[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten właśnie rówzapewne rozpoczynał system umocnień.Rów był głęboki, o stromych brzegachr a ponieważlas w tym miejscu leżał dość nisko, rów wypełniała woda, czarna i śmierdząca od gnijących wniej liści.Rozciągał się on chyba na dość dużej przestrzeni, przeskoczyć go wydawało sięniemożliwością.Dopiero po dłuższej wędrówce brzegiem rowu odnalazłem coś w rodzajukładki - kilka grubych żerdzi przerzuconych nad wodą.Po drugiej stronie rósł także świerkowy zagajnik, w którym można było dostrzeczarosłe trawą ślady po okopach i gniazdach karabinów maszynowych.Pośród okopów, cokilkadziesiąt metrów, znajdował się bunkier.Najpierw trafiłem na bunkry zbudowane zdrewnianych bali, teraz już pogniłych; dachy łch były zapadnięte, wnętrza do połowyzasypane ziemią i zeschniętymi liśćmi.Niektóre bunkry stały się siedliskiem dzikichkrólików.W jednym z nich zamieszkał lis, przed na pół zawalonym wejściem leżały kościzwierzęce i skrwawione pióra jakiegoś ptaka.Odkryłem także kilka bunkrów zbudowanych z żelbetonu.Ich potężne konstrukcjezostały starannie osypane piaskiem i obłożone darnią, a potem zasadzono tu krzewy i młodeświerki.Stanowiły jakby maleńkie pagórki spoglądające w stronę rzeki pustymi oczodołami,w których zapewne znajdować się miały lufy karabinów maszynowych lub małokali-browychdziałek.W tylnej części bunkrów dostrzegłem ciężkie, żelazne drzwi, teraz otwarte.Swiecączapałką zaglądałem do wnętrza, ale wszędzie stała woda, żaden z nich nie mógł więc służyćjako kryjówka dla kłusowników.I znowu bunkier drewniany.Na nim dwie skrzyżowane gałęzie.Obok wielki kopiecdużych czerwonych mrówek.To tutaj Aucznicy odnalezli szkielet ludzki i czaszkę -pomyślałem.Wejście do bunkra było niskie.Musiałem przyklęknąćr aby zajrzeć do wnętrza.Inatychmiast cofnąłem się z powrotem, bo kilka czerwonych mrówek błyskawicznie wdrapałosię na moje nogi i poczęło mnie kąsać w łydki.Mrówki objęły w posiadanie wnętrze bunkra.Zapaliłem zapałkę i znowu zajrzałem do ciemnego wnętrza.Ta krótka chwilapozwoliła mi zobaczyć bielejące w bunkrze kości ludzkie,Strząsnąłem mrówki z nóg, wyprostowałem się.I nie wiem dlaczego, ogarnęło mniebardzo nieprzyjemne uczucie - jakby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, jakby gdzieś zaścianą młodych świerków czaił się ktoś mi wrogi.Wydało mi się, że las, w którym sięznalazłem, jest ponury i pełen grozy. To zapewne ów szkielet ludzki wywołał we mnie takieuczucia - pomyślałem.Ale nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że grozi miniebezpieczeństwo, że gdzieś między gałęziami drzew wypatrują mnie czyjeś oczy.Powędrowałem kilkanaście kroków w stronę zalanego wodą rowuprzeciwczołgowego.Usiadłem na jego krawędzi i zapaliłem papierosa. Ten szkielet - rozmyślałem - nie powinien mnie niepokoić.Zapewne kiedyś toczyłasię w tych miejscach zacięta bitwa, w której poległo wielu żołnierzy.W jednym z bunkrów,być może zasypanym przez wybuch pocisku, pozostały zwłoki.Potem deszcze spłukałyziemię z bnnkra, otwarły do niego wejście i ukazały szkielet.Nie, nie ma się co zastanawiaćnad tą sprawą.Wstałem z ziemi i odwróciłem się twarzą w tę stronę, skąd przed chwilą przyszedłem.Wydało mi się, że jakiś cień zamajaczył między świerkami.Cień ten natychmiast znikł, apotem rozległ się trzask złamanej gałązki. Ktoś mnie śledzi - zorientowałem się.Zapadł już wieczór, byłem sam w najbardziej oddalonej i bezludnej części lasu.Wyznaję, że przeląkłem się trochę owego śledzącego mnie człowieka.Szybkim krokiemskierowałem się wzdłuż rowu aż do żerdzi przerzuconych nad wodą.Przebiegłem po żerdziach na drugą stronę rowu.Tu zatrzymałem się na chwilę. Poczekaj, już ja cię urządzę - zaśmiałem się w duchu.Chwyciłem końce żerdzi iprzesunąłem je do przodu w ten sposób, że ledwo się trzymały drugiego brzegu.Zapadł jużzmrok, ten, który mnie śledził, powinien nie zauważyć, że żerdzie są słabo zamocowane.Jeślinieostrożnie stąpnie na mostek, żerdzie zsuną się po piasku i ów śledzący mnie osobnikwpadnie w wodę.Zniknąłem w lesie, zatoczyłem spory łuk i, skradając się, zawróciłem w stronę rowu.Dzieliło mnie od niego jeszcze kilkanaście metrów, gdy usłyszałem najpierw clchyokrzyk, a potem rozległ się trzask łamiącej się żerdzi i głośny plusk wody.Ktoś wpadł wprzygotowaną przeze mnie pułapkę.Na czworakach, abym nie został zauwazony, podkradłem się nad krawędz rowu.Ostrożnie wyjrzałem - i młmo coraz bardziej gęstniejącego mroku zobaczyłem wystającąponad powierzchnię brudnej wody.głowę dziewczyny.Tej samej, która odwiedziła mnie naWyspie Złoczyńców, tej samej, która wypędzłła mnie z podwórza zagrody nad Wisłą.A więcśledziła mnie od chwili, gdy zatrzasnąłem za sobą furtkę domu, w którym mnie taknieżyczliwie przyjęła.Gdy ochłonęła ze strachu, poczęła, ociekając wodą, wdrapywać się na brzeg.Był onjednak w tym miejscu bardzo stromy i dziewczyna chyba ze trży razy ześliznęła się w wodę.Wyszedłem z lasu, przyklęknąłem nad rowem i podalem dziewczynie rękę.Przyjęłamoją pomoc, choć przez chwilę widziałem w jej oczach wahanie.Wygramoliła się na brzeg i tu przykucnęła, chwyciwszy się dłońmi za kostkę lewejnogi.- Zdaje się, że zwichnęłam nogę - jęknęła.- Mój Boże - westchnąłem.- Gdybym wiedział, że to pani mnie śledzi, przenigdy nieurządziłbym tej pułapki na rowie.- Więc to była pułapka? Pan przesunął żerdzie? - krzyknęła z wściekłością.Chciała sięzerwać, ale ból w kostce zatrzymał ją na miejscu.Rozłożyłem ręce gestem mającym wyrażać największą skruchę.Było mi naprawdę żaltej dziewczyny, ubranie miała przemoczone, oblepione mułem i gnijącymi liśćmi.- Gdybym wiedział, że to pani.- Pan jest.Pan jest - powtarzała szukając słowa, które najtrafniej miało wyrażać to,co o mnie sądzi.- Pan jest.podły.Wzruszyłem ramionami.- Nie rozumiem, dlaczego moja osoba budzi w pani taki gniew? Go ja złego panizrobiłem? Przecież nie zna mnie pani, nie wie pani, kim jestem, czemu więc odnosi się panido mnie aż z tak wielką nlechęcią, dlaczego uważa pani, że jestem podły?- Pan jest.Pan jest.- znowu szukała jakiegoś mocnego słowa.- Pan jest.wstrętny.- To prawda, że przeze mnie wpadła pani do wody i upadając skręciła nogę w kostce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Ten właśnie rówzapewne rozpoczynał system umocnień.Rów był głęboki, o stromych brzegachr a ponieważlas w tym miejscu leżał dość nisko, rów wypełniała woda, czarna i śmierdząca od gnijących wniej liści.Rozciągał się on chyba na dość dużej przestrzeni, przeskoczyć go wydawało sięniemożliwością.Dopiero po dłuższej wędrówce brzegiem rowu odnalazłem coś w rodzajukładki - kilka grubych żerdzi przerzuconych nad wodą.Po drugiej stronie rósł także świerkowy zagajnik, w którym można było dostrzeczarosłe trawą ślady po okopach i gniazdach karabinów maszynowych.Pośród okopów, cokilkadziesiąt metrów, znajdował się bunkier.Najpierw trafiłem na bunkry zbudowane zdrewnianych bali, teraz już pogniłych; dachy łch były zapadnięte, wnętrza do połowyzasypane ziemią i zeschniętymi liśćmi.Niektóre bunkry stały się siedliskiem dzikichkrólików.W jednym z nich zamieszkał lis, przed na pół zawalonym wejściem leżały kościzwierzęce i skrwawione pióra jakiegoś ptaka.Odkryłem także kilka bunkrów zbudowanych z żelbetonu.Ich potężne konstrukcjezostały starannie osypane piaskiem i obłożone darnią, a potem zasadzono tu krzewy i młodeświerki.Stanowiły jakby maleńkie pagórki spoglądające w stronę rzeki pustymi oczodołami,w których zapewne znajdować się miały lufy karabinów maszynowych lub małokali-browychdziałek.W tylnej części bunkrów dostrzegłem ciężkie, żelazne drzwi, teraz otwarte.Swiecączapałką zaglądałem do wnętrza, ale wszędzie stała woda, żaden z nich nie mógł więc służyćjako kryjówka dla kłusowników.I znowu bunkier drewniany.Na nim dwie skrzyżowane gałęzie.Obok wielki kopiecdużych czerwonych mrówek.To tutaj Aucznicy odnalezli szkielet ludzki i czaszkę -pomyślałem.Wejście do bunkra było niskie.Musiałem przyklęknąćr aby zajrzeć do wnętrza.Inatychmiast cofnąłem się z powrotem, bo kilka czerwonych mrówek błyskawicznie wdrapałosię na moje nogi i poczęło mnie kąsać w łydki.Mrówki objęły w posiadanie wnętrze bunkra.Zapaliłem zapałkę i znowu zajrzałem do ciemnego wnętrza.Ta krótka chwilapozwoliła mi zobaczyć bielejące w bunkrze kości ludzkie,Strząsnąłem mrówki z nóg, wyprostowałem się.I nie wiem dlaczego, ogarnęło mniebardzo nieprzyjemne uczucie - jakby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, jakby gdzieś zaścianą młodych świerków czaił się ktoś mi wrogi.Wydało mi się, że las, w którym sięznalazłem, jest ponury i pełen grozy. To zapewne ów szkielet ludzki wywołał we mnie takieuczucia - pomyślałem.Ale nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że grozi miniebezpieczeństwo, że gdzieś między gałęziami drzew wypatrują mnie czyjeś oczy.Powędrowałem kilkanaście kroków w stronę zalanego wodą rowuprzeciwczołgowego.Usiadłem na jego krawędzi i zapaliłem papierosa. Ten szkielet - rozmyślałem - nie powinien mnie niepokoić.Zapewne kiedyś toczyłasię w tych miejscach zacięta bitwa, w której poległo wielu żołnierzy.W jednym z bunkrów,być może zasypanym przez wybuch pocisku, pozostały zwłoki.Potem deszcze spłukałyziemię z bnnkra, otwarły do niego wejście i ukazały szkielet.Nie, nie ma się co zastanawiaćnad tą sprawą.Wstałem z ziemi i odwróciłem się twarzą w tę stronę, skąd przed chwilą przyszedłem.Wydało mi się, że jakiś cień zamajaczył między świerkami.Cień ten natychmiast znikł, apotem rozległ się trzask złamanej gałązki. Ktoś mnie śledzi - zorientowałem się.Zapadł już wieczór, byłem sam w najbardziej oddalonej i bezludnej części lasu.Wyznaję, że przeląkłem się trochę owego śledzącego mnie człowieka.Szybkim krokiemskierowałem się wzdłuż rowu aż do żerdzi przerzuconych nad wodą.Przebiegłem po żerdziach na drugą stronę rowu.Tu zatrzymałem się na chwilę. Poczekaj, już ja cię urządzę - zaśmiałem się w duchu.Chwyciłem końce żerdzi iprzesunąłem je do przodu w ten sposób, że ledwo się trzymały drugiego brzegu.Zapadł jużzmrok, ten, który mnie śledził, powinien nie zauważyć, że żerdzie są słabo zamocowane.Jeślinieostrożnie stąpnie na mostek, żerdzie zsuną się po piasku i ów śledzący mnie osobnikwpadnie w wodę.Zniknąłem w lesie, zatoczyłem spory łuk i, skradając się, zawróciłem w stronę rowu.Dzieliło mnie od niego jeszcze kilkanaście metrów, gdy usłyszałem najpierw clchyokrzyk, a potem rozległ się trzask łamiącej się żerdzi i głośny plusk wody.Ktoś wpadł wprzygotowaną przeze mnie pułapkę.Na czworakach, abym nie został zauwazony, podkradłem się nad krawędz rowu.Ostrożnie wyjrzałem - i młmo coraz bardziej gęstniejącego mroku zobaczyłem wystającąponad powierzchnię brudnej wody.głowę dziewczyny.Tej samej, która odwiedziła mnie naWyspie Złoczyńców, tej samej, która wypędzłła mnie z podwórza zagrody nad Wisłą.A więcśledziła mnie od chwili, gdy zatrzasnąłem za sobą furtkę domu, w którym mnie taknieżyczliwie przyjęła.Gdy ochłonęła ze strachu, poczęła, ociekając wodą, wdrapywać się na brzeg.Był onjednak w tym miejscu bardzo stromy i dziewczyna chyba ze trży razy ześliznęła się w wodę.Wyszedłem z lasu, przyklęknąłem nad rowem i podalem dziewczynie rękę.Przyjęłamoją pomoc, choć przez chwilę widziałem w jej oczach wahanie.Wygramoliła się na brzeg i tu przykucnęła, chwyciwszy się dłońmi za kostkę lewejnogi.- Zdaje się, że zwichnęłam nogę - jęknęła.- Mój Boże - westchnąłem.- Gdybym wiedział, że to pani mnie śledzi, przenigdy nieurządziłbym tej pułapki na rowie.- Więc to była pułapka? Pan przesunął żerdzie? - krzyknęła z wściekłością.Chciała sięzerwać, ale ból w kostce zatrzymał ją na miejscu.Rozłożyłem ręce gestem mającym wyrażać największą skruchę.Było mi naprawdę żaltej dziewczyny, ubranie miała przemoczone, oblepione mułem i gnijącymi liśćmi.- Gdybym wiedział, że to pani.- Pan jest.Pan jest - powtarzała szukając słowa, które najtrafniej miało wyrażać to,co o mnie sądzi.- Pan jest.podły.Wzruszyłem ramionami.- Nie rozumiem, dlaczego moja osoba budzi w pani taki gniew? Go ja złego panizrobiłem? Przecież nie zna mnie pani, nie wie pani, kim jestem, czemu więc odnosi się panido mnie aż z tak wielką nlechęcią, dlaczego uważa pani, że jestem podły?- Pan jest.Pan jest.- znowu szukała jakiegoś mocnego słowa.- Pan jest.wstrętny.- To prawda, że przeze mnie wpadła pani do wody i upadając skręciła nogę w kostce [ Pobierz całość w formacie PDF ]