[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wnet sen ogarnął mnie dziwny.Najpierw przyśniła mi się wielkajaskinia, pełna tajemniczych cieni, gnomów i potworów.Potem wydało mi się, \e słyszę krokilwa.Uczułem jego oddech na twarzy, muśnięcie grzywy, a pózniej jego język na brzuchu.Pragnąłem się obudzić, ale moje usiłowania spełzły na niczym.Próbowałem rozewrzećpowieki, ale sklejała je czarna mgła.Chciałem poruszyć dłońmi.Nic z tego! Le\ałemrozkrzy\owany jak martwy Lenfling, tyle \e na wznak, z nadgarstkami i kostkamiprzywiązanymi do podło\a.Zdrada? Szarpnąłem się, ale więzy tylko zacisnęły się boleśniej.Lew mruknął coś nieartykułowanego i dalej bawił się mym pępkiem, udami.Wnet pomiarkowałem, \e senna zjawa nie zamierza zrobić mi nic złego, raczejprzeciwnie.Rozkosz, zrazu cokolwiek mechaniczna, była tak niezwykła, i\ poddałem się jejcałkowicie.Na moment poczułem na ustach czyjeś wargi, pełne, namiętne, a potem lew czyraczej lwica dosiadła mnie jak Don Kichot wiernego Rosynanta, tyle \e z większymwspółczynnikiem dopasowania.Pogrą\yłem się w nieznajomej, czy raczej ona pochłaniałamnie zaborczo, rytmicznie, wspomagając czarodziejską grą mięśni to, co normalniesprowadzane jest do prozaicznego kopulowania.W trakcie nie padło ani jedno słowo.Kiedy usiłowałem coś powiedzieć, drobne,pachnące ró\aną wodą palce zasłoniły mi usta.Po czwartej gonitwie zasnąłem, a mo\e raczejmój sen się skończył.Obudziło mnie kołatanie i hałas ze wszech stron.- Ju\ świt, wstawać, do broni!Cały zamek stawał na nogi.Jasność wdzierała się przez okienko celi.Byłem wolny, aw celi nie pozostał ślad \adnych zjaw, lwów czy więzów.A zatem to sen był tylko.Dopieroprzyglądając się nadgarstkom, zauwa\yłem ślady otarć.Jednak\e nigdzie nie znalazłemsznurów czy opaski na oczy.Pannę Lizzer zauwa\yłem dopiero przy bramie.Konno, w zbroi komenderowaławyruszającymi.Z przeciwka wśród tumanów kurzu nadciągały pierwsze grupy uciekinierówz taborów.Czy\by miało się nam udać? Gdyby na parę godzin wstrzymać atak Regenta.Zobaczywszy mnie, Yolanda kiwnęła ręką.- Trzymaj się mnie, Karolu.Umiesz walczyć? - Ze wstydem pokręciłem głową.- Ajezdzić konno?Przytaknąłem.Zbrojny zastęp prezentował się niezle, choć gdy z panną Lizzer odjechaliśmy trochęna bok, wydał się nam nader nieliczny.Podą\aliśmy płaską kamienistą równiną kuWąwozowi Sępów, gdzie najłatwiej mogliśmy zagrodzić drogę armii Reinera.- Jeśli zdą\ymy, jest szansa na małe Termopile - przynaglała Yolanda.Znając los trzystu Spartan, porównanie nie wydawało mi się optymistyczne.Ranek byłrześki, pełen nadziei, niebo czyste.W uszach wcią\ słyszałem słowa profesora: Pamiętaj,je\eli choć trochę podwa\ymy ciągłość historii, kto wie, jak potoczy się reszta. Pierwszykrok został zrobiony.Arystokraci prze\yli noc, podczas której, wedle kronik, winni zostaćotruci; teraz szykowała się bitwa, której nie odnotowały \adne annały.- Przekleństwo! - usłyszałem nagle bas diuka Montanii.U wylotu wąwozu odległego o milę wykwitła pierwsza chorągiew, potem druga, zanimi proporce.Zwolniliśmy.Z gardzieli jak z odkorkowanej butelki poczęły wyłaniać siękolejne znaki.Dostrzegłem las włóczni, pióropusze na hełmach.Lenfling nie przesadzał.Naszym oczom ukazała się jedna z najlepszych armii póznego średniowiecza.Kompletowanalatami, zahartowana w rozmaitych ekspedycjach.Oddziały jazdy rozlewały się coraz szerzejpo równinie i stawały w szyku.- Jak myślisz, co teraz zrobią? - spytała mnie Yolanda.- Oskrzydlą nas - odparłem, przypominając sobie Grunwald i bitwę pod Kannami.- Iwytną do nogi.- Co tedy proponujesz?- Cofnąć się.Tu przegramy.- Nasi nie posłuchają tego rozkazu.Chcą walczyć.Faktycznie, ju\ teraz od czoła oderwała się grupa harcowników, wśród którychrozpoznałem nieszczęsnego panka z Nordlingen, który wyraznie prowokował śmierć.Resztazaś zbiła się ciasno, tworząc rodzaj je\a.Gołym okiem widać ju\ było Regenta i jego świtę.Wjechali na niewielki pagórek i ruchami buław pokazywali stanowiska wysuwającym sięchorągwiom.Z wąwozu wynurzyli się równie\ kusznicy hebbijscy na małych, lekkichkonikach, ale Regent powstrzymał ich.Wolał bardziej widowiskowe rozstrzygnięcie.Dałznak i ziemia się zatrzęsła.To z prawa ruszyły cię\kie pułki axarskie, których sam impetwinien skruszyć nasze włócznie.Reiner ponownie skinął buławą.Wnet z lewa wystartowałylekkie chorągwie lesyjskie, posługujące się chętnie arkanami, buzdyganami i innymiwschodnimi instrumentami mordu.Zar\ały konie i podniosła się kurzawa.Przymknąłem oczy.Naraz coś zabrzmiało jakgrom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Wnet sen ogarnął mnie dziwny.Najpierw przyśniła mi się wielkajaskinia, pełna tajemniczych cieni, gnomów i potworów.Potem wydało mi się, \e słyszę krokilwa.Uczułem jego oddech na twarzy, muśnięcie grzywy, a pózniej jego język na brzuchu.Pragnąłem się obudzić, ale moje usiłowania spełzły na niczym.Próbowałem rozewrzećpowieki, ale sklejała je czarna mgła.Chciałem poruszyć dłońmi.Nic z tego! Le\ałemrozkrzy\owany jak martwy Lenfling, tyle \e na wznak, z nadgarstkami i kostkamiprzywiązanymi do podło\a.Zdrada? Szarpnąłem się, ale więzy tylko zacisnęły się boleśniej.Lew mruknął coś nieartykułowanego i dalej bawił się mym pępkiem, udami.Wnet pomiarkowałem, \e senna zjawa nie zamierza zrobić mi nic złego, raczejprzeciwnie.Rozkosz, zrazu cokolwiek mechaniczna, była tak niezwykła, i\ poddałem się jejcałkowicie.Na moment poczułem na ustach czyjeś wargi, pełne, namiętne, a potem lew czyraczej lwica dosiadła mnie jak Don Kichot wiernego Rosynanta, tyle \e z większymwspółczynnikiem dopasowania.Pogrą\yłem się w nieznajomej, czy raczej ona pochłaniałamnie zaborczo, rytmicznie, wspomagając czarodziejską grą mięśni to, co normalniesprowadzane jest do prozaicznego kopulowania.W trakcie nie padło ani jedno słowo.Kiedy usiłowałem coś powiedzieć, drobne,pachnące ró\aną wodą palce zasłoniły mi usta.Po czwartej gonitwie zasnąłem, a mo\e raczejmój sen się skończył.Obudziło mnie kołatanie i hałas ze wszech stron.- Ju\ świt, wstawać, do broni!Cały zamek stawał na nogi.Jasność wdzierała się przez okienko celi.Byłem wolny, aw celi nie pozostał ślad \adnych zjaw, lwów czy więzów.A zatem to sen był tylko.Dopieroprzyglądając się nadgarstkom, zauwa\yłem ślady otarć.Jednak\e nigdzie nie znalazłemsznurów czy opaski na oczy.Pannę Lizzer zauwa\yłem dopiero przy bramie.Konno, w zbroi komenderowaławyruszającymi.Z przeciwka wśród tumanów kurzu nadciągały pierwsze grupy uciekinierówz taborów.Czy\by miało się nam udać? Gdyby na parę godzin wstrzymać atak Regenta.Zobaczywszy mnie, Yolanda kiwnęła ręką.- Trzymaj się mnie, Karolu.Umiesz walczyć? - Ze wstydem pokręciłem głową.- Ajezdzić konno?Przytaknąłem.Zbrojny zastęp prezentował się niezle, choć gdy z panną Lizzer odjechaliśmy trochęna bok, wydał się nam nader nieliczny.Podą\aliśmy płaską kamienistą równiną kuWąwozowi Sępów, gdzie najłatwiej mogliśmy zagrodzić drogę armii Reinera.- Jeśli zdą\ymy, jest szansa na małe Termopile - przynaglała Yolanda.Znając los trzystu Spartan, porównanie nie wydawało mi się optymistyczne.Ranek byłrześki, pełen nadziei, niebo czyste.W uszach wcią\ słyszałem słowa profesora: Pamiętaj,je\eli choć trochę podwa\ymy ciągłość historii, kto wie, jak potoczy się reszta. Pierwszykrok został zrobiony.Arystokraci prze\yli noc, podczas której, wedle kronik, winni zostaćotruci; teraz szykowała się bitwa, której nie odnotowały \adne annały.- Przekleństwo! - usłyszałem nagle bas diuka Montanii.U wylotu wąwozu odległego o milę wykwitła pierwsza chorągiew, potem druga, zanimi proporce.Zwolniliśmy.Z gardzieli jak z odkorkowanej butelki poczęły wyłaniać siękolejne znaki.Dostrzegłem las włóczni, pióropusze na hełmach.Lenfling nie przesadzał.Naszym oczom ukazała się jedna z najlepszych armii póznego średniowiecza.Kompletowanalatami, zahartowana w rozmaitych ekspedycjach.Oddziały jazdy rozlewały się coraz szerzejpo równinie i stawały w szyku.- Jak myślisz, co teraz zrobią? - spytała mnie Yolanda.- Oskrzydlą nas - odparłem, przypominając sobie Grunwald i bitwę pod Kannami.- Iwytną do nogi.- Co tedy proponujesz?- Cofnąć się.Tu przegramy.- Nasi nie posłuchają tego rozkazu.Chcą walczyć.Faktycznie, ju\ teraz od czoła oderwała się grupa harcowników, wśród którychrozpoznałem nieszczęsnego panka z Nordlingen, który wyraznie prowokował śmierć.Resztazaś zbiła się ciasno, tworząc rodzaj je\a.Gołym okiem widać ju\ było Regenta i jego świtę.Wjechali na niewielki pagórek i ruchami buław pokazywali stanowiska wysuwającym sięchorągwiom.Z wąwozu wynurzyli się równie\ kusznicy hebbijscy na małych, lekkichkonikach, ale Regent powstrzymał ich.Wolał bardziej widowiskowe rozstrzygnięcie.Dałznak i ziemia się zatrzęsła.To z prawa ruszyły cię\kie pułki axarskie, których sam impetwinien skruszyć nasze włócznie.Reiner ponownie skinął buławą.Wnet z lewa wystartowałylekkie chorągwie lesyjskie, posługujące się chętnie arkanami, buzdyganami i innymiwschodnimi instrumentami mordu.Zar\ały konie i podniosła się kurzawa.Przymknąłem oczy.Naraz coś zabrzmiało jakgrom [ Pobierz całość w formacie PDF ]