[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Musicie mi wybaczyć brak towarzyskiego obycia.Zresztą,kiedy ja byłem mały, uważałem, że cała ta etykieta i kurtuazja to zawracanie głowy.I myślętak nadal.- Nie jesteśmy już mali, dziadku - zaprotestował Roland.- Dla mnie mali są wszyscy młodsi ode mnie - odparł Victor Kray.- Więc ty jesteśAlicja.A ty Max.Nie trzeba być geniuszem, żeby się tego domyślić, co?Alicja uśmiechnęła się ciepło.Poznała go dopiero przed chwilą, ale jego ironiczny tonjuż zdążył przypaść jej do gustu.Max tymczasem przyglądał się uważnie twarzy leciwegolatarnika, starając wyobrazić go sobie zamkniętego przez lata w tej latarni - jedynegostrażnika sekretu Orfeusza.- Wyobrażam sobie, co może teraz kłębić się w waszych głowach - powiedział VictorKray.- Zastanawiacie się pewnie, czy to, co widzieliście, a może zdawało się wam, żewidzieliście, w ciągu ostatnich dni, naprawdę się zdarzyło.W gruncie rzeczy miałemnadzieję, że nie będę musiał rozmawiać na ten temat z nikim, nawet z Rolandem.Ale w życiunie zawsze dzieje się tak, jak chcemy.Nikt się nie odezwał.- No dobrze.Do rzeczy.Najpierw musicie powiedzieć mi wszystko, co wiecie.I jeślimówię wszystko, to wszystko.Z najdrobniejszymi szczegółami, choćby wydawały się wamnie wiem jak błahe.Zrozumiano?Max popatrzył na siostrę i przyjaciela.- To może ja zacznę?Alicja i Roland przytaknęli.Victor Kray dał mu znak, by rozpoczął swoją opowieść.* * *Przez następne pół godziny Max opowiadał ostatnie wydarzenia ze wszystkimiszczegółami, jakie zdołał sobie przypomnieć.Stary latarnik słuchał go w skupieniu i wbrewoczekiwaniom Maxa wydawał się wierzyć każdemu jego słowu.Nie wyglądał też wcale nazdziwionego.Kiedy Max skończył, Victor Kray sięgnął po fajkę i zaczął nabijać ją z całymceremoniałem.- Niezle - mruknął pod nosem.- Całkiem niezle.Wreszcie zapalił fajkę i chmura pachnącego słodko dymu zasnuła jadalnię.VictorKray, rozkoszując się pierwszym szczypiącym haustem, rozsiadł się w fotelu.Pózniej, patrzącpo kolei w oczy każdemu z trojga przyjaciół, zaczął mówić.* * *- Jesienią skończę siedemdziesiąt dwa lata i chociaż mogę się pocieszać, że niewyglądam na swój wiek, każdy rok ciąży mi na ramionach jak głaz.Dopiero z upływem latzaczyna się dostrzegać pewne rzeczy.Teraz wiem na przykład, że życie dzieli się zasadniczona trzy etapy.Najpierw człowiek nawet nie myśli o tym, że się zestarzeje, że czas płynie i żeod pierwszej chwili, od samych narodzin, zmierzamy do wiadomego końca.Kiedy mijapierwsza młodość, wkraczamy w drugi okres i uświadamiamy sobie, jak kruche jest naszeżycie.To, co z początku jest tylko bliżej nieokreślonym niepokojem, przybiera na sile, stającsię wreszcie morzem wątpliwości i pytań, które towarzyszą nam przez resztę dni.I w końcu ukresu życia rozpoczyna się trzeci etap, okres pogodzenia się z rzeczywistością.Wówczas niepozostaje nam nic innego, jak tylko zaakceptować naszą kondycję i czekać.Poznałem wieleosób, które ugrzęzły w którymś z tych stadiów i nigdy nie zdołały przejść do następnego.Totragiczne, możecie mi wierzyć.Victor Kray przerwał, sprawdzając, czy słuchają go z należytą uwagą.Chociaż takbyło, z ich wzroku wyczytał, że nie do końca wiedzą, o czym właściwie mówi.Zamilkł nachwilę, zaciągnął się fajką i uśmiechnął do swojej kameralnej publiczności.- Każdy z nas musi się nauczyć podążać samotnie tą drogą do końca, prosząc Boga, bynie pozwolił mu z niej zboczyć.Gdybyśmy byli zdolni zrozumieć tę prostą prawdę już napoczątku życia, nie musielibyśmy przeżywać wielu niedoli i nieszczęść tego świata.Ale, i jestto jeden z największych paradoksów, dostępujemy tej łaski dopiero wtedy, gdy jest już zapózno.Koniec wykładu.Zastanawiacie się pewnie, dlaczego wam to wszystko mówię.Otóż dlatego, żeczasem, niezwykle rzadko, może raz na milion, trafia się ktoś bardzo młody, kto pojmuje, żeżycie jest drogą, z której nie ma powrotu, i uznaje, że to gra nie dla niego.To tak, jakoszukiwać w grze, która się nie podoba.W większości przypadków szybko zostaje sięzdemaskowanym i zabawa skończona.Ale od czasu do czasu kanciarzowi się udaje.A jeśli wgrze chodzi nie o kości ani karty, lecz o życie i śmierć, nasz oszust może być naprawdębardzo niebezpieczny.Wiele lat temu, kiedy byłem w waszym wieku, los postawił na mej drodze jednego znajwiększych oszustów, jakich nosiła ziemia.Nigdy nie dowiedziałem się, jak się naprawdęnazywał.W ubogiej dzielnicy, w której mieszkałem, wszyscy mówili o nim Kain.Nazywanogo Księciem Mgły, gdyż, jak niosła wieść, zawsze wynurzał się spośród gęstej mgłyspowijającej nocą ciemne zaułki, by przed nastaniem świtu ponownie rozpłynąć się w mroku.Kain był przystojnym młodzieńcem; jego pochodzenie pozostawało dla wszystkichtajemnicą.Noc w noc Kain zbierał chłopców z naszej dzielnicy, ubranych w łachmany,umorusanych, czarnych od fabrycznej sadzy, by zaproponować im pewien pakt.Każdy z nichmógł sformułować życzenie, które on miał spełnić.W zamian Kain żądał tylko jednego:całkowitego posłuszeństwa.Pewnej nocy mój najlepszy przyjaciel, Angus, zabrał mnie natakie spotkanie.Kain wyglądał jak dżentelmen wybierający się na przedstawienie operowe, auśmiech nie schodził mu z ust.Jego oczy w półmroku zdawały się zmieniać kolor, głos miałniski, monotonny.Chłopcy sądzili, że Kain jest magiem.Ja, który nie wierzyłem ani jednemusłowu z krążących o nim w całej dzielnicy legend, tamtego wieczoru zamierzałem uśmiać sięserdecznie z rzeczonego czarnoksiężnika.Okazało się jednak - pamiętam to jak dziś - że wjego obecności gasła wszelka chęć drwiny.Kiedy go ujrzałem, ogarnął mnie paniczny strachi, jak się możecie domyślić, nie odezwałem się ani słowem.Tej nocy wielu chłopców zdzielnicy wyjawiło Kainowi swoje życzenia.Kiedy skończyli, Kain skierował lodowatespojrzenie w to miejsce, gdzie siedzieliśmy z przyjacielem.Zapytał, czy nie chcemy o nicpoprosić.Ja milczałem jak zaklęty, Angus jednak, ku mojemu wielkiemu zdumieniu,przemówił.Tego dnia jego ojciec stracił pracę.Huta, w której zatrudniona była większośćmężczyzn z naszej dzielnicy, zwalniała pracowników, zastępując ich maszynami, którepracowały szybciej i wydajniej, a w dodatku nie mogło być mowy o protestach.Pierwsiznalezli się na ulicy przywódcy związkowi, podburzający innych robotników.Ojciec Angusanie miał szans [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Musicie mi wybaczyć brak towarzyskiego obycia.Zresztą,kiedy ja byłem mały, uważałem, że cała ta etykieta i kurtuazja to zawracanie głowy.I myślętak nadal.- Nie jesteśmy już mali, dziadku - zaprotestował Roland.- Dla mnie mali są wszyscy młodsi ode mnie - odparł Victor Kray.- Więc ty jesteśAlicja.A ty Max.Nie trzeba być geniuszem, żeby się tego domyślić, co?Alicja uśmiechnęła się ciepło.Poznała go dopiero przed chwilą, ale jego ironiczny tonjuż zdążył przypaść jej do gustu.Max tymczasem przyglądał się uważnie twarzy leciwegolatarnika, starając wyobrazić go sobie zamkniętego przez lata w tej latarni - jedynegostrażnika sekretu Orfeusza.- Wyobrażam sobie, co może teraz kłębić się w waszych głowach - powiedział VictorKray.- Zastanawiacie się pewnie, czy to, co widzieliście, a może zdawało się wam, żewidzieliście, w ciągu ostatnich dni, naprawdę się zdarzyło.W gruncie rzeczy miałemnadzieję, że nie będę musiał rozmawiać na ten temat z nikim, nawet z Rolandem.Ale w życiunie zawsze dzieje się tak, jak chcemy.Nikt się nie odezwał.- No dobrze.Do rzeczy.Najpierw musicie powiedzieć mi wszystko, co wiecie.I jeślimówię wszystko, to wszystko.Z najdrobniejszymi szczegółami, choćby wydawały się wamnie wiem jak błahe.Zrozumiano?Max popatrzył na siostrę i przyjaciela.- To może ja zacznę?Alicja i Roland przytaknęli.Victor Kray dał mu znak, by rozpoczął swoją opowieść.* * *Przez następne pół godziny Max opowiadał ostatnie wydarzenia ze wszystkimiszczegółami, jakie zdołał sobie przypomnieć.Stary latarnik słuchał go w skupieniu i wbrewoczekiwaniom Maxa wydawał się wierzyć każdemu jego słowu.Nie wyglądał też wcale nazdziwionego.Kiedy Max skończył, Victor Kray sięgnął po fajkę i zaczął nabijać ją z całymceremoniałem.- Niezle - mruknął pod nosem.- Całkiem niezle.Wreszcie zapalił fajkę i chmura pachnącego słodko dymu zasnuła jadalnię.VictorKray, rozkoszując się pierwszym szczypiącym haustem, rozsiadł się w fotelu.Pózniej, patrzącpo kolei w oczy każdemu z trojga przyjaciół, zaczął mówić.* * *- Jesienią skończę siedemdziesiąt dwa lata i chociaż mogę się pocieszać, że niewyglądam na swój wiek, każdy rok ciąży mi na ramionach jak głaz.Dopiero z upływem latzaczyna się dostrzegać pewne rzeczy.Teraz wiem na przykład, że życie dzieli się zasadniczona trzy etapy.Najpierw człowiek nawet nie myśli o tym, że się zestarzeje, że czas płynie i żeod pierwszej chwili, od samych narodzin, zmierzamy do wiadomego końca.Kiedy mijapierwsza młodość, wkraczamy w drugi okres i uświadamiamy sobie, jak kruche jest naszeżycie.To, co z początku jest tylko bliżej nieokreślonym niepokojem, przybiera na sile, stającsię wreszcie morzem wątpliwości i pytań, które towarzyszą nam przez resztę dni.I w końcu ukresu życia rozpoczyna się trzeci etap, okres pogodzenia się z rzeczywistością.Wówczas niepozostaje nam nic innego, jak tylko zaakceptować naszą kondycję i czekać.Poznałem wieleosób, które ugrzęzły w którymś z tych stadiów i nigdy nie zdołały przejść do następnego.Totragiczne, możecie mi wierzyć.Victor Kray przerwał, sprawdzając, czy słuchają go z należytą uwagą.Chociaż takbyło, z ich wzroku wyczytał, że nie do końca wiedzą, o czym właściwie mówi.Zamilkł nachwilę, zaciągnął się fajką i uśmiechnął do swojej kameralnej publiczności.- Każdy z nas musi się nauczyć podążać samotnie tą drogą do końca, prosząc Boga, bynie pozwolił mu z niej zboczyć.Gdybyśmy byli zdolni zrozumieć tę prostą prawdę już napoczątku życia, nie musielibyśmy przeżywać wielu niedoli i nieszczęść tego świata.Ale, i jestto jeden z największych paradoksów, dostępujemy tej łaski dopiero wtedy, gdy jest już zapózno.Koniec wykładu.Zastanawiacie się pewnie, dlaczego wam to wszystko mówię.Otóż dlatego, żeczasem, niezwykle rzadko, może raz na milion, trafia się ktoś bardzo młody, kto pojmuje, żeżycie jest drogą, z której nie ma powrotu, i uznaje, że to gra nie dla niego.To tak, jakoszukiwać w grze, która się nie podoba.W większości przypadków szybko zostaje sięzdemaskowanym i zabawa skończona.Ale od czasu do czasu kanciarzowi się udaje.A jeśli wgrze chodzi nie o kości ani karty, lecz o życie i śmierć, nasz oszust może być naprawdębardzo niebezpieczny.Wiele lat temu, kiedy byłem w waszym wieku, los postawił na mej drodze jednego znajwiększych oszustów, jakich nosiła ziemia.Nigdy nie dowiedziałem się, jak się naprawdęnazywał.W ubogiej dzielnicy, w której mieszkałem, wszyscy mówili o nim Kain.Nazywanogo Księciem Mgły, gdyż, jak niosła wieść, zawsze wynurzał się spośród gęstej mgłyspowijającej nocą ciemne zaułki, by przed nastaniem świtu ponownie rozpłynąć się w mroku.Kain był przystojnym młodzieńcem; jego pochodzenie pozostawało dla wszystkichtajemnicą.Noc w noc Kain zbierał chłopców z naszej dzielnicy, ubranych w łachmany,umorusanych, czarnych od fabrycznej sadzy, by zaproponować im pewien pakt.Każdy z nichmógł sformułować życzenie, które on miał spełnić.W zamian Kain żądał tylko jednego:całkowitego posłuszeństwa.Pewnej nocy mój najlepszy przyjaciel, Angus, zabrał mnie natakie spotkanie.Kain wyglądał jak dżentelmen wybierający się na przedstawienie operowe, auśmiech nie schodził mu z ust.Jego oczy w półmroku zdawały się zmieniać kolor, głos miałniski, monotonny.Chłopcy sądzili, że Kain jest magiem.Ja, który nie wierzyłem ani jednemusłowu z krążących o nim w całej dzielnicy legend, tamtego wieczoru zamierzałem uśmiać sięserdecznie z rzeczonego czarnoksiężnika.Okazało się jednak - pamiętam to jak dziś - że wjego obecności gasła wszelka chęć drwiny.Kiedy go ujrzałem, ogarnął mnie paniczny strachi, jak się możecie domyślić, nie odezwałem się ani słowem.Tej nocy wielu chłopców zdzielnicy wyjawiło Kainowi swoje życzenia.Kiedy skończyli, Kain skierował lodowatespojrzenie w to miejsce, gdzie siedzieliśmy z przyjacielem.Zapytał, czy nie chcemy o nicpoprosić.Ja milczałem jak zaklęty, Angus jednak, ku mojemu wielkiemu zdumieniu,przemówił.Tego dnia jego ojciec stracił pracę.Huta, w której zatrudniona była większośćmężczyzn z naszej dzielnicy, zwalniała pracowników, zastępując ich maszynami, którepracowały szybciej i wydajniej, a w dodatku nie mogło być mowy o protestach.Pierwsiznalezli się na ulicy przywódcy związkowi, podburzający innych robotników.Ojciec Angusanie miał szans [ Pobierz całość w formacie PDF ]