[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapowia-dało się na sesję plenarną.206 Wątpię, czy cię w ogóle wpuszczą. Szef był z tego wyraznie zadowolo-ny. Stephen i Brian Gould siedzą tam od pół godziny.Sprawy nie wyglądająnajlepiej.Nie miałam sił ani ochoty, by ciągnąć tę rozmowę, więc czekaliśmy w mil-czeniu.Wyłożony ciemnym drewnem korytarz wyglądał niezwykle ponuro wsłabym świetle.Od czasu do czasu w ciszę wdzierał się podniesiony głos spozazamkniętych drzwi sali konferencyjnej.Niestety, nie dawało się zrozumieć, comówił.Parę razy usłyszeliśmy stłumiony śmiech dobiegający z drugiego końcakorytarza, stamtąd, gdzie ekipa Eichela oczekiwała na swój triumf.Wreszcie pojawił się Azorini.Miał na sobie przepoconą białą koszulę.Wy-glądał ponuro. Nie pozwolą ci przemówić rzekł. Uważają, że chcemy tylko uratowaćmoje poczucie godności.Twierdzą, że przyjechałaś tu w celach osobistych, nieoficjalnych.Nie obchodzą ich jakiekolwiek zasady, co się stało, a co nie.Chcą poprostu mieć to z głowy wydawał się zasmucony i zdegustowany.A ja byłam po prostu wściekła.Nie przywlokłam się tu tylko po to, żeby mnietrzymano za drzwiami.Byłam gotowa zrobić wszystko, byle mnie wysłuchano. Poproś Tuckera, żeby przyszedł tu i zamienił ze mną parę słów powie-działam.Sweet pojawił się w chwilę pózniej.Miał niesamowicie poważną minę, ręcewcisnął do kieszeni.To była gra o wielką stawkę, a on przedkładał przyjemnetowarzystwo nad ostrą walkę.Wyglądał jak człowiek, którego przerastała zaist-niała sytuacja. Kate, błagam, nie mieszaj mnie w to prosił. To już naprawdę koniec.Wszystko jest takie.nieprzyzwoite.Twoje uczucia wobec Stephena nie pozwa-lają ci na obiektywny osąd. Przekaż swoim kolesiom z zarządu rzuciłam jadowitym głosem żechcę im o czymś opowiedzieć.Albo mnie wysłuchają, albo przeniosę się kilkaprzecznic dalej i wyśpiewam wszystko redaktorowi Tribune.Wtedy będą sobiemogli o tym jutro rano poczytać.Mnie tam nie zależy.Niech się zastanowią.Po trzech minutach dębowe wrota rozwarły się i Stephen Azorini zaprosiłmnie do środka.Znad wypolerowanej powierzchni stołu konferencyjnego spoglądały zagnie-wane twarze.Po jednej stronie siedzieli udziałowcy.Większość z nich stanowilinaukowcy, zatrudnieni u zarania działalności firmy przez Stephena, którym naprzestrzeni lat udało się dojść do poważnych stanowisk w instytucji.Stephenotworzył przed nimi nowe perspektywy i na dodatek uczynił ich majętnymi.Dziś siedzieli w rządku, jak dzieci przygwożdżone miażdżącym spojrzeniem207nauczyciela.Azorini, nie wiem, czy świadomie, uciekał się do najprzeróżniej-szych środków, włącznie z wykorzystaniem swojego dominującego wzrostu, byprzycisnąć do muru tych, których niegdyś uważał za swoich ludzi.Atmosfera wpomieszczeniu była napięta do granic wytrzymałości.Był tam oczywiście Anthony Azorini wraz z Jeffem Bassmanem z wydziałumajątku i inwestycji z Callahan Ross pod pretekstem reprezentowania majątkuGretchen Azorini.Dostrzegłam też jej ojca.Zauważyłam, że brakuje mi Vita.Po przeciwnej stronie siedział zarząd.Stephen, jako prezes, znajdował sięnajbliżej mnie, po prawej stronie.Obok niego zajmował miejsce Dick Porter,następnie Carl Swensen, Peter Chou, lekarz o nazwisku Adrian Cowling, EugeneWaldman, bankier, i wreszcie Tucker Sweet.Brian Gould stał obok mnie i coś mówił, ale go nie słuchałam.Moją uwagęprzykuł widok zarządu.Zabawne, pomyślałam w duchu, siedzą w tej samej ko-lejności, co na fotografii z rocznego sprawozdania z działalności firmy.Fotografia z rocznego sprawozdania.Przez moment wszystko się rozmyło mój oddech, głos Briana Goulda, na-wet ból.Nagle domyśliłam się, po co szesnastoletniej dziewczynie było zdjęciezarządu przedsiębiorstwa farmaceutycznego.Nie zależało jej na wizerunku ichwszystkich, chodziło o jednego człowieka, człowieka, którego fotografii nie mo-gła trzymać na widoku.Reszta zarządu stanowiła kamuflaż.Wtedy powróciłam do rzeczywistości.Znowu słyszałam swój oddech.Ste-phen dotknął mojego ramienia, chcąc, bym rozpoczęła przemówienie.Nie wiedziałam, co powiedzieć.Chwyciłam go za rękę. Cokolwiek by było, stań po mojej stronie szepnęłam.Rozejrzałam siępo twarzach, które patrzyły na mnie z obu stron stołu i poczułam gęsią skórkę.Gniew to wspaniały środek znieczulający.Podobnie jak strach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Zapowia-dało się na sesję plenarną.206 Wątpię, czy cię w ogóle wpuszczą. Szef był z tego wyraznie zadowolo-ny. Stephen i Brian Gould siedzą tam od pół godziny.Sprawy nie wyglądająnajlepiej.Nie miałam sił ani ochoty, by ciągnąć tę rozmowę, więc czekaliśmy w mil-czeniu.Wyłożony ciemnym drewnem korytarz wyglądał niezwykle ponuro wsłabym świetle.Od czasu do czasu w ciszę wdzierał się podniesiony głos spozazamkniętych drzwi sali konferencyjnej.Niestety, nie dawało się zrozumieć, comówił.Parę razy usłyszeliśmy stłumiony śmiech dobiegający z drugiego końcakorytarza, stamtąd, gdzie ekipa Eichela oczekiwała na swój triumf.Wreszcie pojawił się Azorini.Miał na sobie przepoconą białą koszulę.Wy-glądał ponuro. Nie pozwolą ci przemówić rzekł. Uważają, że chcemy tylko uratowaćmoje poczucie godności.Twierdzą, że przyjechałaś tu w celach osobistych, nieoficjalnych.Nie obchodzą ich jakiekolwiek zasady, co się stało, a co nie.Chcą poprostu mieć to z głowy wydawał się zasmucony i zdegustowany.A ja byłam po prostu wściekła.Nie przywlokłam się tu tylko po to, żeby mnietrzymano za drzwiami.Byłam gotowa zrobić wszystko, byle mnie wysłuchano. Poproś Tuckera, żeby przyszedł tu i zamienił ze mną parę słów powie-działam.Sweet pojawił się w chwilę pózniej.Miał niesamowicie poważną minę, ręcewcisnął do kieszeni.To była gra o wielką stawkę, a on przedkładał przyjemnetowarzystwo nad ostrą walkę.Wyglądał jak człowiek, którego przerastała zaist-niała sytuacja. Kate, błagam, nie mieszaj mnie w to prosił. To już naprawdę koniec.Wszystko jest takie.nieprzyzwoite.Twoje uczucia wobec Stephena nie pozwa-lają ci na obiektywny osąd. Przekaż swoim kolesiom z zarządu rzuciłam jadowitym głosem żechcę im o czymś opowiedzieć.Albo mnie wysłuchają, albo przeniosę się kilkaprzecznic dalej i wyśpiewam wszystko redaktorowi Tribune.Wtedy będą sobiemogli o tym jutro rano poczytać.Mnie tam nie zależy.Niech się zastanowią.Po trzech minutach dębowe wrota rozwarły się i Stephen Azorini zaprosiłmnie do środka.Znad wypolerowanej powierzchni stołu konferencyjnego spoglądały zagnie-wane twarze.Po jednej stronie siedzieli udziałowcy.Większość z nich stanowilinaukowcy, zatrudnieni u zarania działalności firmy przez Stephena, którym naprzestrzeni lat udało się dojść do poważnych stanowisk w instytucji.Stephenotworzył przed nimi nowe perspektywy i na dodatek uczynił ich majętnymi.Dziś siedzieli w rządku, jak dzieci przygwożdżone miażdżącym spojrzeniem207nauczyciela.Azorini, nie wiem, czy świadomie, uciekał się do najprzeróżniej-szych środków, włącznie z wykorzystaniem swojego dominującego wzrostu, byprzycisnąć do muru tych, których niegdyś uważał za swoich ludzi.Atmosfera wpomieszczeniu była napięta do granic wytrzymałości.Był tam oczywiście Anthony Azorini wraz z Jeffem Bassmanem z wydziałumajątku i inwestycji z Callahan Ross pod pretekstem reprezentowania majątkuGretchen Azorini.Dostrzegłam też jej ojca.Zauważyłam, że brakuje mi Vita.Po przeciwnej stronie siedział zarząd.Stephen, jako prezes, znajdował sięnajbliżej mnie, po prawej stronie.Obok niego zajmował miejsce Dick Porter,następnie Carl Swensen, Peter Chou, lekarz o nazwisku Adrian Cowling, EugeneWaldman, bankier, i wreszcie Tucker Sweet.Brian Gould stał obok mnie i coś mówił, ale go nie słuchałam.Moją uwagęprzykuł widok zarządu.Zabawne, pomyślałam w duchu, siedzą w tej samej ko-lejności, co na fotografii z rocznego sprawozdania z działalności firmy.Fotografia z rocznego sprawozdania.Przez moment wszystko się rozmyło mój oddech, głos Briana Goulda, na-wet ból.Nagle domyśliłam się, po co szesnastoletniej dziewczynie było zdjęciezarządu przedsiębiorstwa farmaceutycznego.Nie zależało jej na wizerunku ichwszystkich, chodziło o jednego człowieka, człowieka, którego fotografii nie mo-gła trzymać na widoku.Reszta zarządu stanowiła kamuflaż.Wtedy powróciłam do rzeczywistości.Znowu słyszałam swój oddech.Ste-phen dotknął mojego ramienia, chcąc, bym rozpoczęła przemówienie.Nie wiedziałam, co powiedzieć.Chwyciłam go za rękę. Cokolwiek by było, stań po mojej stronie szepnęłam.Rozejrzałam siępo twarzach, które patrzyły na mnie z obu stron stołu i poczułam gęsią skórkę.Gniew to wspaniały środek znieczulający.Podobnie jak strach [ Pobierz całość w formacie PDF ]