[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kark krwawił mu w miejscach otartych dybami,pod powiekami czuł silne pulsowanie.Przeszedł w cień pod platanem i stanął tam myśląc ozielonej Anglii, swoim koniu i wozie z pieniędzmi pod podłogą, i o towarzystwie PaniBuffington.Tłum teraz zgęstniał, rzeka ludzi płynęła ulicą w jednym kierunku. Dokąd oni idą? zapytał sprzedawcę. Na posłuchanie u szacha odpowiedział tamten, pytająco patrząc napokiereszowanego %7łyda, dopóki Rob się nie oddalił.Dlaczego nie? spytał Rob sam siebie.Bo i cóż innego mu pozostawało?Przyłączył się do ludzkiej fali, która się przetoczyła Aleją Alego i Fatimy, przecięłaczteropasmową Aleję Tysiąca Ogrodów i skręciła w niepokalanie czysty bulwar zwanyBramami Raju.Szli młodzi i starzy, i ludzie w średnim wieku, hadżowie w białych turbanach,studenci w zielonych, mułłowie, żebracy zdrowi i kalecy, w łachmanach i turbanachwszystkich kolorów tęczy wyciągniętych ze śmietnika, młodzi ojcowie z dziećmi na ręku,tragarze dzwigający lektyki, jezdzcy dosiadający koni i osłów.Zauważył, że podąża zagromadką %7łydów w czarnych kaftanach, pokuśtykał więc tuż za nimi jak zabłąkane gąsiątko.Przeszli przez skąpy cień zasadzonego ludzką ręką gaju, niewiele bowiem rosło drzew wIsfahanie, potem, mimo że znajdowali się nadal w obrębie miejskich murów, minęlioddzielające królewskie tereny od miasta rozległe pola, na których pasły się owce i kozy.Znalezli się wreszcie na rozległym zielonym błoniu z dwiema kamiennymi kolumnami pobokach jak portale.Gdy widać już było pierwszy budynek królewskiego dworu, Robpomyślał, że to pałac, ponieważ większy był od królewskiej siedziby w Londynie.Ale zapierwszym zobaczył jeden za drugim takie same domy, głównie z cegły lub kamienia, częstoz wieżami i gankami, każdy otoczony wiszącymi tarasami i ogrodami.Minął winnice, stajnie,dwa tory wyścigowe i kwietne pawilony takiej piękności, że chętnie by wyszedł z ciżby iwędrował wśród tych wonnych wspaniałości, wiedział jednak, że na pewno jest tozabronione.Dalej ukazała się budowla tak potężna, a jednocześnie tak pełna lekkiego wdzięku, żewydała mu się nierealna: było to jedno wielkie skupisko dachów w kształcie piersi, opasanychblankami, po których pod długimi, barwnymi proporcami trzepoczącymi na wietrzeprzechadzały się z tarczą w ręku straże w lśniących hełmach.Rob pociągnął za rękaw mężczyznę przed sobą, krępego %7łyda, któremu spod koszuliwystawała ozdobiona frędzlami bielizna. Co to za zamek? Ależ to Rajski Dom, pałac szacha! Mężczyzna spojrzał na niego i zrobił zmartwionąminę. Jesteś zakrwawiony, przyjacielu. To nic, mały wypadek.Tłum runął w długą aleję wjazdową, a gdy podeszli bliżej, Rob zobaczył, że główna częśćpałacu chroniona jest szeroką fosą.Most zwodzony był podniesiony, lecz z tej strony fosy,przy placu otwartym jak wielkie wrota pałacowe, stał budynek, do którego wlała się ludzkafala.Przestronne wnętrze zajmowało połowę tej powierzchni co wnętrze bazyliki MądrościBożej w Konstantynopolu.Posadzka była marmurowa, ściany i wysokie stropy z kamienia takumiejętnie pociętego prześwitami, że światło dnia wpadało do środka rozproszone.Była toSala Kolumnowa.Wzdłuż wszystkich czterech jej ścian wznosiły się pięknie toczone,rowkowane kamienne kolumny.W miejscu, gdzie każda z nich łączyła się z posadzką, upodstawy, wspierały ją rzezbione łapy najróżniejszych zwierząt.Sala była już prawie pełna, kiedy Rob wszedł popychany napierającym tłumem,wtłoczony w grupę %7łydów.Wzdłuż sali wydzielone sznurami ciągnęły się wolne przejścia.Rob stał i patrzył, z nową uwagą chłonąc wszystko wzrokiem, ponieważ czas spędzony wkarkanie był dla niego bolesnym napomnieniem, że jest w tym mieście obcy.Postępowanie,które on uznałby za naturalne, Persowie mogli odebrać jako dziwaczne i grozne, świadomwięc był, że jego życie może zależeć od tego, czy właściwie zrozumie ich zachowanie izamiary.Zauważył, że możni w haftowanych spodniach i bluzach, jedwabnych turbanach ibrokatowych butach wjeżdżają do sali konno osobnym wejściem.Mniej więcej stopięćdziesiąt kroków od tronu pałacowi słudzy zatrzymywali każdego, odbierali od niegokonia dostając za to monetę i z tego uprzywilejowanego miejsca wielmoża już na własnychnogach wraz z biedakami szedł dalej.Potem zjawili się wśród tłumu pomniejsi urzędnicy w szarych ubraniach i turbanach igłośno jęli dopytywać o nazwiska tych, którzy przyszli z petycjami, Rob przepchnął się więcdo przejścia i mozolnie jednemu z nich podyktował swoje imię.Urzędnik zapisał je naprzedziwnie cienkim, niemal przezroczystym pergaminie.Na znajdujące się w głębi sali podwyższenie, na którym stał wielki tron, wszedł wysokimężczyzna.Rob stał zbyt daleko, by go dokładnie widzieć, lecz nie on był szachem,ponieważ usiadł na mniejszym tronie, niżej, na prawo od miejsca monarchy. Kto to? zapytał Rob %7łyda, z którym przedtem rozmawiał. To wielki wezyr, świątobliwy imam Mirza abul Kandrasa. odparł %7łyd izaniepokojony spojrzał na Roba, nie mógł bowiem nie zauważyć, że jest jednym z tych,którzy zanoszą petycję.Na podwyższenie wstąpił szach Ala ad-Daula, odpasał miecz i siadając na tronie, położyłgo w pochwie na posadzce.Wszyscy w Sali Kolumnowej wykonali ru-je zamin, a imamKandrasa wezwał Allaha, by łaskawie wejrzał na tych, którzy przychodzą szukaćsprawiedliwości u Lwa Persji.Posłuchanie zaczęło się natychmiast.Pomimo ciszy, jaka nagle zapadła, Rob nie słyszałani suplikantów, ani słów padających z wysokości tronu.Ilekroć jednak przemówił któryś zwielmożów, jego słowa powtarzane były głośno przez ludzi rozstawionych w strategicznychpunktach sali i w ten sposób wiernie docierały do wszystkich.Pierwsza sprawa dotyczyła dwóch ogorzałych pasterzy z Ardestanu, którzy dwa dniwędrowali do Isfahanu, by przedłożyć swój spór szachowi.Kłócili się zażarcie o to, który znich jest właścicielem nowego kozlątka.Do jednego należała matka, koza długo pozostającajałowa.Drugi utrzymywał, że przystosował kozę do pokrycia z pożądanym skutkiem, i rościłsobie teraz prawo do kozlęcia jako współwłaściciel. Czy posłużyłeś się magią? zapytał imam. Ekscelencjo, ja tylko wsadziłem piórko, żeby ją podbechtać odpowiedział pasterz,tłum zaś ryknął śmiechem i zatupał.Za chwilę imam ogłosił, że szach rozstrzygnął sprawę nakorzyść pastucha, który posłużył się piórkiem.Dla większości obecnych była to rozrywka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Kark krwawił mu w miejscach otartych dybami,pod powiekami czuł silne pulsowanie.Przeszedł w cień pod platanem i stanął tam myśląc ozielonej Anglii, swoim koniu i wozie z pieniędzmi pod podłogą, i o towarzystwie PaniBuffington.Tłum teraz zgęstniał, rzeka ludzi płynęła ulicą w jednym kierunku. Dokąd oni idą? zapytał sprzedawcę. Na posłuchanie u szacha odpowiedział tamten, pytająco patrząc napokiereszowanego %7łyda, dopóki Rob się nie oddalił.Dlaczego nie? spytał Rob sam siebie.Bo i cóż innego mu pozostawało?Przyłączył się do ludzkiej fali, która się przetoczyła Aleją Alego i Fatimy, przecięłaczteropasmową Aleję Tysiąca Ogrodów i skręciła w niepokalanie czysty bulwar zwanyBramami Raju.Szli młodzi i starzy, i ludzie w średnim wieku, hadżowie w białych turbanach,studenci w zielonych, mułłowie, żebracy zdrowi i kalecy, w łachmanach i turbanachwszystkich kolorów tęczy wyciągniętych ze śmietnika, młodzi ojcowie z dziećmi na ręku,tragarze dzwigający lektyki, jezdzcy dosiadający koni i osłów.Zauważył, że podąża zagromadką %7łydów w czarnych kaftanach, pokuśtykał więc tuż za nimi jak zabłąkane gąsiątko.Przeszli przez skąpy cień zasadzonego ludzką ręką gaju, niewiele bowiem rosło drzew wIsfahanie, potem, mimo że znajdowali się nadal w obrębie miejskich murów, minęlioddzielające królewskie tereny od miasta rozległe pola, na których pasły się owce i kozy.Znalezli się wreszcie na rozległym zielonym błoniu z dwiema kamiennymi kolumnami pobokach jak portale.Gdy widać już było pierwszy budynek królewskiego dworu, Robpomyślał, że to pałac, ponieważ większy był od królewskiej siedziby w Londynie.Ale zapierwszym zobaczył jeden za drugim takie same domy, głównie z cegły lub kamienia, częstoz wieżami i gankami, każdy otoczony wiszącymi tarasami i ogrodami.Minął winnice, stajnie,dwa tory wyścigowe i kwietne pawilony takiej piękności, że chętnie by wyszedł z ciżby iwędrował wśród tych wonnych wspaniałości, wiedział jednak, że na pewno jest tozabronione.Dalej ukazała się budowla tak potężna, a jednocześnie tak pełna lekkiego wdzięku, żewydała mu się nierealna: było to jedno wielkie skupisko dachów w kształcie piersi, opasanychblankami, po których pod długimi, barwnymi proporcami trzepoczącymi na wietrzeprzechadzały się z tarczą w ręku straże w lśniących hełmach.Rob pociągnął za rękaw mężczyznę przed sobą, krępego %7łyda, któremu spod koszuliwystawała ozdobiona frędzlami bielizna. Co to za zamek? Ależ to Rajski Dom, pałac szacha! Mężczyzna spojrzał na niego i zrobił zmartwionąminę. Jesteś zakrwawiony, przyjacielu. To nic, mały wypadek.Tłum runął w długą aleję wjazdową, a gdy podeszli bliżej, Rob zobaczył, że główna częśćpałacu chroniona jest szeroką fosą.Most zwodzony był podniesiony, lecz z tej strony fosy,przy placu otwartym jak wielkie wrota pałacowe, stał budynek, do którego wlała się ludzkafala.Przestronne wnętrze zajmowało połowę tej powierzchni co wnętrze bazyliki MądrościBożej w Konstantynopolu.Posadzka była marmurowa, ściany i wysokie stropy z kamienia takumiejętnie pociętego prześwitami, że światło dnia wpadało do środka rozproszone.Była toSala Kolumnowa.Wzdłuż wszystkich czterech jej ścian wznosiły się pięknie toczone,rowkowane kamienne kolumny.W miejscu, gdzie każda z nich łączyła się z posadzką, upodstawy, wspierały ją rzezbione łapy najróżniejszych zwierząt.Sala była już prawie pełna, kiedy Rob wszedł popychany napierającym tłumem,wtłoczony w grupę %7łydów.Wzdłuż sali wydzielone sznurami ciągnęły się wolne przejścia.Rob stał i patrzył, z nową uwagą chłonąc wszystko wzrokiem, ponieważ czas spędzony wkarkanie był dla niego bolesnym napomnieniem, że jest w tym mieście obcy.Postępowanie,które on uznałby za naturalne, Persowie mogli odebrać jako dziwaczne i grozne, świadomwięc był, że jego życie może zależeć od tego, czy właściwie zrozumie ich zachowanie izamiary.Zauważył, że możni w haftowanych spodniach i bluzach, jedwabnych turbanach ibrokatowych butach wjeżdżają do sali konno osobnym wejściem.Mniej więcej stopięćdziesiąt kroków od tronu pałacowi słudzy zatrzymywali każdego, odbierali od niegokonia dostając za to monetę i z tego uprzywilejowanego miejsca wielmoża już na własnychnogach wraz z biedakami szedł dalej.Potem zjawili się wśród tłumu pomniejsi urzędnicy w szarych ubraniach i turbanach igłośno jęli dopytywać o nazwiska tych, którzy przyszli z petycjami, Rob przepchnął się więcdo przejścia i mozolnie jednemu z nich podyktował swoje imię.Urzędnik zapisał je naprzedziwnie cienkim, niemal przezroczystym pergaminie.Na znajdujące się w głębi sali podwyższenie, na którym stał wielki tron, wszedł wysokimężczyzna.Rob stał zbyt daleko, by go dokładnie widzieć, lecz nie on był szachem,ponieważ usiadł na mniejszym tronie, niżej, na prawo od miejsca monarchy. Kto to? zapytał Rob %7łyda, z którym przedtem rozmawiał. To wielki wezyr, świątobliwy imam Mirza abul Kandrasa. odparł %7łyd izaniepokojony spojrzał na Roba, nie mógł bowiem nie zauważyć, że jest jednym z tych,którzy zanoszą petycję.Na podwyższenie wstąpił szach Ala ad-Daula, odpasał miecz i siadając na tronie, położyłgo w pochwie na posadzce.Wszyscy w Sali Kolumnowej wykonali ru-je zamin, a imamKandrasa wezwał Allaha, by łaskawie wejrzał na tych, którzy przychodzą szukaćsprawiedliwości u Lwa Persji.Posłuchanie zaczęło się natychmiast.Pomimo ciszy, jaka nagle zapadła, Rob nie słyszałani suplikantów, ani słów padających z wysokości tronu.Ilekroć jednak przemówił któryś zwielmożów, jego słowa powtarzane były głośno przez ludzi rozstawionych w strategicznychpunktach sali i w ten sposób wiernie docierały do wszystkich.Pierwsza sprawa dotyczyła dwóch ogorzałych pasterzy z Ardestanu, którzy dwa dniwędrowali do Isfahanu, by przedłożyć swój spór szachowi.Kłócili się zażarcie o to, który znich jest właścicielem nowego kozlątka.Do jednego należała matka, koza długo pozostającajałowa.Drugi utrzymywał, że przystosował kozę do pokrycia z pożądanym skutkiem, i rościłsobie teraz prawo do kozlęcia jako współwłaściciel. Czy posłużyłeś się magią? zapytał imam. Ekscelencjo, ja tylko wsadziłem piórko, żeby ją podbechtać odpowiedział pasterz,tłum zaś ryknął śmiechem i zatupał.Za chwilę imam ogłosił, że szach rozstrzygnął sprawę nakorzyść pastucha, który posłużył się piórkiem.Dla większości obecnych była to rozrywka [ Pobierz całość w formacie PDF ]