[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet za Noną Katalny.Mieszka tam teraz dzieciak Sachika.Ktoś po-wiedział, że pracuje w Nowym Kamieniołomie.Może w twojej brygadzie.67 Jaki dzieciak? Sachika. Myślałem, że wyjechał z miasta. Owszem, pojechał do jakiegoś gospodarstwa na zachodnim pogórzu.To jegodzieciak, pewnie został, żeby pracować. A gdzie jest dziewczyna? O ile wiem, pojechała z ojcem.Tym razem cisza przedłużała się, rozciągnęła się wokół nich jak staw, w którym pły-wały ich ostatnie słowa, chaotyczne, niejasne, zanikające.Pokój był pełen zmierzchu.Kostant przeciągnął się i westchnął.Stefan poczuł napływ spokoju, równie nieuchwyt-nego i rzeczywistego, jak nadejście ciemności.Rozmawiali i do niczego nie doszli; niebył to ostatni krok, następny nadejdzie w swoim czasie.Przez chwilę jednak był pogo-dzony ze swoim bratem i ze sobą. Wieczory stają się krótsze odezwał się cicho Kostant. Widziałem ją kilka razy.W soboty.Przyjeżdża wozem ze wsi. Gdzie jest to gospodarstwo? Na zachodzie, wśród wzgórz, Sachik nie powiedział nic więcej. Może tam pojadę, jak będę mógł powiedział Kostant.Zapalił zapałkę.Jej blaskw przejrzystym mroku panującym w pokoju także był przepełniony spokojem; kiedyStefan spojrzał w okno, wieczór wydawał się ciemniejszy.Gitara ucichła, a na schodachsąsiedniego domu rozbrzmiewał teraz śmiech. Jeśli w sobotę ją zobaczę, to poproszę, żeby wpadła.Kostant nic nie powiedział.Stefan nie chciał żadnej odpowiedzi.Po raz pierwszyw jego życiu zdarzyło się, że brat poprosił go o pomoc.Weszła matka wysoka, głośna, zmęczona.Pod jej krokami podłoga skrzypiałai wołała, kuchnia hałasowała i dymiła, w jej obecności wszystko zachowywało się hała-śliwie, oprócz jej dwóch synów: Stefana, który jej umykał, i Kostanta, który był jej pa-nem.Stefan w sobotę kończył pracę w południe.Szedł powoli ulicą Ardure, wypatrującwozu ze wsi i deresza.Nie było ich w mieście, poszedł więc do Białego Lwa , znudzo-ny i pełen ulgi.Minęła następna sobota, potem trzecia.Nastał pazdziernik, popołudnia zrobiły siękrótsze.Ulicą Gulhelma szedł przed nim Martin Sachik; dogonił go i powiedział: Dobry wieczór, Sachik.Chłopiec spojrzał na niego pustymi, szarymi oczyma; jego twarz, dłonie i ubraniebyły szare od kamiennego pyłu, a szedł tak powoli i równo, jak pięćdziesięcioletni męż-czyzna. W której jesteś brygadzie?68 W piątej. Mówił wyraznie, jak jego siostra. To brygada mojego brata. Wiem. Szli w nogę. Podobno ma wrócić do kopalni w przyszłym miesiącu.Stefan potrząsnął głową. Twoja rodzina wciąż jest w tym gospodarstwie? zapytał.Martin skinął głową.Zatrzymali się przed domem wdowy Katalny.Ożywił się byłw domu i czekała go kolacja.Pochlebiało mu, że rozmawia z nim Stefan Fabbre, ale nieczuł się onieśmielony.Stefan był bystry, ale mówiło się, że jest kapryśny i zmiennegousposobienia, że jest połową człowieka, podczas gdy jego brat to półtora człowieka. W pobliżu Verre rzekł Martin. Piekielne miejsce.Nie mogłem go znieść. A twoja siostra? Uważa, że musi zostać z mamą.Powinna wrócić.To piekielne miejsce. Tu też nie jest raj rzekł Stefan. Zapracowują się na śmierć i nie dostają za to żadnych pieniędzy, oni w tych go-spodarstwach są stuknięci.Tata do nich bardzo pasuje. Mówiąc lekceważąco o ojcu,Martin czuł się mężczyzną.Stefan Fabbre spojrzał na niego bez szacunku i powiedział: Być może.Do widzenia, Sachik.Martin wszedł do budynku pokonany.Kiedy zostanie mężczyzną i nikt nie będziemu już robił wymówek? Dlaczego ważne jest to, że Stefan Fabbre spojrzał na niegoi odwrócił się? Następnego dnia spotkał na ulicy Rosanę Fabbre.Szła z koleżanką, a onz kolegą z pracy; wszyscy zeszłego roku razem chodzili do szkoły. Jak się masz, Ros? odezwał się głośno Martin, szturchając kolegę łokciem.Dziewczęta minęły ich, wyniosłe niczym żurawie. Ta jest niezła rzekł Martin. Ona? To jeszcze dziecko odpowiedział kolega. Zdziwiłbyś się oznajmił Martin z gardłowym śmiechem, po czym podniósłwzrok i zobaczył, że przez ulicę przechodzi Stefan Fabbre.Przez chwilę czuł, że jest oto-czony, że nie ma ucieczki.Stefan szedł do Białego Lwa , ale mijając miejski hotel i stajnię, zobaczył na podwó-rzu deresza.Wszedł do środka i usiadł w brązowym salonie hotelu pachnącym olejemdo uprzęży i wysuszonymi pająkami.Siedział tam dwie godziny.Weszła wyprostowa-na, w czarnej chustce na głowie, tak długo oczekiwana i będąca tak w pełni sobą, że pa-trzył na nią z czystą przyjemnością i ocknął się dopiero wtedy, kiedy zaczęła wchodzićpo schodach. Panno Sachik powiedział.Zatrzymała się, zaskoczona. Chciałbym poprosić panią o przysługę. Głos Stefana brzmiał grubo po tymdziwnym, bezczasowym oczekiwaniu. Zatrzymała się tu pani na noc? Tak.69 Kostant o panią pytał.Chciał się dowiedzieć o zdrowie pani ojca.Wciąż siedziw domu, nie bardzo może chodzić. Ojciec czuje się dobrze. Zastanawiałem się, czy. Mogłabym wpaść.Miałam odwiedzić Martina.Mieszkacie po sąsiedzku, praw-da? O, świetnie.To znaczy.zaczekam.Ekata pobiegła do swego pokoju, umyła zakurzoną twarz i ręce, a następnie ozdobiłaszarą sukienkę koronkowym kołnierzykiem, który chciała włożyć nazajutrz do kościo-ła.Zaraz go jednak zdjęła.Znowu przykryła czarne włosy czarną chustką, zeszła na dółi przeszła ze Stefanem w bladym, pazdziernikowym słońcu sześć kwartałów, dzielącychjego dom od hotelu.Kiedy zobaczyła Kostanta Fabbre, była oszołomiona.Nigdy nie wi-działa go z bliska poza tym jednym razem w szpitalu, gdzie był zniekształcony przezgips, bandaże, upał, ból, gadanie jej ojca.Zobaczyła go dopiero teraz.Zaczęli rozmawiać bez skrępowania.Gdyby nie jego nadzwyczajna uroda, która jąrozpraszała, czułaby się w jego towarzystwie zupełnie swobodnie.Jego głos i to, co mó-wił, było poważne, proste, kojące.Z młodszym bratem działo się odwrotnie: nie nale-żał do specjalnie urodziwych, lecz w jego towarzystwie czuła się skrępowana, zagubio-na.Kostant był uspokajający; Stefan przypominał podmuchy jesiennego wiatru, ostrei kapryśne. Jak tam jest? zapytał Kostant, a ona odpowiedziała: Dobrze.Trochę ponuro. Podobno uprawa ziemi to bardzo ciężka praca. Nie mam nic przeciwko ciężkiej pracy, nie podoba mi się tylko gnój. Jest w pobliżu jakaś wioska? Właściwie nie ma, bo gospodarstwo leży w połowie drogi między Verre i Lotimą.Ale są sąsiedzi; wszyscy w promieniu dwudziestu mil znają się nawzajem. Według tych kryteriów wciąż jesteśmy waszymi sąsiadami wtrącił Stefan.Jegogłos rozpłynął się w połowie zdania.Czuł, że nie liczy się dla tych dwojga [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Nawet za Noną Katalny.Mieszka tam teraz dzieciak Sachika.Ktoś po-wiedział, że pracuje w Nowym Kamieniołomie.Może w twojej brygadzie.67 Jaki dzieciak? Sachika. Myślałem, że wyjechał z miasta. Owszem, pojechał do jakiegoś gospodarstwa na zachodnim pogórzu.To jegodzieciak, pewnie został, żeby pracować. A gdzie jest dziewczyna? O ile wiem, pojechała z ojcem.Tym razem cisza przedłużała się, rozciągnęła się wokół nich jak staw, w którym pły-wały ich ostatnie słowa, chaotyczne, niejasne, zanikające.Pokój był pełen zmierzchu.Kostant przeciągnął się i westchnął.Stefan poczuł napływ spokoju, równie nieuchwyt-nego i rzeczywistego, jak nadejście ciemności.Rozmawiali i do niczego nie doszli; niebył to ostatni krok, następny nadejdzie w swoim czasie.Przez chwilę jednak był pogo-dzony ze swoim bratem i ze sobą. Wieczory stają się krótsze odezwał się cicho Kostant. Widziałem ją kilka razy.W soboty.Przyjeżdża wozem ze wsi. Gdzie jest to gospodarstwo? Na zachodzie, wśród wzgórz, Sachik nie powiedział nic więcej. Może tam pojadę, jak będę mógł powiedział Kostant.Zapalił zapałkę.Jej blaskw przejrzystym mroku panującym w pokoju także był przepełniony spokojem; kiedyStefan spojrzał w okno, wieczór wydawał się ciemniejszy.Gitara ucichła, a na schodachsąsiedniego domu rozbrzmiewał teraz śmiech. Jeśli w sobotę ją zobaczę, to poproszę, żeby wpadła.Kostant nic nie powiedział.Stefan nie chciał żadnej odpowiedzi.Po raz pierwszyw jego życiu zdarzyło się, że brat poprosił go o pomoc.Weszła matka wysoka, głośna, zmęczona.Pod jej krokami podłoga skrzypiałai wołała, kuchnia hałasowała i dymiła, w jej obecności wszystko zachowywało się hała-śliwie, oprócz jej dwóch synów: Stefana, który jej umykał, i Kostanta, który był jej pa-nem.Stefan w sobotę kończył pracę w południe.Szedł powoli ulicą Ardure, wypatrującwozu ze wsi i deresza.Nie było ich w mieście, poszedł więc do Białego Lwa , znudzo-ny i pełen ulgi.Minęła następna sobota, potem trzecia.Nastał pazdziernik, popołudnia zrobiły siękrótsze.Ulicą Gulhelma szedł przed nim Martin Sachik; dogonił go i powiedział: Dobry wieczór, Sachik.Chłopiec spojrzał na niego pustymi, szarymi oczyma; jego twarz, dłonie i ubraniebyły szare od kamiennego pyłu, a szedł tak powoli i równo, jak pięćdziesięcioletni męż-czyzna. W której jesteś brygadzie?68 W piątej. Mówił wyraznie, jak jego siostra. To brygada mojego brata. Wiem. Szli w nogę. Podobno ma wrócić do kopalni w przyszłym miesiącu.Stefan potrząsnął głową. Twoja rodzina wciąż jest w tym gospodarstwie? zapytał.Martin skinął głową.Zatrzymali się przed domem wdowy Katalny.Ożywił się byłw domu i czekała go kolacja.Pochlebiało mu, że rozmawia z nim Stefan Fabbre, ale nieczuł się onieśmielony.Stefan był bystry, ale mówiło się, że jest kapryśny i zmiennegousposobienia, że jest połową człowieka, podczas gdy jego brat to półtora człowieka. W pobliżu Verre rzekł Martin. Piekielne miejsce.Nie mogłem go znieść. A twoja siostra? Uważa, że musi zostać z mamą.Powinna wrócić.To piekielne miejsce. Tu też nie jest raj rzekł Stefan. Zapracowują się na śmierć i nie dostają za to żadnych pieniędzy, oni w tych go-spodarstwach są stuknięci.Tata do nich bardzo pasuje. Mówiąc lekceważąco o ojcu,Martin czuł się mężczyzną.Stefan Fabbre spojrzał na niego bez szacunku i powiedział: Być może.Do widzenia, Sachik.Martin wszedł do budynku pokonany.Kiedy zostanie mężczyzną i nikt nie będziemu już robił wymówek? Dlaczego ważne jest to, że Stefan Fabbre spojrzał na niegoi odwrócił się? Następnego dnia spotkał na ulicy Rosanę Fabbre.Szła z koleżanką, a onz kolegą z pracy; wszyscy zeszłego roku razem chodzili do szkoły. Jak się masz, Ros? odezwał się głośno Martin, szturchając kolegę łokciem.Dziewczęta minęły ich, wyniosłe niczym żurawie. Ta jest niezła rzekł Martin. Ona? To jeszcze dziecko odpowiedział kolega. Zdziwiłbyś się oznajmił Martin z gardłowym śmiechem, po czym podniósłwzrok i zobaczył, że przez ulicę przechodzi Stefan Fabbre.Przez chwilę czuł, że jest oto-czony, że nie ma ucieczki.Stefan szedł do Białego Lwa , ale mijając miejski hotel i stajnię, zobaczył na podwó-rzu deresza.Wszedł do środka i usiadł w brązowym salonie hotelu pachnącym olejemdo uprzęży i wysuszonymi pająkami.Siedział tam dwie godziny.Weszła wyprostowa-na, w czarnej chustce na głowie, tak długo oczekiwana i będąca tak w pełni sobą, że pa-trzył na nią z czystą przyjemnością i ocknął się dopiero wtedy, kiedy zaczęła wchodzićpo schodach. Panno Sachik powiedział.Zatrzymała się, zaskoczona. Chciałbym poprosić panią o przysługę. Głos Stefana brzmiał grubo po tymdziwnym, bezczasowym oczekiwaniu. Zatrzymała się tu pani na noc? Tak.69 Kostant o panią pytał.Chciał się dowiedzieć o zdrowie pani ojca.Wciąż siedziw domu, nie bardzo może chodzić. Ojciec czuje się dobrze. Zastanawiałem się, czy. Mogłabym wpaść.Miałam odwiedzić Martina.Mieszkacie po sąsiedzku, praw-da? O, świetnie.To znaczy.zaczekam.Ekata pobiegła do swego pokoju, umyła zakurzoną twarz i ręce, a następnie ozdobiłaszarą sukienkę koronkowym kołnierzykiem, który chciała włożyć nazajutrz do kościo-ła.Zaraz go jednak zdjęła.Znowu przykryła czarne włosy czarną chustką, zeszła na dółi przeszła ze Stefanem w bladym, pazdziernikowym słońcu sześć kwartałów, dzielącychjego dom od hotelu.Kiedy zobaczyła Kostanta Fabbre, była oszołomiona.Nigdy nie wi-działa go z bliska poza tym jednym razem w szpitalu, gdzie był zniekształcony przezgips, bandaże, upał, ból, gadanie jej ojca.Zobaczyła go dopiero teraz.Zaczęli rozmawiać bez skrępowania.Gdyby nie jego nadzwyczajna uroda, która jąrozpraszała, czułaby się w jego towarzystwie zupełnie swobodnie.Jego głos i to, co mó-wił, było poważne, proste, kojące.Z młodszym bratem działo się odwrotnie: nie nale-żał do specjalnie urodziwych, lecz w jego towarzystwie czuła się skrępowana, zagubio-na.Kostant był uspokajający; Stefan przypominał podmuchy jesiennego wiatru, ostrei kapryśne. Jak tam jest? zapytał Kostant, a ona odpowiedziała: Dobrze.Trochę ponuro. Podobno uprawa ziemi to bardzo ciężka praca. Nie mam nic przeciwko ciężkiej pracy, nie podoba mi się tylko gnój. Jest w pobliżu jakaś wioska? Właściwie nie ma, bo gospodarstwo leży w połowie drogi między Verre i Lotimą.Ale są sąsiedzi; wszyscy w promieniu dwudziestu mil znają się nawzajem. Według tych kryteriów wciąż jesteśmy waszymi sąsiadami wtrącił Stefan.Jegogłos rozpłynął się w połowie zdania.Czuł, że nie liczy się dla tych dwojga [ Pobierz całość w formacie PDF ]