[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.121Arthur podawał mu co wieczór wodzian chloralu na uspokojenie,ale w ciągu tygodnia pacjent umarł.Jeszcze teraz Arthur zasta-nawiał się nad tym, czy w istocie to nie kuracja przyczyniła siędo jego śmierci.Lecz chłopak marniał w atakach maligny - awięc z pewnością jakiś środek uspokajający był konieczny.Jakżenieprecyzyjną nauką jest medycyna.W większym stopniu stano-wi sztukę niż literatura.Czy małżeństwa, dowody zawarcia których przeglądał teraz,były tak szczęśliwe jak jego? Czy mężczyzni ci czuli to samo coon, kiedy zobaczył swoją pannę młodą przed ołtarzem? Czymstanie się łącząca te pary namiętność po półtorej dekady? Z wie-kiem miłość potulnieje jak wierny pies.Staje się cenna, schowanaprzed światem jak biżuteria w szkatule.Chwalebnie niezawodna -jest jak jajka, szynka, poranna gazeta.Kochał Touie tak samo jakzawsze.Nawet bardziej.I choć od lat z powodu jej choroby po-wstrzymywali się od pewnych form bliskości, nie mógł byćszczęśliwszy.Miał wrażenie, jakby znali się od zawsze - jak gdy-by przy niej stał się mężczyzną, choć w momencie poznania sięon miał dwadzieścia sześć lat, a ona była o dwa lata starsza odniego.Jak gdyby była ukochaną siostrą, przed którą nie ma siętajemnic.No, może jedną.Jean.Trzy lata temu poznał piękną i olśniewającą Jean Leckie, któraoszołomiła go i przy której czuł się tak, jakby dostał obuchem wgłowę.Jej skrzące się inteligencją wypowiedzi, jej nieskromnydowcip, promienny rozmach trzepoczących rzęs.Była młoda, aletak mądra, tak odważna w sposobie myślenia i wyrażaniu siebiejak mężczyzna.Arthur nigdy wcześniej nie spotkał takiej kobietyi był pewien, że już nigdy więcej nie spotka.Oczywiście pozostałnajzupełniej czysty w swych zamiarach.Ich dłonie nigdy się na-wet nie dotknęły.Idąc obok niej, wyprężał pierś, trzymając ręce122za plecami.On również przecież złożył niegdyś taką przysięgę,jak zawarta w tych dokumentach.I nigdy jej nie złamał.Choćnadal widywał się z Jean.Chodzili na długie spacery za miastem,machała do niego z trybun podczas meczów krykieta.To także była miłość.I ku wielkiemu zdziwieniu Arthura tedwa uczucia wcale się nie wykluczały.Kochał Touie jeszcze bar-dziej dzięki Jean.Kochał je tak inaczej, że miłość do nich potę-gowała jedna drugą, jak odbite w systemie luster, rzucających wjego wezbrane serce przeciwne obrazy tego, co boskie.Czasemmyślał, że od tego pęknie.Ale oliwa i woda nie zmieszały się,podobnie jak nie wybuchły.Płynęły oddzielne i równorzędne wjego krwiobiegu.Ile miłości może zmieścić w sobie jeden człowiek? Czy kochałbardziej niż ci młodzi o świeżych twarzach? Czy kochał bardziejniż promienne narzeczone, które płoniły się wszystkimi koloramikwietniowego ogrodu róż na myśl o zostaniu nową jakąś tampanią? Czy wszystkie miłości wyglądały tak samo, jak oskubane iugotowane kurczęta? Czy były różne jak rogówki, odciski pal-ców, czaszki?Myślał o miłości, która umarła w piersi Morgan Nemain.Mi-łości, którą uduszono nagą w brudnej wannie w Stepney i pozo-stawiono, żeby zgniła.Nie była długo sama.Jej brzuch mógł byćjeszcze ciepły.W jej sercu nie wykiełkowały jeszcze białe jakpłatki larwy.Z wściekłością przerzucał deklaracje, żeby poznać człowieka,który to zrobił.Przeglądał je dla zemsty.W końcu wrócił zakonnik.Arthur nie słyszał, jak wchodzi,więc gdy chłopak dotknął jego ramienia, podskoczył przestraszo-ny.Położył dłoń na piersi i kilka razy głęboko zaczerpnął powie-trza.- Przepraszam! - zmartwił się zakonnik.- Nie miałem zamiarupana przestraszyć.123- W porządku - wysapał Arthur.- Nie miałem zamiaru dać sięprzestraszyć.- Jak idzie kopanie?- Boję się, że niedobrze - przyznał Arthur.- Nie znalazłem ni-kogo o nazwisku Morgan Nemain w tych dokumentach.Prawdo-podobnie moja córka podała fałszywe nazwisko.Zakonnik kiwnął znacząco głową.- Nie mam się na czym oprzeć.- Przyszła mu do głowy pewnamyśl.- Musi brat tu widzieć wielu młodych mężczyzn i nie pa-mięta zapewne imienia ani twarzy jegomościa z wysokim gło-sem.Był tu we wtorek dwa tygodnie temu.Czarny płaszcz.Czar-ny cylinder.- Arthur zaśmiał się.Czy mógłby podać mniej do-kładny opis?Zakonnik zrobił minę, jakby skosztował skisłego mleka i spoj-rzał na Arthura z zaciekawieniem.- Dziwne, proszę pana.Myślę, że mężczyzna, którego panszuka, zadał mi dokładnie to samo pytanie.Teraz z kolei Arthur zrobił dziwną minę.- Słucham?- Pański jegomość.Pan młody.To była przedziwna sprawa.Wchodzi mężczyzna - wysoki głos, ubranie czarne z czarnym -jakieś dwa tygodnie temu.Nie zwróciłbym na niego uwagi, alepomyślałem, że go znam.A on zorientował się, że go poznaję, izapytał, czy rzeczywiście.Więc powiedziałem, że tak, że poznajęgo.A on na to, że to niemożliwe.%7łe to nie ma sensu.A ja sięzgodziłem.I to było wszystko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.121Arthur podawał mu co wieczór wodzian chloralu na uspokojenie,ale w ciągu tygodnia pacjent umarł.Jeszcze teraz Arthur zasta-nawiał się nad tym, czy w istocie to nie kuracja przyczyniła siędo jego śmierci.Lecz chłopak marniał w atakach maligny - awięc z pewnością jakiś środek uspokajający był konieczny.Jakżenieprecyzyjną nauką jest medycyna.W większym stopniu stano-wi sztukę niż literatura.Czy małżeństwa, dowody zawarcia których przeglądał teraz,były tak szczęśliwe jak jego? Czy mężczyzni ci czuli to samo coon, kiedy zobaczył swoją pannę młodą przed ołtarzem? Czymstanie się łącząca te pary namiętność po półtorej dekady? Z wie-kiem miłość potulnieje jak wierny pies.Staje się cenna, schowanaprzed światem jak biżuteria w szkatule.Chwalebnie niezawodna -jest jak jajka, szynka, poranna gazeta.Kochał Touie tak samo jakzawsze.Nawet bardziej.I choć od lat z powodu jej choroby po-wstrzymywali się od pewnych form bliskości, nie mógł byćszczęśliwszy.Miał wrażenie, jakby znali się od zawsze - jak gdy-by przy niej stał się mężczyzną, choć w momencie poznania sięon miał dwadzieścia sześć lat, a ona była o dwa lata starsza odniego.Jak gdyby była ukochaną siostrą, przed którą nie ma siętajemnic.No, może jedną.Jean.Trzy lata temu poznał piękną i olśniewającą Jean Leckie, któraoszołomiła go i przy której czuł się tak, jakby dostał obuchem wgłowę.Jej skrzące się inteligencją wypowiedzi, jej nieskromnydowcip, promienny rozmach trzepoczących rzęs.Była młoda, aletak mądra, tak odważna w sposobie myślenia i wyrażaniu siebiejak mężczyzna.Arthur nigdy wcześniej nie spotkał takiej kobietyi był pewien, że już nigdy więcej nie spotka.Oczywiście pozostałnajzupełniej czysty w swych zamiarach.Ich dłonie nigdy się na-wet nie dotknęły.Idąc obok niej, wyprężał pierś, trzymając ręce122za plecami.On również przecież złożył niegdyś taką przysięgę,jak zawarta w tych dokumentach.I nigdy jej nie złamał.Choćnadal widywał się z Jean.Chodzili na długie spacery za miastem,machała do niego z trybun podczas meczów krykieta.To także była miłość.I ku wielkiemu zdziwieniu Arthura tedwa uczucia wcale się nie wykluczały.Kochał Touie jeszcze bar-dziej dzięki Jean.Kochał je tak inaczej, że miłość do nich potę-gowała jedna drugą, jak odbite w systemie luster, rzucających wjego wezbrane serce przeciwne obrazy tego, co boskie.Czasemmyślał, że od tego pęknie.Ale oliwa i woda nie zmieszały się,podobnie jak nie wybuchły.Płynęły oddzielne i równorzędne wjego krwiobiegu.Ile miłości może zmieścić w sobie jeden człowiek? Czy kochałbardziej niż ci młodzi o świeżych twarzach? Czy kochał bardziejniż promienne narzeczone, które płoniły się wszystkimi koloramikwietniowego ogrodu róż na myśl o zostaniu nową jakąś tampanią? Czy wszystkie miłości wyglądały tak samo, jak oskubane iugotowane kurczęta? Czy były różne jak rogówki, odciski pal-ców, czaszki?Myślał o miłości, która umarła w piersi Morgan Nemain.Mi-łości, którą uduszono nagą w brudnej wannie w Stepney i pozo-stawiono, żeby zgniła.Nie była długo sama.Jej brzuch mógł byćjeszcze ciepły.W jej sercu nie wykiełkowały jeszcze białe jakpłatki larwy.Z wściekłością przerzucał deklaracje, żeby poznać człowieka,który to zrobił.Przeglądał je dla zemsty.W końcu wrócił zakonnik.Arthur nie słyszał, jak wchodzi,więc gdy chłopak dotknął jego ramienia, podskoczył przestraszo-ny.Położył dłoń na piersi i kilka razy głęboko zaczerpnął powie-trza.- Przepraszam! - zmartwił się zakonnik.- Nie miałem zamiarupana przestraszyć.123- W porządku - wysapał Arthur.- Nie miałem zamiaru dać sięprzestraszyć.- Jak idzie kopanie?- Boję się, że niedobrze - przyznał Arthur.- Nie znalazłem ni-kogo o nazwisku Morgan Nemain w tych dokumentach.Prawdo-podobnie moja córka podała fałszywe nazwisko.Zakonnik kiwnął znacząco głową.- Nie mam się na czym oprzeć.- Przyszła mu do głowy pewnamyśl.- Musi brat tu widzieć wielu młodych mężczyzn i nie pa-mięta zapewne imienia ani twarzy jegomościa z wysokim gło-sem.Był tu we wtorek dwa tygodnie temu.Czarny płaszcz.Czar-ny cylinder.- Arthur zaśmiał się.Czy mógłby podać mniej do-kładny opis?Zakonnik zrobił minę, jakby skosztował skisłego mleka i spoj-rzał na Arthura z zaciekawieniem.- Dziwne, proszę pana.Myślę, że mężczyzna, którego panszuka, zadał mi dokładnie to samo pytanie.Teraz z kolei Arthur zrobił dziwną minę.- Słucham?- Pański jegomość.Pan młody.To była przedziwna sprawa.Wchodzi mężczyzna - wysoki głos, ubranie czarne z czarnym -jakieś dwa tygodnie temu.Nie zwróciłbym na niego uwagi, alepomyślałem, że go znam.A on zorientował się, że go poznaję, izapytał, czy rzeczywiście.Więc powiedziałem, że tak, że poznajęgo.A on na to, że to niemożliwe.%7łe to nie ma sensu.A ja sięzgodziłem.I to było wszystko [ Pobierz całość w formacie PDF ]