[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego wieczora próbowała swoich sił w kuchni włoskiej.Travis zapowiedział się na kolację.Postanowiła podaćwołowe zrazy z szynką i serem, zielony groszek i ziemniaki.Z zapałem przystąpiła do pracy.Już wkrótce kuchnięwypełniały smakowite zapachy, a Mary Rose zniknęła w łazience.Poza kuchnią, było to jej ukochane miejsce w mieszkaniu, przede wszystkim dlatego, że zainstalowała sobieprysznic.W żadnym angielskim domu nie spotkała się z tym urządzeniem.Anglicy wyraźnie woleli pławić się wewłasnym brudzie.Niemal równie wielką radością napełniał ją fakt, że ma do swojej dyspozycji bidet.Z rozkosząpowitała gorący strumień.Czysta i pachnąca, włożyła jedwabną bieliznę.Travis lubił dotykać jedwabiu.Po kolacji, kiedy leżeli w łóżku zmęczeni miłością, zapaliła dwa papierosy i jednego podała Travisowi.- Crispin chyba pozwoli mi odejść.Co prawda, nie mówiliśmy o rozwodzie, ale jasno postawiłam sprawę.Obiecał,że to przemyśli.- Oby tak było.Szkoda cię dla takiego sukinsyna, Mary Rose.Myślałem, że wykańczają cię ciągłe podróże międzyDevon a Londynem, ale to nie to, prawda?- Nie, Travis, to nie to.Dopiero teraz, kiedy mam dokąd uciec, widzę z całą wyrazistością, jaką udręką stało się życie z Crispinem.Czuję się jak niańka rozkapryszonego dziecka, pracująca dwadzieścia cztery godziny na dobę.Niemam już siły.Potrzebuję mężczyzny, który potrafiłby się mną zaopiekować, a nie niedojdy, która nie skalała sobie rąk pracą.- Zaciągnęła się głęboko.- Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że polubię pracę, roześmiałabym mu się wtwarz.I tu chyba tkwi cała tajemnica.Wyszłam za Crispina, bo był leniwy i zepsuty jak ja.Problem w tym, że ja dorosłam, a on - nie.No, ale to już nie moja sprawa.Niech ktoś inny się nim zajmuje.343Na dworze Rodney wiercił się niespokojnie.Znudzony monotonnym czekaniem, zdążył wypić kilka piw wpobliskim pubie.Teraz pełny pęcherz dawał mu się we znaki i upominał o swoje prawa.Niestety, na Eaton Squarenikt nie pomyślał o publicznych szaletach, a Rodney nie chciał opuszczać posterunku.Wcześniej pozwolił sobie na zmniejszoną czujność, bo zakładał, że mężczyzna przyszedł na kolację i nie wyjdzie przed ósmą.Biedacy muszą mieć żelazne zamki, pomyślał wściekły.Przystanął koło gęstego żywopłotu.Różane kolce wcale nieułatwiały mu zadania.Cholera, cholera, cholera, przeklinał w myślach.Nerwowo rozglądał się po opustoszałychteraz ulicach.O szóstej wypełniał je tłum kobiet w drogich futrach i krótkich sukienkach.Towarzyszyli immężczyźni w garniturach i krawatach.Ze śmiechem spieszyli na koktajle.O ósmej wyruszyli z domu panowie wefrakach i muchach i panie w wieczorowych kreacjach - zbliżała się pora uroczystych kolacji i bali.Teraz nie było w okolicy nikogo.W ciemnych domach świeciły się tylko pojedyncze światła - to nianie bawiłymaluchy w dziecinnych pokojach.Pewnego dnia, obiecał sobie Rodney, Amy, ja i dzieciaki zamieszkamy w takimdomu i nie będę musiał lać w żywopłot.Zapach moczu mieszał się z gryzącym odorem kocich odchodów.Wyraźnie nie tylko on upodobał sobie to miejsce.Ukrył się pod rozłożystą wierzbą.Zapalił papierosa i czekał.Odpychał od siebie kuszące wizje wyuzdanychpiękności.Kiedyś do tego stopnia pogrążył się w marzeniach, że przegapił wyjście kochanka i stracił dobregoklienta.Los wynagrodził jego cierpliwość.Rodney widział, jak Travis wychodzi od Mary Rose.Była szósta rano; pierwszeświatło brzasku nieśmiało zaglądało w okna.Udało się zrobić zdjęcie.Wierzba skutecznie zasłaniała go przed oczyma ciekawskich.Zadowolony schował aparatdo kieszeni.Miał nadzieję, że numer domu, z którego wychodził Travis, będzie czytelny.Zaraz wywoła zdjęcie iumówi się ze zleceniodawcą.Swoją drogą, ten jej kochaś wygląda na sensownego gościa.Nic dziwnego, że woli dawać jemu niż swojemumężusiowi, żigolakowi, rozmyślał Rodney, jadąc do domu, do Amy.79Pod koniec kwietnia do jaskini przyszedł mężczyzna w panterce.- Musimy was przenieść w inne miejsce - oznajmił.- Niemcy są w odwrocie.Niedługo dojdą i tutaj.Podobno ktośzdradził drogę do jaskiń.Tommaso pobladł gwałtownie.I on, i kobiety zdążyli się już przyzwyczaić do życia w grocie.Mężczyzna nie zwracał na niego uwagi.- To list do signory Anny.-W jego ręku pojawiła się pognieciona, brudnakoperta.- Co z nią? Chora?- Nie.Widziała, jak zabili jej męża.Od tego czasu jest taka.-Tommaso odpowiadał krótkimi, urywanymi zdaniami.Elisabetta wzięła kopertę od partyzanta.- O Boże - jęknęła.- To Ralph.Wrócił już do Anglii.Jego żona umarła przy porodzie i osierociła synka.To straszna tragedia.- Jej wzrok zatrzymał się ha synowej.Przynajmniej tych okropnych nowin oszczędził jej los.- Kiedy wyruszamy? - zapytała cicho, z żalem rozglądając się po jaskini.- Jutro w nocy.Przyślę wam trzech ludzi.Czy signora Anna może iść sama?- Tak, tak.A signora Elisabetta i ja poniesiemy bliźnięta - zapewniła Lisa.- Moi ludzie pomogą wam nieść zapasy.Spalcie wszystko, czego nie dacie rady zabrać.Nie będziemy karmićsukinsynów.- Gdyby nie mój przyjaciel Heinz - zauważył Tommaso, pakując szynki - znienawidziłbym wszystkich Niemców.- Nie wolno nikogo nienawidzić - odparła smutno Elisabetta.- Znakomita większość ludzi woli pokój od wojny, ale o nich nigdy się nie344słyszy.W Niemczech żyje na pewno tyle samo dobrych Niemców, co i nazistów.Jestem dumna z nas, Włochów.Mamy faszystów, ale są oni mniejszością, podobnie jak kolaboranci.- Ze łzami w oczach gładziła Giulia po główce.- Biedny, biedny chłopczyk bez tatusia.- Rozpłakała się.Lisa wzięła małego na ręce.- Chodź, Giulio.Pobawimy się na dworze.Tommaso śledził ją wzrokiem.Kiedy wychodziła z chłopcem z jaskini, zrozumiał, że się zakochał.Niewiele ze sobą rozmawiali, ale urzekła go bijąca od niej radość życia.Cały czas miał w pamięci tamten pocałunek przy pełniksiężyca.Teraz jednak nie czas na miłosne wyznania; trzeba zająć się pracą.Następnego dnia zjawiło się sześciu uzbrojonych po zęby mężczyzn.W czarnych ubraniach i maskach na twarzywyglądali obco i groźnie.- Mamy was stąd zabrać - burknął jeden z nich.- Dokąd pójdziemy? - Elisabetta nie starała się ukryć zdenerwowania.- To nie ma znaczenia - usłyszała w odpowiedzi.Wręczono im czarne opończe i maski.Mężczyzna, który był u nich poprzedniego dnia, poprosił kobiety, żeby zdjęły biżuterię.- Złoto lśni w świetle księżyca - wyjaśnił.Następnie zawołał do siebie dzieci.- Słuchajcie, maluchy - powiedział.- Macie być cicho jak dwie myszki, jasne?Proszę.- podał Elisabetcie garść cukierków.- Niech pani im daje co jakiś czas.Bliźniakom oczy wychodziły z orbit z zachwytu.Niemal zapomniały smaku słodyczy.Wędrowali od kilku godzin.Partyzanci wzięli dzieci od kobiet i maluchy szybko zasnęły w ich ramionach.Elisabetta była zadowolona, że nie musi już nieść Nicoletty.Droga przez crete była i bez tego uciążliwa.- Ora basta - szepnął dowódca o świcie.Bez trudu odnalazł zamaskowane wejście do małej groty.- Zatrzymamy się tu do zmroku, potem ruszymy dalej - oznajmił.Tej nocy zostawili crete za sobą.Wędrowali napołudnie.Wkrótcetoskańskie wyżyny ustąpiły miejsca łagodnym równinom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl