[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przewracam oczami.- To nie jest śmieszne.- Przepraszam.- Wzdycham.- Potrzebuję informacji.To wszystko.- No to musisz poczekać do jutra.Możesz tu przenocować.Zasypiam jak tylko przykładam głowę do poduszki, ale budzę się wcześniej, niż planowałam.Od horyzontu bije blask - znak, że słońce zaraz zacznie wschodzić.Po drugiej stronie wąskiego odstępu między dwoma łóżkami śpi Christina, z twarzą wciśniętąw materac i z poduszką na głowie.Między nami stoi komódka z lampką nocną.Drewniane klepkitrzeszczą bez względu na to, w którym miejscu się na nie nastąpi.A po lewej wisi lustro, ot, tak.Nikt oprócz Altruistów nie unika luster.Nadal czuję dreszcz przerażenia, kiedy widzę je nawierzchu.Ubieram się; nawet nie staram się być cicho - pięciuset tupiących Nieustraszonych nieobudziłoby Christiny, kiedy ta głęboko śpi, za to wystarczyłby szept Erudyty, żeby zerwała się narówne nogi.Pod tym względem jest dziwna.Wymykam się na dwór, kiedy słońce przebija się pomiędzy gałęziami drzew, i widzę małągrupę Serdeczności zebraną przy sadzie.Podchodzę bliżej, żeby zobaczyć, co robią.Stoją w kręgu, trzymając się za ręce.Połowa z nich to nastolatki, druga połowa - dorośli.Najstarsza kobieta, ze splecionymi siwymi włosami, przemawia.- Wierzymy w Boga, który daje pokój i go miłuje.Dlatego przekazujemy sobie pokójnawzajem i go miłujemy.Nie odczytałabym tego jako wskazówki, ale Serdeczność najwyrazniej tak to odbiera.Wszyscyw jednej chwili ruszają przed siebie, znajdują osobę z naprzeciwka kręgu i chwytają się z nią zaręce.Kiedy każdy ma parę, stoją przez kilka sekund, patrząc na siebie.Jedni coś mruczą, drudzysię uśmiechają, a niektórzy milczą i tkwią nieruchomo.Potem się rozdzielają, przesuwają dokogoś innego i powtarzają to samo od nowa.Nigdy wcześniej nie widziałam ceremonii religijnej Serdeczności.Znam tylko religię frakcjiswoich rodziców, której cząstka mnie cały czas się trzyma, a inna odrzuca jako głupotę:modlitwy przed kolacją, cotygodniowe spotkania, akty posługi, pieśni o bezinteresownym Bogu.Ale to tutaj, to coś innego, tajemniczego.- Przyłącz się do nas - proponuje siwowłosa kobieta.Dopiero po kilku sekundachuświadamiam sobie, żemówi do mnie.Kiwa do mnie z uśmiechem.- Oj, nie.Ja tylko.- Chodz - nalega.Nie mam wyboru i muszę wyjść do przodu i stanąć wśród nich.Kobieta podchodzi do mnie, bierze mnie za rękę.Palce ma suche i szorstkie, a jej wzrok szukamojego, nieustępliwy, chociaż dziwnie się czuję, patrząc jej w oczy.Kiedy to robię, skutek jest natychmiastowy i dziwny.Stoję nieruchomo, każda cząstka mniezamiera w bezruchu i wydaje się, jakby ważyła więcej niż wcześniej, tyle że ten ciężar nie jestnieprzyjemny.Jej oczy są brązowe, całe w jednym odcieniu, nieruchome.- Niech Boży pokój będzie z tobą - mówi ściszonym głosem.- Nawet w kłopotach.- Dlaczego miałby być? - pytam szeptem, żeby nikt nie usłyszał.- Po tym wszystkim, cozrobiłam.- Nie chodzi o ciebie.To dar.Nie można na niego zasłużyć, bo wtedy przestałby być darem.Puszcza mnie i przechodzi do kogoś innego, a ja zostaję z wyciągniętą ręką, sama.Zarazjednak ktoś ujmuje moją dłoń, ale ja wycofuję się z grupy, z początku wolno, potem biegiem.Pędzę między drzewa najszybciej jak potrafię i zatrzymuję się, dopiero kiedy pali mnie wpłucach.Przyciskam czoło do najbliższego pnia, chociaż kora drapie mi skórę, i zmagam się ze łzami.Pózniej tego ranka idę w lekkim deszczu do głównej szklarni.Johanna zwołała nadzwyczajnespotkanie.Ukrywam się jak mogę na końcu pomieszczenia, między dwiema rozłożystymiroślinami, zawieszonymi w roztworze mineralnym.Dopiero po kilku minutach odnajdujęChristinę, po prawej stronie, ubraną w żółty kolor Serdeczności, ale Marcusa łatwo zauważyć -stoi z Johanną na korzeniach gigantycznego drzewa.Johanna trzyma dłonie splecione przed sobą, włosy znów spięła w kitkę.Rana, po którejzostała jej blizna, uszko-dziła też oko - powieka jest tak zgrubiała, że przesiania zrenicę, a lewe oko nie porusza sięwraz z prawym, kiedy Johanna przygląda się stojącej przed nią gromadzie Serdecznych.Nie zebrała się tu jednak sama Serdeczność.Są też ludzie z włosami ostrzyżonymi na jeża i zciasno upiętymi kokami - to Altruiści, a ci ustawieni w kilku rzędach, w okularach - to na pewnoczłonkowie Erudycji.Jest wśród nich Cara.- Otrzymałam wiadomość z miasta - oznajmia Johanna, kiedy wszyscy się uciszają.- Ichciałabym ją wam przekazać.- Pociąga za rąbek spódnicy, potem splata dłonie przed sobą.Sprawia wrażenie zdenerwowanej.- Nieustraszeni sprzymierzyli się z bezfrakcyjnymi.Za dwadni zamierzają zaatakować Erudytów.Walka nie będzie się toczyła przeciwko armii Erudytów-Nieustraszonych, ale przeciwko niewinnym Erudytom i wiedzy, którą z takim trudem zdobywali.- Spuszcza wzrok i bierze głęboki wdech.- Wiem, że nie uznajemy przywództwa, więc nie mamprawa zwracać się do was z pozycji przywódcy.Ale mam nadzieję, że mi wybaczycie, jeżeli tenjeden raz poproszę, abyśmy ponownie rozważyli naszą wcześniejszą decyzję, że nie będziemy sięangażować. Rozlegają się szepty.W niczym nie przypominają szeptów Nieustraszonych - są łagodniejsze,jak szum ptaków podrywających się z gałęzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Przewracam oczami.- To nie jest śmieszne.- Przepraszam.- Wzdycham.- Potrzebuję informacji.To wszystko.- No to musisz poczekać do jutra.Możesz tu przenocować.Zasypiam jak tylko przykładam głowę do poduszki, ale budzę się wcześniej, niż planowałam.Od horyzontu bije blask - znak, że słońce zaraz zacznie wschodzić.Po drugiej stronie wąskiego odstępu między dwoma łóżkami śpi Christina, z twarzą wciśniętąw materac i z poduszką na głowie.Między nami stoi komódka z lampką nocną.Drewniane klepkitrzeszczą bez względu na to, w którym miejscu się na nie nastąpi.A po lewej wisi lustro, ot, tak.Nikt oprócz Altruistów nie unika luster.Nadal czuję dreszcz przerażenia, kiedy widzę je nawierzchu.Ubieram się; nawet nie staram się być cicho - pięciuset tupiących Nieustraszonych nieobudziłoby Christiny, kiedy ta głęboko śpi, za to wystarczyłby szept Erudyty, żeby zerwała się narówne nogi.Pod tym względem jest dziwna.Wymykam się na dwór, kiedy słońce przebija się pomiędzy gałęziami drzew, i widzę małągrupę Serdeczności zebraną przy sadzie.Podchodzę bliżej, żeby zobaczyć, co robią.Stoją w kręgu, trzymając się za ręce.Połowa z nich to nastolatki, druga połowa - dorośli.Najstarsza kobieta, ze splecionymi siwymi włosami, przemawia.- Wierzymy w Boga, który daje pokój i go miłuje.Dlatego przekazujemy sobie pokójnawzajem i go miłujemy.Nie odczytałabym tego jako wskazówki, ale Serdeczność najwyrazniej tak to odbiera.Wszyscyw jednej chwili ruszają przed siebie, znajdują osobę z naprzeciwka kręgu i chwytają się z nią zaręce.Kiedy każdy ma parę, stoją przez kilka sekund, patrząc na siebie.Jedni coś mruczą, drudzysię uśmiechają, a niektórzy milczą i tkwią nieruchomo.Potem się rozdzielają, przesuwają dokogoś innego i powtarzają to samo od nowa.Nigdy wcześniej nie widziałam ceremonii religijnej Serdeczności.Znam tylko religię frakcjiswoich rodziców, której cząstka mnie cały czas się trzyma, a inna odrzuca jako głupotę:modlitwy przed kolacją, cotygodniowe spotkania, akty posługi, pieśni o bezinteresownym Bogu.Ale to tutaj, to coś innego, tajemniczego.- Przyłącz się do nas - proponuje siwowłosa kobieta.Dopiero po kilku sekundachuświadamiam sobie, żemówi do mnie.Kiwa do mnie z uśmiechem.- Oj, nie.Ja tylko.- Chodz - nalega.Nie mam wyboru i muszę wyjść do przodu i stanąć wśród nich.Kobieta podchodzi do mnie, bierze mnie za rękę.Palce ma suche i szorstkie, a jej wzrok szukamojego, nieustępliwy, chociaż dziwnie się czuję, patrząc jej w oczy.Kiedy to robię, skutek jest natychmiastowy i dziwny.Stoję nieruchomo, każda cząstka mniezamiera w bezruchu i wydaje się, jakby ważyła więcej niż wcześniej, tyle że ten ciężar nie jestnieprzyjemny.Jej oczy są brązowe, całe w jednym odcieniu, nieruchome.- Niech Boży pokój będzie z tobą - mówi ściszonym głosem.- Nawet w kłopotach.- Dlaczego miałby być? - pytam szeptem, żeby nikt nie usłyszał.- Po tym wszystkim, cozrobiłam.- Nie chodzi o ciebie.To dar.Nie można na niego zasłużyć, bo wtedy przestałby być darem.Puszcza mnie i przechodzi do kogoś innego, a ja zostaję z wyciągniętą ręką, sama.Zarazjednak ktoś ujmuje moją dłoń, ale ja wycofuję się z grupy, z początku wolno, potem biegiem.Pędzę między drzewa najszybciej jak potrafię i zatrzymuję się, dopiero kiedy pali mnie wpłucach.Przyciskam czoło do najbliższego pnia, chociaż kora drapie mi skórę, i zmagam się ze łzami.Pózniej tego ranka idę w lekkim deszczu do głównej szklarni.Johanna zwołała nadzwyczajnespotkanie.Ukrywam się jak mogę na końcu pomieszczenia, między dwiema rozłożystymiroślinami, zawieszonymi w roztworze mineralnym.Dopiero po kilku minutach odnajdujęChristinę, po prawej stronie, ubraną w żółty kolor Serdeczności, ale Marcusa łatwo zauważyć -stoi z Johanną na korzeniach gigantycznego drzewa.Johanna trzyma dłonie splecione przed sobą, włosy znów spięła w kitkę.Rana, po którejzostała jej blizna, uszko-dziła też oko - powieka jest tak zgrubiała, że przesiania zrenicę, a lewe oko nie porusza sięwraz z prawym, kiedy Johanna przygląda się stojącej przed nią gromadzie Serdecznych.Nie zebrała się tu jednak sama Serdeczność.Są też ludzie z włosami ostrzyżonymi na jeża i zciasno upiętymi kokami - to Altruiści, a ci ustawieni w kilku rzędach, w okularach - to na pewnoczłonkowie Erudycji.Jest wśród nich Cara.- Otrzymałam wiadomość z miasta - oznajmia Johanna, kiedy wszyscy się uciszają.- Ichciałabym ją wam przekazać.- Pociąga za rąbek spódnicy, potem splata dłonie przed sobą.Sprawia wrażenie zdenerwowanej.- Nieustraszeni sprzymierzyli się z bezfrakcyjnymi.Za dwadni zamierzają zaatakować Erudytów.Walka nie będzie się toczyła przeciwko armii Erudytów-Nieustraszonych, ale przeciwko niewinnym Erudytom i wiedzy, którą z takim trudem zdobywali.- Spuszcza wzrok i bierze głęboki wdech.- Wiem, że nie uznajemy przywództwa, więc nie mamprawa zwracać się do was z pozycji przywódcy.Ale mam nadzieję, że mi wybaczycie, jeżeli tenjeden raz poproszę, abyśmy ponownie rozważyli naszą wcześniejszą decyzję, że nie będziemy sięangażować. Rozlegają się szepty.W niczym nie przypominają szeptów Nieustraszonych - są łagodniejsze,jak szum ptaków podrywających się z gałęzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]