[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kochał ją, lecz była to miłość odmiennaod tamtej miłości, zrozpaczonej i pozostawionej sa-mej sobie, z którą nie mógł sobie poradzić.Ta byłaspokojna, cierpliwa i niezmienna.I nie domagała sięwzajemności.Kobiety znowu przychodziły i odchodziły, byłymłode lub dojrzałe, przewa\nie dość atrakcyjnei niezmiennie przychylne.To kwestia higieny i rozła-dowania napięć, tłumaczył Jackowi Michał i krzywiłsię, gdy przyjaciel zarzucał mu egoizm.- Zawsze będzie dość kobiet, gotowych pójść dołó\ka z przypadkowym mę\czyzną, zwłaszcza jeśliwygląda tak jak ja - powiedział mu kiedyś.- Ja niko-go nie oszukuję i one nie czują się oszukane.Toukład, w którym obie strony szukają akceptacjii zdrowego wysiłku fizycznego.I są dostatecznie doj-rzałe, by zdawać sobie sprawę z konsekwencji.-Nie pochwalam tego, ale to twój sposób na\ycie.Skoro to ci wystarcza do szczęścia.- To nie jest kwestia szczęścia - przerwał muMichał - tylko bezpieczeństwa i równowagi, dobrzeo tym wiesz.- Równowaga? - Jacek uśmiechnął się do siebie.- A co to takiego?- Czasem myślę, \e po prostu obojętność - odpo-wiedział Michał, patrząc w okno, za którym ulicatonęła w wieczornej szarości.Jego plecy tworzyły natle jaśniejszego prostokąta zwartą, ciemną plamę.-Czasem widuję wariatów - oznajmił nieoczekiwanie,odwracając głowę w kierunku majaczącej w półmro-ku twarzy przyjaciela.- I wariatki.Na ulicy.Gdyidą przez miasto i mówią do siebie.Filigranowe,cudacznie ubrane porcelanowe lalki z pomarszczo-nymi twarzami.Mogłyby się stłuc, gdyby się potknę-ły o wystające płyty chodnika.Albo w autobusie.Kobiety, które wykrzykują swój \yciorys, na zmianęgłośno się modlą i pomstują na matkę, sąsiada i całąludzkość.Chciałem je sfotografować, ale nie miałemodwagi.Jacek patrzył na niego czujnie, zastanawiając się,do czego Michał zmierza.- Ja widuję ich częściej ni\ czasem - powiedziałspokojnie.- Jako lekarz wariatów, jak byłeś uprzej-my ich nazwać.- Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego są tacy?- Jacy, Michał? - spytał Jacek ostro\nie.- Obolali.Z chorą duszą, którą wystawiają nawidok publiczny.A my odwracamy się do tych duszplecami.Zastanawiałeś się?- Bez przerwy - powiedział psychiatra takim to-nem, \e Michał popatrzył na niego ze współczuciem.- Jak sobie z tym radzisz?Jacek wzruszył ramionami.- Czy robiłbym to, gdybym sobie nie radził? Topraca.Zwykle zostawiam ją za drzwiami szpitala.Ale czasem wymyka się spod kontroli i wówczaszyskuję przyjaciela.- Uśmiechnął się ciepło.- Ale ja nie jestem wariatem - zauwa\ył Michałbez przekonania.- Nie jesteś.- Dlaczego?- Odporność - odpowiedział Jacek krótko - mło-dość, czas i terapia.I mo\e tak\e geny.- Chciałem mieć rodzinę.- Jacek pokiwał głowąna znak, \e wie i rozumie, ale Michał tego nie za-uwa\ył.Mówił teraz bardziej do siebie ni\ do przy-jaciela.- Nie udało się.220221- Wielu ludziom się nie udaje.- Cicho wypowie-dziane słowa brzmiały w gęstniejącej ciemności jakusprawiedliwienie i pociecha.-I wtedy wariują?- To się zdarza z tych lub innych powodów.Jeślisą słabi.I jeśli odmawiają przyjęcia pomocy.- Tego byś mi \yczył? - zapytał Michał nieocze-kiwanie.- Ty nie jesteś słaby.- Odpowiedz na moje pytanie, Jacku.Psychiatra westchnął.- Oczywiście, \e nie - rzekł.- Skąd ci to przyszłodo głowy?- Więc nie miej mi za złe tego, co nazywam rów-nowagą.XVZwiat nie jest dostatecznie du\y, by ludzka pa-mięć nie miała być ciągle poddawana próbie, my-ślał, patrząc na drobną, ciemnowłosą kobietę, którawłaśnie go mijała.Trzymała za rękę mo\e trzyletnie-go chłopca, który pytał ją o coś, wskazując przedsiebie palcem.-Marto! - zawołał za nią Michał półgłosem.Jakaś część jego natury przejęła inicjatywę i gdyminęło pierwsze oszołomienie spotkaniem, znowunie chciała pozwolić jej odejść.- Marto! - powtórzył,bo wydawało mu się, \e nie usłyszała za pierwszymrazem.Odwróciła się i spojrzała na niego szarymi ocza-mi, które tak dobrze pamiętał, a mimo to, musiałprzyznać, jego wspomnienie było niedoskonałe, bopozbawione głębi.Ogarnęło go wzruszenie.Zawszelką cenę starał sieje ukryć, więc przeniósł wzrokna chłopca, który patrzył na niego z ciekawością,a tak\e chyba z lękiem, bo przytulał się lekko do223matki, jakby chciał się za nią schować.Nie mógł sięjednak zdecydować, czy to rzeczywiście konieczne.Przyglądał się nieznajomemu bursztynowymi oczamii Michał zdał sobie sprawę, \e jest do niego podobny,\e ma jego oczy, kształt, kolor i nawet oprawę,podobnie jak usta i owal twarzy.Zapatrzył się w tędziecinną miniaturę własnej twarzy, a\ chłopiec spe-szony schował głowę między poły płaszcza Marty.Michał zdą\ył jednak dostrzec, \e jest podobny tak-\e do niej, choć mniej się to rzucało w oczy.Marta pochyliła się i powiedziała coś do synka,który posłusznie podreptał przed siebie i wspiąwszysię na palce, zaczął ciekawie zaglądać przez oknowystawowe sklepu papierniczego, przy którym sięzatrzymali.Uło\one w wachlarz bloki rysunkowewabiły okładkami we wszystkich kolorach tęczy.Marta, widząc zainteresowanie dziecka, przestałamu się przyglądać i popatrzyła na Michała niespo-kojnie.- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał z wy-rzutem.- Nie potrafiłam - odparła.- Nie byłam pewna,czy powinnam.- Nie byłaś pewna? Przecie\ to nasz syn, mój syn- zaoponował Michał bardzo cicho, by chłopiec gonie usłyszał.- Nie chciałaś, \ebym o tym wiedział?A Jakub? Jemu te\ nie powiedziałaś? A mo\e sam sięzorientował? To - wskazał na chłopca - zdaje siętrudno ukryć.- On mnie bardzo kocha - powiedziała Marta.- Tak - odparł przeciągle.- To rzeczywiście wie-le wyjaśnia.A kogo ty kochasz? - zadał jej pytanie,które zabrzmiało jak szyderstwo, mimo \e nie miałtakiego zamiaru.Skuliła się i Michał zrozumiał, \esprawił jej ból.-Kocham was obu - powiedziała.- Ale nieumiałam wybrać.- Chyba jednak umiałaś - rzucił Michał z goryczą.- To nie tak - próbowała mu wytłumaczyć.- Ku-ba jest słabszy od ciebie.Nie mogłam go skrzywdzićswoim odejściem.Za du\a odpowiedzialność.Ty ni-kogo nie potrzebowałeś.Wzruszała mnie twoja sa-modzielność.Wzruszała i uspokajała.Nie miałamwątpliwości, \e sobie poradzisz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Kochał ją, lecz była to miłość odmiennaod tamtej miłości, zrozpaczonej i pozostawionej sa-mej sobie, z którą nie mógł sobie poradzić.Ta byłaspokojna, cierpliwa i niezmienna.I nie domagała sięwzajemności.Kobiety znowu przychodziły i odchodziły, byłymłode lub dojrzałe, przewa\nie dość atrakcyjnei niezmiennie przychylne.To kwestia higieny i rozła-dowania napięć, tłumaczył Jackowi Michał i krzywiłsię, gdy przyjaciel zarzucał mu egoizm.- Zawsze będzie dość kobiet, gotowych pójść dołó\ka z przypadkowym mę\czyzną, zwłaszcza jeśliwygląda tak jak ja - powiedział mu kiedyś.- Ja niko-go nie oszukuję i one nie czują się oszukane.Toukład, w którym obie strony szukają akceptacjii zdrowego wysiłku fizycznego.I są dostatecznie doj-rzałe, by zdawać sobie sprawę z konsekwencji.-Nie pochwalam tego, ale to twój sposób na\ycie.Skoro to ci wystarcza do szczęścia.- To nie jest kwestia szczęścia - przerwał muMichał - tylko bezpieczeństwa i równowagi, dobrzeo tym wiesz.- Równowaga? - Jacek uśmiechnął się do siebie.- A co to takiego?- Czasem myślę, \e po prostu obojętność - odpo-wiedział Michał, patrząc w okno, za którym ulicatonęła w wieczornej szarości.Jego plecy tworzyły natle jaśniejszego prostokąta zwartą, ciemną plamę.-Czasem widuję wariatów - oznajmił nieoczekiwanie,odwracając głowę w kierunku majaczącej w półmro-ku twarzy przyjaciela.- I wariatki.Na ulicy.Gdyidą przez miasto i mówią do siebie.Filigranowe,cudacznie ubrane porcelanowe lalki z pomarszczo-nymi twarzami.Mogłyby się stłuc, gdyby się potknę-ły o wystające płyty chodnika.Albo w autobusie.Kobiety, które wykrzykują swój \yciorys, na zmianęgłośno się modlą i pomstują na matkę, sąsiada i całąludzkość.Chciałem je sfotografować, ale nie miałemodwagi.Jacek patrzył na niego czujnie, zastanawiając się,do czego Michał zmierza.- Ja widuję ich częściej ni\ czasem - powiedziałspokojnie.- Jako lekarz wariatów, jak byłeś uprzej-my ich nazwać.- Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego są tacy?- Jacy, Michał? - spytał Jacek ostro\nie.- Obolali.Z chorą duszą, którą wystawiają nawidok publiczny.A my odwracamy się do tych duszplecami.Zastanawiałeś się?- Bez przerwy - powiedział psychiatra takim to-nem, \e Michał popatrzył na niego ze współczuciem.- Jak sobie z tym radzisz?Jacek wzruszył ramionami.- Czy robiłbym to, gdybym sobie nie radził? Topraca.Zwykle zostawiam ją za drzwiami szpitala.Ale czasem wymyka się spod kontroli i wówczaszyskuję przyjaciela.- Uśmiechnął się ciepło.- Ale ja nie jestem wariatem - zauwa\ył Michałbez przekonania.- Nie jesteś.- Dlaczego?- Odporność - odpowiedział Jacek krótko - mło-dość, czas i terapia.I mo\e tak\e geny.- Chciałem mieć rodzinę.- Jacek pokiwał głowąna znak, \e wie i rozumie, ale Michał tego nie za-uwa\ył.Mówił teraz bardziej do siebie ni\ do przy-jaciela.- Nie udało się.220221- Wielu ludziom się nie udaje.- Cicho wypowie-dziane słowa brzmiały w gęstniejącej ciemności jakusprawiedliwienie i pociecha.-I wtedy wariują?- To się zdarza z tych lub innych powodów.Jeślisą słabi.I jeśli odmawiają przyjęcia pomocy.- Tego byś mi \yczył? - zapytał Michał nieocze-kiwanie.- Ty nie jesteś słaby.- Odpowiedz na moje pytanie, Jacku.Psychiatra westchnął.- Oczywiście, \e nie - rzekł.- Skąd ci to przyszłodo głowy?- Więc nie miej mi za złe tego, co nazywam rów-nowagą.XVZwiat nie jest dostatecznie du\y, by ludzka pa-mięć nie miała być ciągle poddawana próbie, my-ślał, patrząc na drobną, ciemnowłosą kobietę, którawłaśnie go mijała.Trzymała za rękę mo\e trzyletnie-go chłopca, który pytał ją o coś, wskazując przedsiebie palcem.-Marto! - zawołał za nią Michał półgłosem.Jakaś część jego natury przejęła inicjatywę i gdyminęło pierwsze oszołomienie spotkaniem, znowunie chciała pozwolić jej odejść.- Marto! - powtórzył,bo wydawało mu się, \e nie usłyszała za pierwszymrazem.Odwróciła się i spojrzała na niego szarymi ocza-mi, które tak dobrze pamiętał, a mimo to, musiałprzyznać, jego wspomnienie było niedoskonałe, bopozbawione głębi.Ogarnęło go wzruszenie.Zawszelką cenę starał sieje ukryć, więc przeniósł wzrokna chłopca, który patrzył na niego z ciekawością,a tak\e chyba z lękiem, bo przytulał się lekko do223matki, jakby chciał się za nią schować.Nie mógł sięjednak zdecydować, czy to rzeczywiście konieczne.Przyglądał się nieznajomemu bursztynowymi oczamii Michał zdał sobie sprawę, \e jest do niego podobny,\e ma jego oczy, kształt, kolor i nawet oprawę,podobnie jak usta i owal twarzy.Zapatrzył się w tędziecinną miniaturę własnej twarzy, a\ chłopiec spe-szony schował głowę między poły płaszcza Marty.Michał zdą\ył jednak dostrzec, \e jest podobny tak-\e do niej, choć mniej się to rzucało w oczy.Marta pochyliła się i powiedziała coś do synka,który posłusznie podreptał przed siebie i wspiąwszysię na palce, zaczął ciekawie zaglądać przez oknowystawowe sklepu papierniczego, przy którym sięzatrzymali.Uło\one w wachlarz bloki rysunkowewabiły okładkami we wszystkich kolorach tęczy.Marta, widząc zainteresowanie dziecka, przestałamu się przyglądać i popatrzyła na Michała niespo-kojnie.- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał z wy-rzutem.- Nie potrafiłam - odparła.- Nie byłam pewna,czy powinnam.- Nie byłaś pewna? Przecie\ to nasz syn, mój syn- zaoponował Michał bardzo cicho, by chłopiec gonie usłyszał.- Nie chciałaś, \ebym o tym wiedział?A Jakub? Jemu te\ nie powiedziałaś? A mo\e sam sięzorientował? To - wskazał na chłopca - zdaje siętrudno ukryć.- On mnie bardzo kocha - powiedziała Marta.- Tak - odparł przeciągle.- To rzeczywiście wie-le wyjaśnia.A kogo ty kochasz? - zadał jej pytanie,które zabrzmiało jak szyderstwo, mimo \e nie miałtakiego zamiaru.Skuliła się i Michał zrozumiał, \esprawił jej ból.-Kocham was obu - powiedziała.- Ale nieumiałam wybrać.- Chyba jednak umiałaś - rzucił Michał z goryczą.- To nie tak - próbowała mu wytłumaczyć.- Ku-ba jest słabszy od ciebie.Nie mogłam go skrzywdzićswoim odejściem.Za du\a odpowiedzialność.Ty ni-kogo nie potrzebowałeś.Wzruszała mnie twoja sa-modzielność.Wzruszała i uspokajała.Nie miałamwątpliwości, \e sobie poradzisz [ Pobierz całość w formacie PDF ]