawo i na lewo, wolno wznosząc rękę.Tymczasem organistasam śpiewał.Głos jego był czysty, męski, spokojny.Ogolona twarz wyrażała skupienie,prawie surowość.Gdy śpiewał te słodkie wyrazy: u e ni em , tony jego głosu byłynieco ostre, schrypłe.Słyszę go w tej chwili& Ach, Boże! Zazwyczaj, gdy po wtóre zaczy-nał werset, ksiąó wracał i wtedy krople wody święconej padały na czoła pańskie, którzystaliśmy w ławce kolatorskiej.Krople wody święconej& Zwięte, chłodne krople& A tamelodia błagająca, ufna, ten śpiew óiecka, to westchnienie duszy prostej, która się nieboi& Czy pan nie wióisz, że z głębi tych wyrazów patrzą w niebo oczy wytężone, zalanełzami? L bi me e u e ni em de b boWieczór zapadał.W oddali widać było lampy elektryczne rozlewające dokoła siebiebladoniebieską zorzę.Dawał się słyszeć gwar oddalony.Powóz pędem wjechał w uliczkęczegoś w roóaju mieściny i zatrzymał się przed piętrowym odrapanym domem.Judymwszedł za swym gospodarzem na górę.Mieszkanie było dość obszerne, ale puste jakpsiarnia.W jednym pokoju sterczały wieszadła niby jakieś óiwaczne straszaki na wróble,w drugim tuliło się do ściany łóżko żelazne, w trzecim stał na środku stolik kartowyi znowu łóżko oraz trocha niezbędnych gratów. Rozgośćcie się w tych salonach, jak potraficie, a ja zajmę się zdobyciem jadłatuóież napoju żartował Korzecki wychoóąc z mieszkania.Chłop, RobotnikZa chwilę wszedł człowiek czarny jak węgiel, niosąc walizy.Pocałował Judyma w rękę,licho wie z jakiej racji, i zaczął znosić z sąsiednich lokalów szklanki, powyszczerbianetalerzyki, widelce, noże.Wkrótce potem zjawił się Korzecki z wiadomością, że bęóiebefsztyk i piwo. Czy nie poóiwiacie spartańskiej skromności tego apartamentu? zapytał rzucającswój kostium wykwintny. Bęóie tu ładniej, gdy przyjóie gospodyni& rzekł Judym, aby tylko coś po-wieóieć.Korzecki roześmiał się głośno, zanadto głośno, z chichotem, który niemile raził.Wnetjednak umilkł i hałaśliwie począł myć się, chlustać wodą na głowę, parskać i fukać.Gdy pózniej wycierał twarz ostrym ręcznikiem, mówił: Wygłosiliście rzecz okropną.Gospodyni& cha!& cha!& Gospodyni! Co za wyraz! Dlaczegóż okropną? Jesteście może o rok, o dwa starsi ode mnie. Ale cóż to starość ma do tego? Tu nie choói o starość ani o młodość. Więc o cóż? Ba! O cóż& Chcecie, to wam znajdę pannę. Ja sobie już sam znalazłem.Oczy jego zabłysły złowrogim, srebrnym blaskiem i nieruchomo patrzyły w Judyma.Po kolacji sieóieli naprzeciwko siebie w milczeniu.Judym, aczkolwiek znużony, nie miałchęci spać, owszem, rad był rozmowie. Pragnąłbym mówił z cicha Korzecki żebyście tu osiedli na Sykstusie ,notabene z czysto egoistycznych pobudek. A cóż wam ze mnie przyjść może? Bagatela! Przecie i teraz ściągnąłem was nie dla czego innego, tylko dlatego, żebymsam coś na tym zyskał. No? Znacie mię przecie, a raczej znaliście cokolwiek przed kilkoma laty.Od tego czasuposunąłem się óielnie w kierunku raz obranym. Czy wówczas kuracja szwajcarska nie pomogła? Góież tam! Pomogła.Ja i teraz jestem zdrów jak bawół.Pracuję tu przecie jakoinżynier, wstaję o piątej, pózno idę spać, a muszę mieć siły i zdrową głowę, żeby te-Luóie bezdomni om d u i 48mu wszystkiemu podołać.To nie o to choói, nie o zdrowie& jakże to powieóieć? zewnętrzne& Ech, znowu mistyczne terminy [ Pobierz całość w formacie PDF ]