[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był grubszy niż Kenny, a nawet Kościotrup Moroney.Wręcz ociekał tłuszczem.Był też odrażający pod innymi względami.Jego blada cera przywodziła na myśl pieczarkę, amaleńkie oczka niemal całkowicie niknęły pod zwałami tłuszczu.Wydawało się, że tusza wywarła wpływ nawet na włosy, których miał bardzo niewiele.Był nagi do pasa, widać było potężne zwały tłuszczu na jego torsie i obwisłe piersi, kołyszące się w rytm kroków.Podszedłbłyskawicznie do Kenny’ego i złapał go za ramię.– Małpia kuracja! – powtórzył radośnie, popychając Kenny’ego przed sobą.Zszokowany gość spojrzał na niego i zaniemówił na widok jego uśmiechu.Kiedy mężczyzna się uśmiechał, usta zajmowały mu pół twarzy, przeradzały się w groteskowy półokrąg pełen białych, błyszczących zębów.– Nie – zdołał wreszcie wykrztusić Kenny.– Nie, zmieniłem zdanie.– Bez względu na sukces odniesiony przez Kościotrupa Moroneya, nie miał zamiaru poddawać się tej małpiej kuracji, jeśli aplikował ją ktoś taki.Po pierwsze, z pewnością nie mogła być skuteczna, bo inaczej mężczyzna nie byłby tak monstrualnie otyły.Po drugie, zapewne była niebezpieczna.To przypuszczalnie był jakiś szarlatański eliksir przyrządzany z małpich hormonów albo czegoś w tym rodzaju.– NIE! – powtórzył Kenny z większą mocą, starając się wyrwać rękę z uścisku trzymającego go monstrum.Nic to jednak nie dało.Mężczyzna był zdecydowanie masywniejszy i nieporównanie silniejszy od niego.Bez trudu pchał Kenny’ego przed sobą, nie zważając na jego protesty.Cały czas uśmiechał się jak maniak.– Grubas – zabełkotał i dla podkreślenia tego słowa złapał Kenny’ego za fałdę tłuszczu i uszczypnął boleśnie.– Grubas, grubas, grubas, niedobrze.Od małpiej kuracji schudniesz.– Tak, ale.– Małpia kuracja – powtórzył mężczyzna.W jakiś sposób znalazł się za plecami Kenny’ego.Oparł się o niego całym ciężarem i popchnął.Kenny przeleciał przez zasłonięte tkaniną drzwi i wpadł do pokoju na zapleczu.Smród moczu był tu znacznie intensywniejszy, tak silny, że zebrało mu się na wymioty.Wokół panowała nieprzenikniona ciemność i Kenny słyszał dobiegające ze wszystkich stron szuranie jakichś poruszających się w mroku stworzeń.„Szczury” – pomyślał przerażony.Panicznie bał się szczurów.Pomacał ręką wokół i zwrócił się ku prostokątowi bladego światła.To były drzwi, przez które go wepchnięto.Nim jednak zdążył do nich dotrzeć, usłyszał nagle za sobą wysokie skrzeczenie, ostre i szybkie jak seria z karabinu maszynowego.Potem rozległ się drugi głos, po nim trzeci, aż wreszcie mrok wypełnił się straszliwym hałasem.Kenny zasłonił uszy dłońmi i wyszedłchwiejnym krokiem na zewnątrz, ale w tej samej chwili poczuł, że coś otarło się o jego kark.Coś ciepłego i włochatego.– Aj! – krzyknął, wpadając do pokoju frontowego, gdzie potężny, nagi do pasa szaleniec czekał na niego cierpliwie.Kenny przeskakiwał z nogi na nogę, wrzeszcząc: – Aj, szczur, mam na plecach szczura.Niech pan go zdejmie, niech pan go zdejmie.– Próbował złapać stworzenie obiema rękami, ale było bardzo szybkie i przemieszczało się tak sprytnie, że niemógł tego zrobić.Czuł je jednak.Było żywe i poruszało się.– Na pomoc, na pomoc! – wołał.– Szczur!Właściciel uśmiechnął się do niego i potrząsnął głową, wesoło kołysząc licznymi podbródkami.– Nie, nie – powiedział.– To nie szczur, grubasie.To małpa.Dostałeś małpią kurację.Podszedł do Kenny’ego, złapał go za łokieć i popchnął do sięgającego podłogi lustra wiszącego na ścianie.W pomieszczeniu było tak ciemno, że Kenny nie widział w lustrze prawie nic, pomijając fakt, że było za wąskie i obcinało mu oba ramiona.Mężczyzna odsunąłsię, pociągnął za sznurek i pod sufitem zapaliła się jedna, naga żarówka.Kołysała się ona miarowo i oświetlenie zmieniało się raptownie.Kenny Dorchester zadrżał i popatrzył w lustro.– Och! – zawołał.Na jego plecach siedziała małpa.Właściwie nie tyle na plecach, ile na ramionach.Owinęła nogi wokół grubej szyi Kenny’ego i złączyła je pod jego potrójnym podbródkiem.Czuł jej włosy, drapiące mu kark i ciepłe małpie łapki trzymające go za uszy.To była maleńka małpka.Spoglądając w lustro, Kenny zauważył, że wyjrzała mu zza głowy i uśmiechnęła się szeroko.Miała bystre, ruchliwe oczka, szorstką, brązową sierść i – jak na gust Kenny’ego – stanowczo za dużo białych, błyszczących ząbków.Jej długi, chwytny ogon kołysał się niespokojnie niczym owłosiony wąż wyrastający z czaszki.Serce Kenny’ego waliło z siłą pneumatycznego młota.Przerażało go to miejsce, ten człowiek i jego małpa.Wziął się jednak w garść i nakazał sobie zachować spokój.To nie był szczur.Mała małpka nie zrobi mu krzywdy.Sprytnie usiadła mu na ramionach.Na pewno była tresowana.Właściciel pozwalał jej jeździć na sobie w ten sposób i kiedy Kenny przeleciał przez zasłonę, zapewne wzięła go za niego.Po ciemku wszyscy grubi ludzie wyglądają podobnie.Kenny sięgnął za siebie, próbując ściągnąć małpę, ale z jakiegoś powodu nie mógł jej złapać.Odwracające strony lustro utrudniało mu tylko zadanie.Miotał się ociężale, aż cały pokój się trząsł, a meble podskakiwały za każdym razem, gdy lądował na podłodze, ale małpa mocno trzymała się jego uszu i nie zdołał jej ściągnąć.Wreszcie Kenny zwrócił się o pomoc do opasłego właściciela.Przyszło mu do głowy, że, biorąc pod uwagę sytuację, wykazał się ogromnym tupetem.– To pana małpa.Niech mi pan pomoże ją zdjąć.– Nie, nie – sprzeciwił się mężczyzna.– Od niej schudniesz.Małpia kuracja.Nie chcesz być chudy?– Pewnie, że chcę – przyznał przygnębiony Kenny – ale to przecież absurd.Czuł się zdezorientowany.Wyglądało na to, że siedząca na jego plecach małpa jest elementem małpiej kuracji.Nie widział w tym sensu.– Idź – polecił mężczyzna.Uniósł rękę i zgasił światło nagłym szarpnięciem, od którego żarówka znowu zakołysała się jak szalona.Potem ruszył w stronę Kenny’ego, który cofnął sięnerwowo.– Idź – powtórzył właściciel, ponownie łapiąc gościa za ramię.– Już, już.Dostałeś małpią kurację, to idź.– Chwileczkę! – zawołał rozwścieczony Kenny.– Proszę mnie puścić! Proszę zabrać tę małpę, jasne? Nie chcę pańskiej małpy! Słyszał pan? Niech pan mnie nie pcha! Mam znajomych w policji, nie ujdzie to panu na sucho.Niech pan.– Wszystkie te protesty na nic się nie zdały.Właściciel był prawdziwą lawiną spoconego, cuchnącego, bladego ciała.Oparłsię całym ciężarem o Kenny’ego i popchnął opierającego się bezsilnie nieszczęśnika ku drzwiom.Kiedy je otworzył, znowu zadźwięczał dzwonek.Potem mężczyzna wypchnąłKenny’ego w jasne światło słońca.– Nie zapłacę za to! – oznajmił stanowczo ten, chwiejąc się na nogach.– Ani centa! Słyszy pan?– Małpia kuracja jest bezpłatna – oznajmił z uśmiechem właściciel.– Niech mi pan przynajmniej pozwoli zadzwonić po taksówkę – zażądał Kenny, ale było już za późno.Mężczyzna zamknął za sobą drzwi.Kenny podszedł do nich gniewnie i spróbował je otworzyć.Bezskutecznie.Były zamknięte na klucz.– Otwierać! – wrzasnął na cały głos.Nikt nie odpowiedział.Powtórzył okrzyk i uświadomił sobie nagle, że ktoś na niego patrzy.Odwrócił się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl