[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Istvanowi wydało się, że Hindusmógłby jak tygrysica w obronie małego rozszarpać, gdyby posądził, że bratu grozi krzywda.Oni sąszaleni.Z nimi nie można się porozumieć.Mają nad nami przewagę, nie spieszą się, wierzą, żebędą żyli niezliczoną ilość razy, porwani w wiry przemian. Więc pan nic nie chce  w głosie zabrzmiała uraza  a ja nie lubię być dłużnikiem. Niech pan wesprze misję.Tam go ukrywali. To nie są nasi przyjaciele.Uczą, że tylko raz żyjemy, szczepią obcy nam pośpiech.Nie mogędać ani paysa na misję.Schylił się po kapelusz, ale Daniel stojąc w dole na piasku już go podawał. Raz jeszcze, dzięki  schwycił dłoń Tereya drapieżnie, ścisnął do bólu.Musiał uprawiać yogę pomyślał  silny, a wygląda tak niepozornie.Hindus skinął na służącego, który skwapliwiepobiegł za nim, kornie słuchał rozkazów.Czarna, kędzierzawa głowa chyliła się w gorliwympotakiwaniu, jak u ptaka dziobiącego ziarno.Morze z poprzechylanych zwierciadeł biło srebrnymogniem.Od plaży wracały obie Angielki pod parasolkami, jasnymi jak na obrazach Renoira,towarzyszył im młody chłopak spalony na brąz, wymachiwał kolorowymi kostiumami, wykręcał znich tęczowe iskry. Nieszczęśliwy pomysł  przepraszała Margit pokornym uśmiechem, wyciągając ręce  my siętych Indii nigdy nie nauczymy.Usiadł przy niej.Podjął tygodnik nagrzany od słońca, pachnącyfarbą drukarską, jednak nie czytał.Chłonął dziewczynę spaloną od gorączki, z pociemniałymipowiekami, zmiętą, biedną i upragnioną.  Chodz  szepnęła i przygarnęła jego głowę do ramienia, ułożyła przy sobie jak dziecko. Zostań tak chwilę.Nie, nie całuj, jestem lepka, oprzyj się, chcę się twoją obecnościąnacieszyć.Ty nigdy tego głodu nie zrozumiesz. Rozumiem  mruknął i wydało mu się, że ją naprawdę rozumiał.Dotykał rzęsami jej nagiejszyi, z nabrzmiałymi zielonawymi żyłkami pod złotą skórą, dostrzegał drobniutkie zmarszczki, araczej ich daleką zapowiedz, tak to będzie wyglądać, kiedy przyjdzie na nie czas, jednak tylko lotnypył i pot je zarysował, pył wysiany z przesypujących się białych wydm, w ciepłym i porywistymwietrze, który kołysał kokosowymi palmami, trzeszczał w liściach jak bliski pożar. Jest mi lepiej.Spróbuję jutro wstać.Istvan, nie myśl o ślepym śpiewaku, zostaw Hindusom,niech sami dochodzą sprawiedliwości. To chciałaś mi powiedzieć? Nie  zamilkła na chwilę, słyszeli pogłos przypływu, wrzaski spłoszonych mew i ostrożnezgrzytanie pazurków wodnego szczura, który się wspinał po słupie podpierającym podłogę. Myślałam o naszym starym domu, o całej rodzinie, gdybyś ich znał, od razu wiedziałbyś,dlaczego jestem taka& Dziadek trzymał pieniądze w garści do końca, ojciec u niego praktykowałjako prokurent.Dziadek nie szczędził mu upokorzeń, przy urzędnikach go beształ.Na gwiazdkęzamiast podarków dawał nam koperty z czekami& Podarek, który nie wymaga myślenia o nas.Musiałby wybadać, o czym marzymy, jezdzić po sklepach i kupować, prościej wypełnić czek.Pamiętam Boże Narodzenie na jachcie, nocleg w zatoce, ogromnego żółwia pieczonego we własnejskorupie, nadziewanego bananami.Póki żyła mamusia, przestrzegaliśmy tradycji: uroczysty dinner,panowie w smokingach, ja w białej długiej sukni z koronkami, myślałam, że w takiej wezmę ślub&Ale już mi przeszło, nie martw się  pogładziła go żartobliwie pocieszając. Straszne, jak nam czas wyjada przeszłość.Kiedyś grzebałam w szafie i natrafiłam na mamychusteczkę, zapach perfum tak mi ją przywrócił, że płakałam jak smarkula.Nasz kuzyn Donald&Spostrzegł, że ma łzy na końcach rzęs, ale już się uśmiecha.Samym spojrzeniem zachęcał, by dalejopowiadała. Mówiłam ci o starym zegarze w hallu. Co ma kształt kobiety wspartej pod bok i tarczę zamiast twarzy  szepnął, wiedział, że sięucieszyła. Tak.Donald dostał pistolet pneumatyczny i strzelał do wahadła.Dziadek go przyłapał,strasznie się rozzłościł.Nie dlatego, że to pamiątkowy zegar, tylko że cel za duży, wielkości spodka,i on nie trafiał& Dziadek zabrał pistolet, założył bolec i także chybił. Z tego nie można strzelać,psujesz sobie oko  krzyknął i wyrzucił pistolet na ulicę.Nim Donald zbiegł po schodach, już mugo łobuziaki porwali.Ja ci opowiadam takie głupstwa, ale to był mój dom, ten prawdziwy, bo innesą tylko miejscami do nocowania.A do domu się wraca.Tam chciałabym urodzić naszego syna czycóreczkę.A najlepiej jedno i drugie.Zobaczysz, że go polubisz.Będzie nasz.Ojciec woli bardziejnowoczesny, a ja ten stary.Zresztą ojciec myśli teraz tylko o swoim nowym dziecku.Zepchnięta wkąt, drażnię, potyka się o mnie jak o przeszłość.Nie umiem się cieszyć tym małym braciszkiem.Chyba dlatego, że go nie widziałam.Zanadto przyzwyczaiłam się, że jestem jedynaczką, a może tymi wszystko przysłaniasz? Drasnęło go dotkliwie przypomnienie rozłożystego domu bielonegowapnem z rozpuszczoną niebieską farbką.Próg wysoki i wyszczerbiony.Jakże trudno było muprzez niego przelezć.Lata całe rąbano na nim drewka na podpałkę.Ostre drzazgi wbijały się w gołypośladek.Widzi sień z zapachem suchej gliny, wyłożoną płaskimi kamieniami.Ma w uszachprzelewający się pisk mrowia żółtych, brunatno na grzbiecie pręgowanych piskląt, które gnają naszczęknięcie klamki kutej z żelaza, podobnej do baraniego rogu.Zwiatła niewiele, okna zastawionemirtem i donicami z balsaminką.Na łóżkach spiętrzone poduchy, lekki zapach świeżości i wilgoci,bo pościel wynoszono w sad, żeby wiatr ją przewiewał i nagrzało słońce.W takim łóżku sięurodził& I mógłby zasypiać na zawsze, wsłuchany w spokojną pogwarkę sąsiadów i rżenie koni,dalekie naszczekiwanie psów, skrzypienie studziennych żurawi.Jednak w tym domu nie mógłby jużżyć.W Budapeszcie, gdzie chłopcy, Ilona& To było tylko mieszkanie.Mógłby je zmienić, bez żaluprzenieść się na inną ulicę.Choćby do Budy, pod zamek.Jeśli dom stracił na znaczeniu, zamienił się w miejsce tymczasowego postoju, może i kraj? Czy nie wystarczy, że jestem człowiekiem?Wolnym, bez korzeni. Słuchaj  zaniepokoiła się Margit  posłałeś życzenia do swoich? Do chłopców? Dawno, dwa tygodnie temu& Myślałam o kolegach z Delhi, o ambasadorze.Wzruszył ramionami. Oni też o mnie zapomnieli. Jednak ty powinieneś pamiętać& Napisz karty noworoczne.Zawstydzisz ich  prosiła. Jesteś dobra dziewczyna  podniósł się, bo usłyszał stąpanie po schodach werandy. Sab  zawołał półgłosem Daniel. On mnie specjalnie wziął ze sobą.Mam oddać podarek.Oni już wyjechali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl