[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czuję, że coś przespałem.Lekkomyślnie wpakowałem się w bardzo niezdrowemałżeństwo z kobietą, której prawdopodobnie nigdy nie kochałem.Być może zrobiłemto dla pieniędzy, ale się przeliczyłem.Ciągle mi się wydawało, że przynajmniej połowę211życia wciąż mam przed sobą.%7łe przyjdzie jeszcze czas, żeby wszystko zmienić.A tuproszę, taka niespodzianka.Adam słucha uważnie, przynajmniej próbuje (przestać myśleć o Pięknisiu), aleczuje, że jego żałoba po Pięknisiu jest silna i nader niestosowna wobec żałoby pacjentapo sobie samym; otwiera szufladę, wyjmuje cloranxen i zamiast zażyć tabletkę, podajepudełko pacjentowi: Te pigułki niech pan sobie zażywa, gdyby się robiło smutno.Robert bierze je bez przekonania i chowa do kieszeni; nie jest mu smutno, żebędzie musiał umrzeć, żal mu raczej, że tak niewiele żył za życia, zawartość życia wjego życiu była stanowczo zbyt niska, żeby miał do czego tęsknić. Wie pan, pomyślało mi się teraz: skoro nie żyłem tak, jak bym chciał, to możechociaż umrę po swojemu& Ile mi pan daje czasu, jeśli nie podejmę leczenia? Niewiele.W każdym razie niewiele tego, co można znieść bez morfiny.212Adam chciał powiedzieć to uroczyściej, patrząc w oczy pacjentowi, ale nie masiły, spuścił wzrok jak uczniak na dywaniku u dyrektorki; nie chce, żeby łzy w jegooczach zostały mylnie rozpoznane, tylko jednej osobie (Pięknisiowi) te łzy się należą. W takim razie muszę ją jakoś przygotować na moje odejście. Kogo? Moją żonę& Ona cierpi na histerię, bardzo zle znosi moją nieobecność.Adam widzi w pacjencie tę samą głuchą rozpacz, która i w nim wzbiera, wjednym czarnym jeziorze są skąpani; taka rozpacz wymaga odosobnienia, nie lubiświadków; Adam mówi przez pacjenta do samego siebie: Pan musi mieć ochotę do życia& a ja w panu widzę silną wolę śmierci. Raczej ciekawość& W końcu to będzie moje ostatnie wielkie przeżycie.213Robert patrzy przez okno: chwieją się gałęzie, wiatr przywiewa jakieś niewczesnepłatki śniegu, które kręcą się w powietrzu, jakby chciały opaść na wiosenny grunt jaknajpózniej, żeby nie stopnieć od razu. Panie Robercie& Zmierci się nie przeżywa.Korek jest gigantyczny, wszystko trwa w ekstatycznym unieruchomieniu, nawetkierowcy już przestali kląć, wysiedli z aut, palą papierosy, rozmawiają, grają w karty;Robert się zastanawia, ile czasu musi upłynąć, żeby wrócili pieszo do domów,zostawiając samochody tak, jak stoją, ile czasu trzeba tkwić w korku, żeby zrozumieć,że tym razem już się z niego wydostać nie uda, oto bowiem nadszedł dzień korkaostatecznego, w którym stoją rzędami żywi i umarli, a ściślej: umierający, wszak Robertjeszcze non omnis, jeszcze stało się teraz kluczowym wyrazem w jego słowniku, dziśjeszcze żyje, jeszcze ma sporo sił, jeszcze może stać w ulicznym zatorze i rozmyślać, na214przykład o własnym pogrzebie.Jeszcze go bawi własna próżność: próbuje obliczyć, ileżto stanie osób nad jego grobem, kilkunastu, może kilkudziesięciu dalszych krewnych,kto wie, może i będą tam jakieś oficjalne delegacje urzędników miejskich, którzyśmierć jego stosownie oszacują i uznają za godną krótkiego przemówienia, dajmy na to,zastępcy wydziału kultury.Tylko zastępcy, bo w gazecie ogólnopolskiej pojawi sięwiadomość o zgonie Roberta wraz z jednozdaniową informacją o wybranych tytułachjego najgłośniejszych książek, a szef wydziału kultury osobiście zwykł się stawiać tylkona pogrzebach ludzi, którym po śmierci ogólnopolskie gazety poświęcają co najmniejkolumnę; sam prezydent miasta pojawia się osobiście w konduktach odprowadzającychna cmentarz zwłoki najwybitniejszych przedstawicieli środowisk kulturalnych, takich,którzy zasłużyli na cały dodatek w gazecie ogólnopolskiej, dodatek specjalny, któryczekał na ich śmierć już za ich życia, w żargonie dziennikarskim określany jako zimnenóżki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
. Czuję, że coś przespałem.Lekkomyślnie wpakowałem się w bardzo niezdrowemałżeństwo z kobietą, której prawdopodobnie nigdy nie kochałem.Być może zrobiłemto dla pieniędzy, ale się przeliczyłem.Ciągle mi się wydawało, że przynajmniej połowę211życia wciąż mam przed sobą.%7łe przyjdzie jeszcze czas, żeby wszystko zmienić.A tuproszę, taka niespodzianka.Adam słucha uważnie, przynajmniej próbuje (przestać myśleć o Pięknisiu), aleczuje, że jego żałoba po Pięknisiu jest silna i nader niestosowna wobec żałoby pacjentapo sobie samym; otwiera szufladę, wyjmuje cloranxen i zamiast zażyć tabletkę, podajepudełko pacjentowi: Te pigułki niech pan sobie zażywa, gdyby się robiło smutno.Robert bierze je bez przekonania i chowa do kieszeni; nie jest mu smutno, żebędzie musiał umrzeć, żal mu raczej, że tak niewiele żył za życia, zawartość życia wjego życiu była stanowczo zbyt niska, żeby miał do czego tęsknić. Wie pan, pomyślało mi się teraz: skoro nie żyłem tak, jak bym chciał, to możechociaż umrę po swojemu& Ile mi pan daje czasu, jeśli nie podejmę leczenia? Niewiele.W każdym razie niewiele tego, co można znieść bez morfiny.212Adam chciał powiedzieć to uroczyściej, patrząc w oczy pacjentowi, ale nie masiły, spuścił wzrok jak uczniak na dywaniku u dyrektorki; nie chce, żeby łzy w jegooczach zostały mylnie rozpoznane, tylko jednej osobie (Pięknisiowi) te łzy się należą. W takim razie muszę ją jakoś przygotować na moje odejście. Kogo? Moją żonę& Ona cierpi na histerię, bardzo zle znosi moją nieobecność.Adam widzi w pacjencie tę samą głuchą rozpacz, która i w nim wzbiera, wjednym czarnym jeziorze są skąpani; taka rozpacz wymaga odosobnienia, nie lubiświadków; Adam mówi przez pacjenta do samego siebie: Pan musi mieć ochotę do życia& a ja w panu widzę silną wolę śmierci. Raczej ciekawość& W końcu to będzie moje ostatnie wielkie przeżycie.213Robert patrzy przez okno: chwieją się gałęzie, wiatr przywiewa jakieś niewczesnepłatki śniegu, które kręcą się w powietrzu, jakby chciały opaść na wiosenny grunt jaknajpózniej, żeby nie stopnieć od razu. Panie Robercie& Zmierci się nie przeżywa.Korek jest gigantyczny, wszystko trwa w ekstatycznym unieruchomieniu, nawetkierowcy już przestali kląć, wysiedli z aut, palą papierosy, rozmawiają, grają w karty;Robert się zastanawia, ile czasu musi upłynąć, żeby wrócili pieszo do domów,zostawiając samochody tak, jak stoją, ile czasu trzeba tkwić w korku, żeby zrozumieć,że tym razem już się z niego wydostać nie uda, oto bowiem nadszedł dzień korkaostatecznego, w którym stoją rzędami żywi i umarli, a ściślej: umierający, wszak Robertjeszcze non omnis, jeszcze stało się teraz kluczowym wyrazem w jego słowniku, dziśjeszcze żyje, jeszcze ma sporo sił, jeszcze może stać w ulicznym zatorze i rozmyślać, na214przykład o własnym pogrzebie.Jeszcze go bawi własna próżność: próbuje obliczyć, ileżto stanie osób nad jego grobem, kilkunastu, może kilkudziesięciu dalszych krewnych,kto wie, może i będą tam jakieś oficjalne delegacje urzędników miejskich, którzyśmierć jego stosownie oszacują i uznają za godną krótkiego przemówienia, dajmy na to,zastępcy wydziału kultury.Tylko zastępcy, bo w gazecie ogólnopolskiej pojawi sięwiadomość o zgonie Roberta wraz z jednozdaniową informacją o wybranych tytułachjego najgłośniejszych książek, a szef wydziału kultury osobiście zwykł się stawiać tylkona pogrzebach ludzi, którym po śmierci ogólnopolskie gazety poświęcają co najmniejkolumnę; sam prezydent miasta pojawia się osobiście w konduktach odprowadzającychna cmentarz zwłoki najwybitniejszych przedstawicieli środowisk kulturalnych, takich,którzy zasłużyli na cały dodatek w gazecie ogólnopolskiej, dodatek specjalny, któryczekał na ich śmierć już za ich życia, w żargonie dziennikarskim określany jako zimnenóżki [ Pobierz całość w formacie PDF ]