[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Razem z Janickimi i co najmniej trzydziestką innych osób zajęliśmy jedenz nich.Namiot jest obszerny, bez podłogi.Na wojskowych materacachpod ściankami przykryte kocami czekają przygotowane posłania.Młodakobieta w mundurze objaśnia nam, gdzie są łaznie, biura, stołówki.Wmiejscu, w którym hala schodzi w dół, jest obozowisko junaków isierocińce, a jeszcze niżej, o jakieś pięćset metrów, na olbrzymich halachstacjonuje polskie wojsko.Wielkie zgromadzenie Polaków.Będziemyotrzymywać regularne posiłki, jest tu również szkoła i przedszkole.Wiadomość ta wprawia Kasię w zachwyt.- Pójdę do szkoły, nareszcie pójdę do szkoły - cieszy się.- Raczej chyba do przedszkola.na szkołę musisz jeszcze poczekać.Moja ręka najlepiej się czuje, kiedy się nie ruszam, a to nie takie proste.Trzeba się rozlokować i rozejrzeć w terenie.Góry wokół nas stercząmajestatycznie i wyglądają dziko.Nagie, czerwonawopiaskowe skały.Wnaszej hali więcej jest drobnych kamyków i ubitego piasku niż ziemi czytrawy.Ale wzdłuż wypływającego ze szczeliny skalnej strumyczkazielenieje trawa i rosną nad nim pochylone karłowate drzewka.Stołówka mieści się w dużym baraku obok wielkiej, zbitej z desekestrady.Dostajemy gorący ryż z jakimś sosem i herbatę o silnej wonikotła.Kasia pałaszuje, aż jej się uszy trzęsą.Ja, mimo że wygłodzona, niemogę jeść.Nie wiem, co się dzieje, ale nawet nie mogę znieść zapachówroznoszących się po stołówce.Niedobrze mi od nich i widok ludziRS184zajadających z apetytem też przyprawia mnie o mdłości.Czuję, że dłużejnie wytrzymam.- Kasiu, jedz spokojnie, możesz też zjeść moją porcję, a ja na ciebiepoczekam na zewnątrz, muszę wyjść.Kasia najpierw protestuje, ale potem przysuwa sobie moją porcję iodpowiada z pełną buzią.- Przyjdę, jak tylko zjem.Wychodzę na powietrze i dziwię się, że nie mogę wyzwolić się odzapachów, których się nawdychałam.Do tego czuję tępy ból głowy nadoczami.Mdłości też nie przechodzą.To pewnie od tej ręki - myślę sobie ipostanawiam zaraz po powrocie do namiotu zmienić okład.Kasia wychodzi wreszcie rozgrzana jedzeniem.Jest rozentuzjazmowana,chce zwiedzać nasz obóz.Obiecuję jej to pózniej, na razie muszę położyćsię chociaż na chwilę.Jednakże po drodze do hali straszliwy atak torsjiosłabia mnie tak, że muszę przytrzymać się drzewa.- Co ci jest, mamusiu - martwi się dziecko.- Nic, kochanie.Zaraz mi będzie lepiej.Dochodzimy jakoś do namiotu, ale nie czuję się wcale lepiej.Sercekołacze mi w gardle, w głowie kręci się i szumi.Całą noc przesiedziałamw zbudowanej z falistej blachy toalecie.Drżę na całym ciele, kości mniełamią, a bolesne skurcze wykręcają mięśnie łydek.Nie mam siły wrócić donamiotu.Dowlokłam się tam daremnie, bo znowu muszę wracać.Trzęsęsię jak w febrze.- Pani Zosiu, co z panią? - pyta Janicka.Ależ pani blada.- Nie wiem - jakaś choroba - może lekarz.- Hela, ubierz się szybko, biegnij po lekarza.Ojej! Dokąd pani idzie,proszę się położyć.- Nie.nie mogę.Lekarz jednak nie przyszedł, polecono mi zgłosić się do szpitala.Przystając często, dowlokłam się tam wreszcie i okazało się, że muszęzostać.Hela i Janicka zabrały Kasię; będą się nią opiekowały.Lekarzemają niewyrazne miny.Położyli mnie w izolatce, nie wykluczają jakiejś brzydkiej" choroby zakaznej.Jestem coraz słabsza.Przez kroplówkępodają mi płyny i glukozę.- Panie doktorze - mówię, z trudem opanowując szczękanie zębami - niewiem, co pan u mnie podejrzewa, ale ja nie mogę umrzeć.Muszę wrócićdo dziecka.RS185- Jeśli ma pani taki imperatyw, wróci pani, chęć wyzdrowienia topołowa sukcesu.- Patrzy jednak na mnie bez uśmiechu.Dopiero po paru dniach siostra Róża opowiedziała mi, że mojepojawienie się w szpitalu postawiło wszystkich w stan alarmu.Podej-rzewano u mnie - bagatelka - cholerę.Dlatego umieszczono mnie wodosobnionym miejscu i dlatego zarówno siostry, jak i lekarze wchodzilido mnie w rękawiczkach i opaskach na ustach, dlatego stawali w drzwiachi patrzyli na mnie smutno.Po trzech dniach wszyscy odetchnęli z ulgą,bowiem poza podobnymi objawami nic tej domniemanej diagnozy niepotwierdzało.Czwartego dnia zresztą i te objawy zaczęły się cofać.Uznano, że przypadłość moja jest ostrą salmonellozą, popularnie zwanącholerynką.Poczyniła ona wszakoż ogromne spustoszenie w moim i takjuż nadwątlonym przez lata poniewierki i niedożywienia organizmie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Razem z Janickimi i co najmniej trzydziestką innych osób zajęliśmy jedenz nich.Namiot jest obszerny, bez podłogi.Na wojskowych materacachpod ściankami przykryte kocami czekają przygotowane posłania.Młodakobieta w mundurze objaśnia nam, gdzie są łaznie, biura, stołówki.Wmiejscu, w którym hala schodzi w dół, jest obozowisko junaków isierocińce, a jeszcze niżej, o jakieś pięćset metrów, na olbrzymich halachstacjonuje polskie wojsko.Wielkie zgromadzenie Polaków.Będziemyotrzymywać regularne posiłki, jest tu również szkoła i przedszkole.Wiadomość ta wprawia Kasię w zachwyt.- Pójdę do szkoły, nareszcie pójdę do szkoły - cieszy się.- Raczej chyba do przedszkola.na szkołę musisz jeszcze poczekać.Moja ręka najlepiej się czuje, kiedy się nie ruszam, a to nie takie proste.Trzeba się rozlokować i rozejrzeć w terenie.Góry wokół nas stercząmajestatycznie i wyglądają dziko.Nagie, czerwonawopiaskowe skały.Wnaszej hali więcej jest drobnych kamyków i ubitego piasku niż ziemi czytrawy.Ale wzdłuż wypływającego ze szczeliny skalnej strumyczkazielenieje trawa i rosną nad nim pochylone karłowate drzewka.Stołówka mieści się w dużym baraku obok wielkiej, zbitej z desekestrady.Dostajemy gorący ryż z jakimś sosem i herbatę o silnej wonikotła.Kasia pałaszuje, aż jej się uszy trzęsą.Ja, mimo że wygłodzona, niemogę jeść.Nie wiem, co się dzieje, ale nawet nie mogę znieść zapachówroznoszących się po stołówce.Niedobrze mi od nich i widok ludziRS184zajadających z apetytem też przyprawia mnie o mdłości.Czuję, że dłużejnie wytrzymam.- Kasiu, jedz spokojnie, możesz też zjeść moją porcję, a ja na ciebiepoczekam na zewnątrz, muszę wyjść.Kasia najpierw protestuje, ale potem przysuwa sobie moją porcję iodpowiada z pełną buzią.- Przyjdę, jak tylko zjem.Wychodzę na powietrze i dziwię się, że nie mogę wyzwolić się odzapachów, których się nawdychałam.Do tego czuję tępy ból głowy nadoczami.Mdłości też nie przechodzą.To pewnie od tej ręki - myślę sobie ipostanawiam zaraz po powrocie do namiotu zmienić okład.Kasia wychodzi wreszcie rozgrzana jedzeniem.Jest rozentuzjazmowana,chce zwiedzać nasz obóz.Obiecuję jej to pózniej, na razie muszę położyćsię chociaż na chwilę.Jednakże po drodze do hali straszliwy atak torsjiosłabia mnie tak, że muszę przytrzymać się drzewa.- Co ci jest, mamusiu - martwi się dziecko.- Nic, kochanie.Zaraz mi będzie lepiej.Dochodzimy jakoś do namiotu, ale nie czuję się wcale lepiej.Sercekołacze mi w gardle, w głowie kręci się i szumi.Całą noc przesiedziałamw zbudowanej z falistej blachy toalecie.Drżę na całym ciele, kości mniełamią, a bolesne skurcze wykręcają mięśnie łydek.Nie mam siły wrócić donamiotu.Dowlokłam się tam daremnie, bo znowu muszę wracać.Trzęsęsię jak w febrze.- Pani Zosiu, co z panią? - pyta Janicka.Ależ pani blada.- Nie wiem - jakaś choroba - może lekarz.- Hela, ubierz się szybko, biegnij po lekarza.Ojej! Dokąd pani idzie,proszę się położyć.- Nie.nie mogę.Lekarz jednak nie przyszedł, polecono mi zgłosić się do szpitala.Przystając często, dowlokłam się tam wreszcie i okazało się, że muszęzostać.Hela i Janicka zabrały Kasię; będą się nią opiekowały.Lekarzemają niewyrazne miny.Położyli mnie w izolatce, nie wykluczają jakiejś brzydkiej" choroby zakaznej.Jestem coraz słabsza.Przez kroplówkępodają mi płyny i glukozę.- Panie doktorze - mówię, z trudem opanowując szczękanie zębami - niewiem, co pan u mnie podejrzewa, ale ja nie mogę umrzeć.Muszę wrócićdo dziecka.RS185- Jeśli ma pani taki imperatyw, wróci pani, chęć wyzdrowienia topołowa sukcesu.- Patrzy jednak na mnie bez uśmiechu.Dopiero po paru dniach siostra Róża opowiedziała mi, że mojepojawienie się w szpitalu postawiło wszystkich w stan alarmu.Podej-rzewano u mnie - bagatelka - cholerę.Dlatego umieszczono mnie wodosobnionym miejscu i dlatego zarówno siostry, jak i lekarze wchodzilido mnie w rękawiczkach i opaskach na ustach, dlatego stawali w drzwiachi patrzyli na mnie smutno.Po trzech dniach wszyscy odetchnęli z ulgą,bowiem poza podobnymi objawami nic tej domniemanej diagnozy niepotwierdzało.Czwartego dnia zresztą i te objawy zaczęły się cofać.Uznano, że przypadłość moja jest ostrą salmonellozą, popularnie zwanącholerynką.Poczyniła ona wszakoż ogromne spustoszenie w moim i takjuż nadwątlonym przez lata poniewierki i niedożywienia organizmie [ Pobierz całość w formacie PDF ]