[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pobyt nad Wołgą, gdzie mogłam przyjrzeć się Tatarom, odżywił we mnie te wrażenia.Jednak obrazy mongolskie byłyby pewnie pozostały w tłumie czczych, nieziszczalnychplanów, gdyby nie inny bodziec, który mnie pchnął do pracy.Właśnie pod owe czasy nastąpił w mojej duszy wypadek cichy, nikomu niewiadomy, a którydla mnie był niesłychanej doniosłości.Od lat dwudziestu, może i więcej, myśl moja toczyłagłuche walki z przeróżnymi duchami Zwątpienia i Przeczenia.O walkach tych świat niewiedział, bo prawie z nikim o nich nie mówiłam, a już co w moich pismach, to nigdy się znimi nie zdradzałam, bo czułam, że jeśli człowiek ma prawo pasować się z własnymzwątpieniem, to nie ma prawa zaszczepiać go w innych duszach.Może jako nagroda za tę wstrzemięzliwość słowa, może jako dar, wymodlony na lepszymświecie przez mojego ojca, około roku 1875 nastąpiło w mojej duszy zupełne zwycięstwowiary, i to nie tej wiary pacholęcej, która za lada tknięciem przewraca się i kruszy, ale wiarywyrozumowanej, wypróbowanej, nieledwie niepokonalnej, gdyby godziło się przed śmierciączłowieka nazwać go w czymkolwiek niepokonalnym.Jakimi drogami doszłam do zdobycia na powrót owego raju utraconego , to byłabyopowieść za długa i nieużyteczna, bo też same środki, co jednym duszom pomagają, dladrugich na nic się nie zdadzą.Cała ta moja straszna Odyseja wewnętrzna dałaby się streścić wtakim czterowierszu:Ból nas osłabia, dopóki dzga w miarę,Gdy ją przebierze, dodaje nam siły.45Wielkie cierpienia odjęły mi wiarę,A jeszcze większe mi ją przywróciły.Trzeba też wiedzieć, że podobne zwycięstwo przynosi taką radość, takie upojenie, o jakichżadne inne zachwyty nie mogą dać pojęcia.I co najpiękniejsze, to że daje nie tylko radość, alei niezwalczoną chęć podzielenia się tym szczęściem z drugimi duszami.Człowiek chciałby zdachów ogłaszać swoje wielkie odkrycie, chciałby na placach otrąbywać, że to, co poddawałwątpieniu lub przeczeniu, to jednak jest! Naprawdę jest! Niezawodnie jest!Taką to chęcią powodowana, chciałam ludziom wypowiedzieć moje ostateczne przekonania,a wypowiedzieć nie wierszami, które wielu odstraszają, ale pod kształtem przystępnym iwabiącym.Z tego to powodu rwałam się do pisania powieści, z tej to przyczyny nie dałam sięodstręczyć ich niewdzięcznymi początkami, aż przyszła chwila spełnienia moich marzeń.Ale do utworzenia zupełnego gmachu nie dosyć było mongolskich podwalin ichrześcijańskiej kopuły, brakowało jeszcze samych cegieł bajki, a w bajce jakiegoś uczucia,które by jak cement spoiło całą budowę.Otóż nie! Niczego nie brakowało.Dawno już dziwiłam się i gniewałam, czemu pisarze przeznaczają w swoich utworach takprzesadnie szerokie miejsce dla ziemskiej Miłości, a po macoszemu się obchodzą z jejniebiańską siostrą Przyjaznią, która jednak w życiu tyle znaczy, nierównie więcej niż wksiążkach?Jest wprawdzie w Szyllerze kilka boskich kartek, poświęconych owej niebiance, są i wdziełach Bulwera mistrzowskie jej wizerunki, ale dla mnie tego wszystkiego było jeszcze zamało, i od lat młodocianych obiecywałam sobie, że napiszę w tym przedmiocie rzeczwyczerpującą.Pod naporem tej chęci, już w Narzeczonej z Ogrodzieńca przedstawiłamprzyjazń dwóch rycerzy, ale te postacie, jako podrzędne, nie mogły mnie zadowolnić, zresztąbyła to przyjazń męska, mnie zaś chodziło głównie o przyjazń kobiecą, która posiada pewnecechy odrębne, i słodycze sobie tylko właściwe.Tutaj, w obrazach niewoli tatarskiej, której najliczniejszymi ofiarami zostawały kobiety,otworzyło mi się na koniec ogromne pole do pokazania takiej Przyjazni, w całej potędze jejpoświęceń, uroków i świętości.Toteż mylą się grubo ci krytycy, którzy w Brankach szukają g ł ó w n e g o b o h a t e r a.Nie ma go tam wcale.Jest wprawdzie p a r a pierwszorzędna, ale to nie b o h a t e r i b o h a-t e r k a , tylko d w i e b o h a t e r k i, wkoło których dopiero ustawiają się różne postaciemęskie, wszystkie drugorzędne.Pisanie Branek poszło mi posuwiście; zużyłam na nie tylko dwie zimy, co jest bardzo mało,zwłaszcza gdy się wspomni, że potrzebne do nich a żmudne studia robiłam przeważnie wczasie samego pisania.Rzecz cała była już tak przemyślana i odczuta, że ulała się łatwo.Przytym trzeba jeszcze pamiętać, że nałożyłam na siebie pewien dobrowolny przymus, który sięprzyczynił do szybszej roboty, miałam bowiem ledwie kilka pierwszych rozdziałówgotowych, kiedy już zaczęłam Branki czytać moim gościom, co sprawiło, że dalej musiałam zczwartku na czwartek co sił się dopędzać.Słodkie wspomnienie zostało mi z owychwieczorów.Goście słuchali mnie z łaskawą myślą i gorącym sercem, a w końcu obdarzylimnie zbiorową pamiątką, tą cudną Z ł o t ą R ó ż ą, która wespół z posążkiem Wandy zdobimoje biurko, i ciągle kwitnie mi w oczach jak wesoła wróżba.Jest jednakże w wydaniu Branek pewna niedokładność, która mi mocno dolega.Dziełonapisane pod natchnieniem Przyjazni, należało się z prawa mojej przyjaciółce.Toteż chciałamprzypisać jej ten utwór i już wytrysła mi spod pióra dedykacja wierszem, której nawetbyłam dość rada [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Pobyt nad Wołgą, gdzie mogłam przyjrzeć się Tatarom, odżywił we mnie te wrażenia.Jednak obrazy mongolskie byłyby pewnie pozostały w tłumie czczych, nieziszczalnychplanów, gdyby nie inny bodziec, który mnie pchnął do pracy.Właśnie pod owe czasy nastąpił w mojej duszy wypadek cichy, nikomu niewiadomy, a którydla mnie był niesłychanej doniosłości.Od lat dwudziestu, może i więcej, myśl moja toczyłagłuche walki z przeróżnymi duchami Zwątpienia i Przeczenia.O walkach tych świat niewiedział, bo prawie z nikim o nich nie mówiłam, a już co w moich pismach, to nigdy się znimi nie zdradzałam, bo czułam, że jeśli człowiek ma prawo pasować się z własnymzwątpieniem, to nie ma prawa zaszczepiać go w innych duszach.Może jako nagroda za tę wstrzemięzliwość słowa, może jako dar, wymodlony na lepszymświecie przez mojego ojca, około roku 1875 nastąpiło w mojej duszy zupełne zwycięstwowiary, i to nie tej wiary pacholęcej, która za lada tknięciem przewraca się i kruszy, ale wiarywyrozumowanej, wypróbowanej, nieledwie niepokonalnej, gdyby godziło się przed śmierciączłowieka nazwać go w czymkolwiek niepokonalnym.Jakimi drogami doszłam do zdobycia na powrót owego raju utraconego , to byłabyopowieść za długa i nieużyteczna, bo też same środki, co jednym duszom pomagają, dladrugich na nic się nie zdadzą.Cała ta moja straszna Odyseja wewnętrzna dałaby się streścić wtakim czterowierszu:Ból nas osłabia, dopóki dzga w miarę,Gdy ją przebierze, dodaje nam siły.45Wielkie cierpienia odjęły mi wiarę,A jeszcze większe mi ją przywróciły.Trzeba też wiedzieć, że podobne zwycięstwo przynosi taką radość, takie upojenie, o jakichżadne inne zachwyty nie mogą dać pojęcia.I co najpiękniejsze, to że daje nie tylko radość, alei niezwalczoną chęć podzielenia się tym szczęściem z drugimi duszami.Człowiek chciałby zdachów ogłaszać swoje wielkie odkrycie, chciałby na placach otrąbywać, że to, co poddawałwątpieniu lub przeczeniu, to jednak jest! Naprawdę jest! Niezawodnie jest!Taką to chęcią powodowana, chciałam ludziom wypowiedzieć moje ostateczne przekonania,a wypowiedzieć nie wierszami, które wielu odstraszają, ale pod kształtem przystępnym iwabiącym.Z tego to powodu rwałam się do pisania powieści, z tej to przyczyny nie dałam sięodstręczyć ich niewdzięcznymi początkami, aż przyszła chwila spełnienia moich marzeń.Ale do utworzenia zupełnego gmachu nie dosyć było mongolskich podwalin ichrześcijańskiej kopuły, brakowało jeszcze samych cegieł bajki, a w bajce jakiegoś uczucia,które by jak cement spoiło całą budowę.Otóż nie! Niczego nie brakowało.Dawno już dziwiłam się i gniewałam, czemu pisarze przeznaczają w swoich utworach takprzesadnie szerokie miejsce dla ziemskiej Miłości, a po macoszemu się obchodzą z jejniebiańską siostrą Przyjaznią, która jednak w życiu tyle znaczy, nierównie więcej niż wksiążkach?Jest wprawdzie w Szyllerze kilka boskich kartek, poświęconych owej niebiance, są i wdziełach Bulwera mistrzowskie jej wizerunki, ale dla mnie tego wszystkiego było jeszcze zamało, i od lat młodocianych obiecywałam sobie, że napiszę w tym przedmiocie rzeczwyczerpującą.Pod naporem tej chęci, już w Narzeczonej z Ogrodzieńca przedstawiłamprzyjazń dwóch rycerzy, ale te postacie, jako podrzędne, nie mogły mnie zadowolnić, zresztąbyła to przyjazń męska, mnie zaś chodziło głównie o przyjazń kobiecą, która posiada pewnecechy odrębne, i słodycze sobie tylko właściwe.Tutaj, w obrazach niewoli tatarskiej, której najliczniejszymi ofiarami zostawały kobiety,otworzyło mi się na koniec ogromne pole do pokazania takiej Przyjazni, w całej potędze jejpoświęceń, uroków i świętości.Toteż mylą się grubo ci krytycy, którzy w Brankach szukają g ł ó w n e g o b o h a t e r a.Nie ma go tam wcale.Jest wprawdzie p a r a pierwszorzędna, ale to nie b o h a t e r i b o h a-t e r k a , tylko d w i e b o h a t e r k i, wkoło których dopiero ustawiają się różne postaciemęskie, wszystkie drugorzędne.Pisanie Branek poszło mi posuwiście; zużyłam na nie tylko dwie zimy, co jest bardzo mało,zwłaszcza gdy się wspomni, że potrzebne do nich a żmudne studia robiłam przeważnie wczasie samego pisania.Rzecz cała była już tak przemyślana i odczuta, że ulała się łatwo.Przytym trzeba jeszcze pamiętać, że nałożyłam na siebie pewien dobrowolny przymus, który sięprzyczynił do szybszej roboty, miałam bowiem ledwie kilka pierwszych rozdziałówgotowych, kiedy już zaczęłam Branki czytać moim gościom, co sprawiło, że dalej musiałam zczwartku na czwartek co sił się dopędzać.Słodkie wspomnienie zostało mi z owychwieczorów.Goście słuchali mnie z łaskawą myślą i gorącym sercem, a w końcu obdarzylimnie zbiorową pamiątką, tą cudną Z ł o t ą R ó ż ą, która wespół z posążkiem Wandy zdobimoje biurko, i ciągle kwitnie mi w oczach jak wesoła wróżba.Jest jednakże w wydaniu Branek pewna niedokładność, która mi mocno dolega.Dziełonapisane pod natchnieniem Przyjazni, należało się z prawa mojej przyjaciółce.Toteż chciałamprzypisać jej ten utwór i już wytrysła mi spod pióra dedykacja wierszem, której nawetbyłam dość rada [ Pobierz całość w formacie PDF ]