[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Włożyłajedno, potem zdecydowała się na co innego, w końcu przebrała siętrzeci raz, by ostatecznie zdecydować się na jasnozielony kostiumAgnes B z bardzo krótką spódniczką.Ponieważ krępowała się pokazaćw niej Henry'emu, narzuciła płaszcz, nim poszła odszukać teścia ispytać, czy może zaopiekować się Rorym.- Prawdę mówiąc - odpowiedział Henry, kiedy Esme zajrzała do jegopokoju - nie.- Słucham? - spytała z niedowierzaniem.Dlaczego wcześniej nieprzewidziała takiej ewentualności?- Wybieram się do Stonyborough na partyjkę brydża z doktoremMasonem i jego żoną - wyjaśnił szorstko Henry, zamykając książkę iotrzepując spodnie.- Zapraszają mnie od jakiegoś czasu i byłobyniegrzecznie znów im odmówić.Wyjrzała przez okno do ogrodu, gdzie Rory próbował uczesaćbiednego Kłapoucha miotłą.Biedne stworzenie jakby znajdowało wtym przyjemność. - Nie szkodzi - zaszczebiotała Esme.- Zadzwonię do pani McArthur.Na początku tygodnia rozważała, czy zapisać Rory'ego doprzedszkola na ten dzień, ale się rozmyśliła, mając nadzieję, że w tensposób powstrzyma się przed wyjazdem.Najwidoczniej nieprzeszkodziło jej to, ale nie było mowy, by pani Monk przyjęła go bezuprzedzenia.Została jej tylko pani McArthur, biorąca pięć funtów zagodzinę.Wydawało jej się, że w Domu w Chmurach jeszcze przybyłoschodów.Wdrapała się na samą górę, by wziąć notes z telefonami,leżący w kuchni.Po drodze zatrzymała się przed sypialnią i ściągnęła znóg szpilki.Naprawdę powinna była to wcześniej zorganizować, alewtedy musiałaby się przyznać przed samą sobą, że pojedzie.To takaróżnica jak między nieumyślnym spowodowaniem śmierci amorderstwem.Okazało się, że numer pani McArthur jest zajęty.Esme próbowała siędodzwonić cztery razy z rzędu, cały czas obserwując przez oknoRory'ego i starając się nie spoglądać na zegarek częściej niż raz napiętnaście sekund.Musiała pojechać pociągiem o jedenastej, jeślimiała się spotkać z Louisem w hotelu o pierwszej, a już było dziesięćpo dziesiątej.Myśl, że jej plany mogłyby wziąć w łeb, tak jązdenerwowała, że zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście motywy,którymi się kieruje, nie pozostawiają cienia wątpliwości.Może jednakchodziło o morderstwo.- Kurde, kurde, kurde - przeklinała pod nosem, pospiesznieprzygotowując dla Rory'ego kanapkę z dzisiejszego chleba zprzepysznym, dojrzałym cheddarem.Gorączkowo przeszukała spiżarnię, nim znalazła małą, zmiętątorebkę chipsów i rozgnieciony batonik czekoladowy.Znów zbiegła poschodach, po drodze wzięła z jego pokoju mały plecak, włożyła doniego ciepły sweter, płaszczyk przeciwdeszczowy i czapkę orazpośpiesznie przygotowane drugie śniadanie. Wsunęła na nogi szpilki, zbiegła na sam dół, a potem do ogrodu,wyciągnęła miotłę z lepkich rączek synka i poinformowała go, że idądo pani McArthur.- Ale nie mam chusteczek - powiedział z paniką Rory.Miał katar, aEsme wiedziała, że pani McArthur wprost chorobliwie brzydzi sięsmarków, ale wyciera mu nos tylko w ręcznik kuchenny, który wedługRory'ego jest zbyt szorstki.- Oooch - jęknęła Esme.- Potrzymaj torbę, pobiegnę i ci przyniosę.Wpadając do domu, niemal skręciła sobie nogę w kostce.Nie miałosensu szukanie chusteczki w pokoju babci Mac, która zawsze używałapapieru toaletowego, kiedy miała katar.Nie dla niej takie luksusy jakchusteczki jednorazowe! Chociaż Esme bolały już łydki, nie odważyłasię poprosić Henry'ego o jeszcze jedną przysługę i pobiegła piętrowyżej, do pokoju swojego i Poga, by się przekonać, że pudełko zchusteczkami jest puste.Dopiero kiedy przeszukała wszystkieszuflady, przypomniała sobie, że w kącie w kuchni leży prasowanie zcałego tygodnia.Tam powinny być chusteczki.Kiedy zeszła na dół do Rory'ego, zrobiło się za dwadzieścia jedenasta.Złapała go za rękę i pociągnęła prosto do domu pani McArthur.Drzwibyły otwarte, jak prawie zawsze.Esme weszła do środka i zobaczyła,że kobieta, odświętnie ubrana, krząta się wokół stołu nakrytegokoronkową serwetą, na którym stały różne ciastka.- Och! - powiedziała, zobaczywszy, kto przyszedł.Esme wydawałosię, że słyszy w głosie pani McArthur lekkie rozczarowanie.- Jestem w kropce - zaczęła trajkotać.- Czy może się panizaopiekować Rorym? Muszę pojechać do Londynu, a Henry gra wbrydża z Masonami, więc nie może go popilnować.Pani McArthur znacząco zacisnęła usta.- W brydża? - prychnęła.- Z Masonami? Esme skinęła głową i szarpnęła Rory'ego za rączkę.- Cóż, akurat dziś odbędzie się u mnie inauguracyjne spotkanie KlubuMadżonga w Seabury.Prawdę mówiąc, myślałam, że przyszła jedna zmoich dziewcząt.Przykro mi, ale nie mogę cię wybawić z kłopotu.Trochę jesteś przeziębiony, Rory? Moje biedactwo.Proszę, maszchrupkę ryżową.Rory wyciągnął rączkę i ścisnął w niej kruche, suche ciasteczko, aEsme spojrzała na zegarek.Miała niecałe dziesięć minut, by znalezćkogoś, kto zaopiekuje się jej synem, i dotrzeć na stację, żeby złapaćpociąg.Nie miała wyboru.- No cóż - powiedziała niefrasobliwym tonem.- W takim raziezmykamy.Odwróciła się i pobiegła tak szybko, jak jej tylko na to pozwalaływysokie obcasy, podjazdem, a potem ulicą.Zdąży, jeśli zabierzeRory'ego ze sobą.Synek dreptał obok niej.- Co się stało, Esme? - zapytał.- Pojedziesz z mamusią do Londynu - wyjaśniła.- Dlaczego? - Zaczął biec truchtem, by za nią nadążyć.- Dlatego - usłyszał w odpowiedzi.W przeszłości służyło to jakoodpowiedz na wiele pytań i tym razem też będzie musiało wystarczyć.Dopiero kiedy usiedli, zgrzani i zdyszani, w pociągu, ruszającym zestacji Seabury, do Esme dotarło, że wprawdzie teraz zdąży na swojąrandkę z Louisem, jednak całą sprawę dodatkowo skomplikujeobecność Rory'ego.Dotarcie na miejsce to dopiero połowa sukcesu.Nawet nie chciałamyśleć o tym, co zrobi pózniej.- Spotkamy się z Alice? - spytał Rory, wyglądając przez okno namigający krajobraz.Poczuła się okropnie i postanowiła, że pójdzie z nim do sklepu zzabawkami Hamleya, a potem zjedzą gdzieś obiad, może też spotkająsię z Alice, a nawet pójdą do kina.Nie wykorzysta okazji odkrycia nanowo dawnej miłości, cho- ciaż taka możliwość została jej niemal podana na srebrnej tacy iperspektywa zrezygnowania z niej sprawiała, że Esme mało nie pękłoserce.Podczas następnych stu pięćdziesięciu kilometrów zmieniła zdanieraz, potem znowu, i znowu, i znowu, aż w końcu już sama niewiedziała, jakie ma zamiary, i zdecydowała jedynie, że pójdą w okolicehotelu Louisa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl