[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uchyliłem się i laga trzasnęła wszklany przód lady.Simpkin cofnął się i zamierzył po raz drugi.Skoczyłem naniego, wyrwałem mu kij z rąk i walnąłem go tak, \e a\ dosłownie wbiłem mutwarz do środka.Stęknął i upadł na stos śmiesznych kapeluszy, a ja ruszyłemdalej.Między dwoma manekinami widziałem piękne okno z przejrzystego,wygiętego szkła.Rozszczepiało wpadające światło i tworzyła się łagodnatęcza.Wyglądało to bardzo ładnie i chyba du\o kosztowało.Cisnąłem w nie134 Detonacją.Chmura sproszkowanego szkła spadła na ulicę, a ja zanurkowałemku otworowi.Za pózno.Kiedy szyba pękła, uruchomiła się pułapka.Manekiny się odwróciły.Wykonane z ciemnego, polerowanego drewna, nie miały ludzkich kształtów,tylko gładki owal w miejscu twarzy, lekko zaznaczony nos i \adnych ust anioczu.Prezentowały modne stroje dla czarodziejów: czarne garnitury w wąskiebiałe paski, z klapami ostrymi jak brzytwa; kremowe koszule o wysokich,krochmalonych kołnierzykach; muszki w śmiałych kolorach.Z ka\dejnogawki wystawał kawałek drewna zamiast buta.Kiedy skoczyłem między nie, uniosły ramiona, blokując przejście.Zka\dego rękawa wysunęło się srebrne ostrze i zakleszczyło w pozbawionychpalców dłoniach.Pędziłem zbyt szybko, by się zatrzymać, wcią\ jednaktrzymałem wielką lagę.Ostrza pomknęły ku mnie dwoma zsyn-chronizowanymi łukami.W samą porę zasłoniłem się kosturem.No\e zatonęływ nim głęboko, niemal go przecięły, a ja gwałtownie się zatrzymałem.Przez chwilę czułem na skórze zimną aurę srebra*, potem odrzuciłem kij idałem susa do tyłu.Manekiny potrząsnęły klingami.Moja laga pękła na pół.Napastnicy ugięli drewniane kolana i skoczyli.Rzuciłem się do tyłu, za kontuar.Srebrne ostrza trafiły w parkiet, tam gdzie przed sekundą stałem.Trzeba było zmienić postać, i to szybko - dobry chyba byłby sokół, alemusiałem te\ mieć się czym bronić.Nim zdą\yłem się zastanowić, manekinyju\ były przy mnie, ze świstem przecinając powietrze, którego podmuchporuszył ich wysokimi kołnierzami.Zmignąłem na bok i uderzyłem w stospustych pudeł na prezenty.Jeden z manekinów wylądował na szczycie lady,drugi za nią.Ich gładkie głowy zwróciły się w moją stronę.Czułem, \e tracę siły.Za du\o przemian i za du\o czarów w zbyt krótkim czasie.Ale jeszcze niebyłem bezbronny.Na manekina kroczącego wzdłu\ lady rzuciłem czar* Srebro dotkliwie nas rani, swym piekącym zimnem pali naszą esencję.I właśnie dlategoSholto wykorzystał je w swoim systemie zabezpieczeń.A\ boje się pomyśleć, jaki ból to srebrosprawiło d\innowi uwięzionemu w manekinach.135 Inferno.Z wykrochmalonego białego przodu jego koszuli buchnął płomień,niebieskie języki rozpełzły po materiale.Muszka skurczyła się, marynarkazatliła.Manekin nie zwracał na to uwagi, tak jak mu nakazano*, jeszcze razuniósł ostrze.Rzuciłem się do tyłu.Kukła zgięła nogi, gotowa do skoku.Ogień lizał jej tors, teraz zapaliło się te\ lakierowane drewno tułowia.Manekin skoczył wysoko i zrobił pętlę, lecąc w dół, na mnie, płomienietańczyły za nim jak rozpostarty płaszcz.Odskoczyłem w ostatniej chwili.Cię\ko gruchnął na ziemię.To było bolesne zderzenie: osłabione, płonącedrewno pękło.Manekin krzywo ruszył w moją stronę, potem zakołysał sięgroteskowo - i nogi odmówiły mu posłuszeństwa.Upadł wśród płomieni znadwęglonych kończyn.Jego towarzysz przeskoczył ogień i szybko się zbli\ył.Ju\ miałem rozprawićsię z nim tak jak z pierwszym, gdy cichy dzwięk za plecami ostrzegł mnie, \eSholto Pinn powoli dochodzi do siebie.Spojrzałem za siebie.Mag na wpółle\ał, wyglądał, jakby zderzył się z całym stadem bizonów.Na głowie miałbokserki - to dopiero widok! Jednak wcią\ był grozny.Po omacku szukałlaski, znalazł ją, wycelował w moją stronę.Znowu trysnął z niej \ółty promień- ale ja ju\ usunąłem się z linii strzału i plazma sięgnęła drugiego manekina,trafiając go w połowie skoku.Jego kończyny nagle zamarzły - i runął w dół,roztrzaskując nogi na kawałki.Sholto zaklął i dzikim wzrokiem rozejrzał się wokół.Tak naprawdę, bydostrzec moją maleńką postać, nie musiał szukać daleko.Byłem zaraz nadnim, na górze regału.Półki były zapełnione skrupulatnie opisanymi aktami,stały te\ na nich, w wielkim porządku, tarcze, posą\ki i szkatułki, na pewnoskradzione prawowitym właścicielom na całym świecie.Wszystko to musiałokosztować fortunę.Przywarłem plecami do ściany, zaparłem się o szczytregału i mocno pchnąłem.Półki jęknęły, zachwiały się.Sholto usłyszał ten dzwięk.Spojrzał w górę.Widziałem, jak wybałusza oczyz przera\enia.* Znajdujący się w środku d\inn był zmuszony wykonywać rozkazy - czyli bronić sklepu -niezale\nie od tego, jakie mogłoby to mieć dla niego konsekwencje.Miałem więc niewielkąprzewagę - chciałem tylko ocalić skórę.136 Pchnąłem bardzo mocno, trochę z czystej złośliwości - myślałem o bez-bronnym d\innie, uwięzionym w zniszczonych manekinach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl