[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rad jestem, że zaliczasz siebie do najlepszych.- Tego akurat bym nie powiedziała.To wcale nie znaczy, że niechciałabym cię udusić gołymi rękoma.Popełniła poważny błąd.Peter podszedł do niej powoli.Dał jejczas, żeby się cofnęła, ale w małej celi naprawdę nie było gdzieuciekać.Elizabeth stała więc spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.- Proszę bardzo - mruknął.- Uduś.Oboje doskonale zdawalisobie sprawę z tego, że nie mogła wyrządzić mu krzywdy.Byłasilna, lecz nie na tyle, aby pokonać dorosłego mężczyznę.Niemiała broni.Chodziła boso, bo zakonne sandały okazały się na niąza małe.Pozostały jej tylko pięści i zrobiła z nich użytek.Wymierzyła mucios prosto w brzuch.Mocno, aż Peter drgnął zaskoczony, a jązabolała ręka.- To już wszystko? - spytał łagodnie.Uderzyła drugą pięścią.Tym razem był na toprzygotowany, nawet nic nie poczuł.- Nienawidzę cię - syknęła Elizabeth.- To widać.Zaczęła tłuc go z całej siły.Przy okazji miotała najgorszeprzekleństwa.Biła go w pierś, w ramiona.Aż w końcu zupełnieosłabła i mogła już tylko płakać.Peter objął ją i przytulił.~ 243 ~RSNawet nie próbowała uwolnić się z jego objęć.- Nienawidzę cię.- zaszlochała.Pocałował ją.Tego najmniejsię spodziewała, ale gdy poczuła jego wargi na swoich ustach,niewiele myśląc, oddała pocałunek.I to chyba zaskoczyło ją owiele bardziej.Całowała się z mnichem!Co dalej? - machinalnie przemknęło jej przez głowę.A możełóżko jednak nie jest takie wąskie? Zanim jednak poznałaodpowiedz na to pytanie, ktoś delikatnie zapukał do drzwi.Do celiweszła matka Alison.- Tu jesteś, bracie Peterze.Coś się stało.Ojciec przeor wzywacię natychmiast.Jest w wielkiej sali.- Odwróciła się do Elizabeth iod razu zobaczyła ślady łez na jej twarzy.- Drogie dziecko.-zaczęła.- Zostaw ją, matko - wtrącił Peter.- Nic jej nie będzie.Jednojest pewne: nie wyjedzie z księciem.- To mądra decyzja - przytaknęła matka Alison.Elizabeth usiłowała się sprzeciwić, ale nie mogła wykrztusić zsiebie ani słowa.Zresztą mieli rację.Nie mogła wyjechać.Nie wyobrażała sobieprzyszłości bez Petera.A ponieważ nie mogła także żyć z Peterem,musiała zostać sama - tu, w klasztorze - i z pomocą NajwyższegoPana stłumić namiętność.Nawet gdyby zajęło jej to całe życie.~ 244 ~RSROZDZIAA DWUDZIESTY CZWARTYamy kłopot, wasza książęca mość.Książę Williamodwrócił się powoli, starannie ukrywając blizny.MWinston był zastępcą Rufusa.Wprawdzie nie miał jegobrutalnej siły, ale odznaczał się niemałym sprytem.- Gdzie Rufus?- Nie żyje, panie.W klasztorze panuje spore poruszenie.Przybyli sir Adrian i jego dziewka.Sam nie wiem, jak zdołali siętutaj przedrzeć.Dużo mówią.- Oczywiście, że mówią! - ze złością warknął William.- Pytanietylko: kto im uwierzy?- Biskup Martin żąda, abyś natychmiast przyszedł, panie.Powiedziałem mu, że zapewne śpisz, ale kazał mi cię obudzić.- Co takiego?! - zawołał książę.- Już za długo wodzili mnie zanos.Jeśli chce, może cofnąć całe to rozgrzeszenie.Wyjeżdżamynatychmiast.- Panie?- Nie zatrzymają mnie.Powiedz świątobliwemu ojcu, żespotkam się z nim za godzinę.Zaraz potem zbierz wszystkich ludzii osiodłaj konie.Zawiadom lady Elizabeth, że plany uległy zmianie.- Nie pojedzie z nami, Wasza Wysokość.Matka przeoryszakazała ci powiedzieć, że milady pragnie pozostać w klasztorze.- Nic z tego.Zrób, co ci mówiłem, Winstonie, i bądz gotów dodrogi.Za chwilę wyjeżdżamy, razem z Elizabeth.Możesz jąuciszyć, tylko nie zabijaj.Czy to jasne? Dobrze.Skoro nie maRufusa, ty zajmiesz jego miejsce.Tylko pamiętaj, że nie lubię, jakktoś mi się sprzeciwia.- Spotkamy się przy zachodniej bramie, panie.Jest najmniejstrzeżona, a trakt za nią zaraz skręca na południe.Nie przyjdzieim do głowy, że mogliśmy pojechać w tamtą stronę.~ 245 ~RS- Bardzo mądrze, Winstonie.Będą z ciebie ludzie.Elizabeth próbowała zasnąć, ale jej się to nie udawało.Wgłowie miała gonitwę myśli.Dlaczego pocałowała Petera? Adlaczego on zaczął ją całować? Przecież wrócił do życia, które samsobie wybrał.Tam nie było miejsca dla kobiet.Jednak przyszedł do mojej celi, wziął mnie w ramiona.Gdybynie weszła matka Alison, nie wiadomo, do czego by doszło.Z głośnym westchnieniem położyła się na wznak i wbiła wzrokw sufit.Na zewnątrz trochę już przycichło, lecz usłyszała, że ktośsiodłał konie.Rozległ się gwar stłumionych męskich głosów.Któżmógłby o tej porze szykować się do drogi? Na pewno Peter.Wreszcie zrozumiał, co się stało, i doszedł do wniosku, że najlepiejzrobi, jeżeli ją opuści.Rano już go nie będzie, myślała Elizabeth, aja spokojnie zacznę nowe życie, pełne modlitwy, żalu i pokuty.Iprzede wszystkim posłuszeństwa.Przewróciła się na brzuch.Klasztor nie oferował wyszukanychwygód.Aóżko było dość twarde, bez puchowej poduszki i świeżowypranej lnianej pościeli.Muszę nauczyć się spać w takichwarunkach, pomyślała Elizabeth.Lepsze to niż nocleg na gołejpodłodze.Chociaż ostatni raz, gdy spała na podłodze, w ogóle jej to nieprzeszkadzało.Prawdę mówiąc, wtulona w ramiona Peteramogłaby zasnąć nawet na rozżarzonych węglach.Zdawała sobie sprawę, że pokochała Petera.Próbowała nazawsze wyrzucić go z pamięci.Kłopot w tym, że nie bardzowiedziała, jak to zrobić, szukała więc pocieszenia w modlitwie.Zastanawiała się, od czego zacząć rozmowę z Bogiem.Grzech,który popełniła, wydawał się tak wielki i niewybaczalny.- Daj mi znak, Boże - wymruczała.- Błagam.Ocal mnie.Nie słyszała cichego skrzypnięcia drzwi.Wciąż miała zamknięteoczy i nie widziała, że jakiś cień przemknął przez maleńką celę.Poczuła tylko, że ktoś zarzucił jej na głowę szorstki kaptur.Usiłowała krzyczeć, lecz w tej samej chwili wepchnięto jej w~ 246 ~RSusta kłąb tkaniny.Kopnęła, ale jej noga trafiła w pustkę.Instynktownie wiedziała, że zaraz otrzyma twarde uderzenie wskroń.To nie był znak, na który czekała.A potem wszystko spowiła nieprzenikniona ciemność.Przeżył.Powiedzieli jej, że Adrian żyje.Kiedy to usłyszała,wydawało jej się, że zaraz zemdleje.- Witaj wśród nas, pani - odezwała się matka Alison.Joanna nie wierzyła własnym uszom.- Jestem wielką grzesznicą, matko - wyznała.Gdybym mogłaznalezć inne miejsce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Rad jestem, że zaliczasz siebie do najlepszych.- Tego akurat bym nie powiedziała.To wcale nie znaczy, że niechciałabym cię udusić gołymi rękoma.Popełniła poważny błąd.Peter podszedł do niej powoli.Dał jejczas, żeby się cofnęła, ale w małej celi naprawdę nie było gdzieuciekać.Elizabeth stała więc spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.- Proszę bardzo - mruknął.- Uduś.Oboje doskonale zdawalisobie sprawę z tego, że nie mogła wyrządzić mu krzywdy.Byłasilna, lecz nie na tyle, aby pokonać dorosłego mężczyznę.Niemiała broni.Chodziła boso, bo zakonne sandały okazały się na niąza małe.Pozostały jej tylko pięści i zrobiła z nich użytek.Wymierzyła mucios prosto w brzuch.Mocno, aż Peter drgnął zaskoczony, a jązabolała ręka.- To już wszystko? - spytał łagodnie.Uderzyła drugą pięścią.Tym razem był na toprzygotowany, nawet nic nie poczuł.- Nienawidzę cię - syknęła Elizabeth.- To widać.Zaczęła tłuc go z całej siły.Przy okazji miotała najgorszeprzekleństwa.Biła go w pierś, w ramiona.Aż w końcu zupełnieosłabła i mogła już tylko płakać.Peter objął ją i przytulił.~ 243 ~RSNawet nie próbowała uwolnić się z jego objęć.- Nienawidzę cię.- zaszlochała.Pocałował ją.Tego najmniejsię spodziewała, ale gdy poczuła jego wargi na swoich ustach,niewiele myśląc, oddała pocałunek.I to chyba zaskoczyło ją owiele bardziej.Całowała się z mnichem!Co dalej? - machinalnie przemknęło jej przez głowę.A możełóżko jednak nie jest takie wąskie? Zanim jednak poznałaodpowiedz na to pytanie, ktoś delikatnie zapukał do drzwi.Do celiweszła matka Alison.- Tu jesteś, bracie Peterze.Coś się stało.Ojciec przeor wzywacię natychmiast.Jest w wielkiej sali.- Odwróciła się do Elizabeth iod razu zobaczyła ślady łez na jej twarzy.- Drogie dziecko.-zaczęła.- Zostaw ją, matko - wtrącił Peter.- Nic jej nie będzie.Jednojest pewne: nie wyjedzie z księciem.- To mądra decyzja - przytaknęła matka Alison.Elizabeth usiłowała się sprzeciwić, ale nie mogła wykrztusić zsiebie ani słowa.Zresztą mieli rację.Nie mogła wyjechać.Nie wyobrażała sobieprzyszłości bez Petera.A ponieważ nie mogła także żyć z Peterem,musiała zostać sama - tu, w klasztorze - i z pomocą NajwyższegoPana stłumić namiętność.Nawet gdyby zajęło jej to całe życie.~ 244 ~RSROZDZIAA DWUDZIESTY CZWARTYamy kłopot, wasza książęca mość.Książę Williamodwrócił się powoli, starannie ukrywając blizny.MWinston był zastępcą Rufusa.Wprawdzie nie miał jegobrutalnej siły, ale odznaczał się niemałym sprytem.- Gdzie Rufus?- Nie żyje, panie.W klasztorze panuje spore poruszenie.Przybyli sir Adrian i jego dziewka.Sam nie wiem, jak zdołali siętutaj przedrzeć.Dużo mówią.- Oczywiście, że mówią! - ze złością warknął William.- Pytanietylko: kto im uwierzy?- Biskup Martin żąda, abyś natychmiast przyszedł, panie.Powiedziałem mu, że zapewne śpisz, ale kazał mi cię obudzić.- Co takiego?! - zawołał książę.- Już za długo wodzili mnie zanos.Jeśli chce, może cofnąć całe to rozgrzeszenie.Wyjeżdżamynatychmiast.- Panie?- Nie zatrzymają mnie.Powiedz świątobliwemu ojcu, żespotkam się z nim za godzinę.Zaraz potem zbierz wszystkich ludzii osiodłaj konie.Zawiadom lady Elizabeth, że plany uległy zmianie.- Nie pojedzie z nami, Wasza Wysokość.Matka przeoryszakazała ci powiedzieć, że milady pragnie pozostać w klasztorze.- Nic z tego.Zrób, co ci mówiłem, Winstonie, i bądz gotów dodrogi.Za chwilę wyjeżdżamy, razem z Elizabeth.Możesz jąuciszyć, tylko nie zabijaj.Czy to jasne? Dobrze.Skoro nie maRufusa, ty zajmiesz jego miejsce.Tylko pamiętaj, że nie lubię, jakktoś mi się sprzeciwia.- Spotkamy się przy zachodniej bramie, panie.Jest najmniejstrzeżona, a trakt za nią zaraz skręca na południe.Nie przyjdzieim do głowy, że mogliśmy pojechać w tamtą stronę.~ 245 ~RS- Bardzo mądrze, Winstonie.Będą z ciebie ludzie.Elizabeth próbowała zasnąć, ale jej się to nie udawało.Wgłowie miała gonitwę myśli.Dlaczego pocałowała Petera? Adlaczego on zaczął ją całować? Przecież wrócił do życia, które samsobie wybrał.Tam nie było miejsca dla kobiet.Jednak przyszedł do mojej celi, wziął mnie w ramiona.Gdybynie weszła matka Alison, nie wiadomo, do czego by doszło.Z głośnym westchnieniem położyła się na wznak i wbiła wzrokw sufit.Na zewnątrz trochę już przycichło, lecz usłyszała, że ktośsiodłał konie.Rozległ się gwar stłumionych męskich głosów.Któżmógłby o tej porze szykować się do drogi? Na pewno Peter.Wreszcie zrozumiał, co się stało, i doszedł do wniosku, że najlepiejzrobi, jeżeli ją opuści.Rano już go nie będzie, myślała Elizabeth, aja spokojnie zacznę nowe życie, pełne modlitwy, żalu i pokuty.Iprzede wszystkim posłuszeństwa.Przewróciła się na brzuch.Klasztor nie oferował wyszukanychwygód.Aóżko było dość twarde, bez puchowej poduszki i świeżowypranej lnianej pościeli.Muszę nauczyć się spać w takichwarunkach, pomyślała Elizabeth.Lepsze to niż nocleg na gołejpodłodze.Chociaż ostatni raz, gdy spała na podłodze, w ogóle jej to nieprzeszkadzało.Prawdę mówiąc, wtulona w ramiona Peteramogłaby zasnąć nawet na rozżarzonych węglach.Zdawała sobie sprawę, że pokochała Petera.Próbowała nazawsze wyrzucić go z pamięci.Kłopot w tym, że nie bardzowiedziała, jak to zrobić, szukała więc pocieszenia w modlitwie.Zastanawiała się, od czego zacząć rozmowę z Bogiem.Grzech,który popełniła, wydawał się tak wielki i niewybaczalny.- Daj mi znak, Boże - wymruczała.- Błagam.Ocal mnie.Nie słyszała cichego skrzypnięcia drzwi.Wciąż miała zamknięteoczy i nie widziała, że jakiś cień przemknął przez maleńką celę.Poczuła tylko, że ktoś zarzucił jej na głowę szorstki kaptur.Usiłowała krzyczeć, lecz w tej samej chwili wepchnięto jej w~ 246 ~RSusta kłąb tkaniny.Kopnęła, ale jej noga trafiła w pustkę.Instynktownie wiedziała, że zaraz otrzyma twarde uderzenie wskroń.To nie był znak, na który czekała.A potem wszystko spowiła nieprzenikniona ciemność.Przeżył.Powiedzieli jej, że Adrian żyje.Kiedy to usłyszała,wydawało jej się, że zaraz zemdleje.- Witaj wśród nas, pani - odezwała się matka Alison.Joanna nie wierzyła własnym uszom.- Jestem wielką grzesznicą, matko - wyznała.Gdybym mogłaznalezć inne miejsce [ Pobierz całość w formacie PDF ]