[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lubisz go, a przyjęcia u niego są zawsze udane.Zgadzam się.Dziś wieczorem wrócę wcześniej.- Postaram się, aby był to specjalny wieczór - obiecała Laura.-Wszystko dla mojego mądrego męża.Kocham cię.- Ja też cię kocham - powiedział Iwan, odkładając słuchawkę.Pózniej miał zapamiętać to przyjęcie, na które zgodził się pójśćpod wpływem chwili, jako jeden z punktów zwrotnych w swoimżyciu.***Po drugiej stronie przewodów telefonicznych Elisabeth usły-szała głos ojca.To było raczej niecodzienne, zwykle o tej porzemiewał posiedzenia w sądzie magistrackim.- Papa? Toja.Jak się czujesz?- Znakomicie, Lizzie.Miło cię słyszeć.A tobie jak się powodzi?- Kątem oka zauważył żonę, mijającą drzwi gabinetu.Zakrył słu-chawkę dłonią i zawołał: - Jill? Lizzie dzwoni! - po czym wrócił dorozmowy z Elisabeth.- Tak kochanie, cieszę się, że dobrze siębawisz.A jak tam James? - dorzucił dla przyzwoitości.- Wszystko dobrze, tylko bardzo zajęty.Słuchaj papo, mamnowiny.- Nowiny? Czy to coś złego?Elisabeth nigdy nie mogła zrozumieć tego ustawicznego lękurodziców; zapomniała, że to właśnie telefon przyniósł im wiado-mość o śmierci ich syna na Falklandach.- Złego? Papo, nie mogłoby mi się przytrafić nic lepszego.Niemam.nie mam już od trzech tygodni.174- Nie masz? Ale czego? - Ojciec należał do pokolenia, które niewspominało na głos o miesiączce; nie mówiąc już o tym, że zajego czasów temat ten nigdy nie pojawiał się w reklamach telewi-zyjnych.%7łona wyjęła mu z ręki słuchawkę.- Liz.kochanie.- Spózniła się, więc przeprowadziłam test - mówiła Elisabeth -wiesz, taki, który można samodzielnie wykonać w domu.Zrobi-łam wszystko zgodnie z instrukcją i wyszedł mi pozytywny.Och,mamo, jestem taka szczęśliwa.Musiałam zadzwonić i podzielićsię z tobą tą nowiną.Jej matka odwróciła się szybko i powiedziała do męża:- Liz jest w ciąży, czy to nie wspaniale? - A potem do córki: -Kochanie, to cudownie, to naprawdę cudownie.Ale musisz pójśćdo lekarza i upewnić się.Czy mówiłaś już Jamesowi?- Nie.Na popołudnie jestem umówiona z lekarzem, a Jame-sowi powiem dopiero wieczorem.Będzie szalał z radości.Wiem,że pragnął dziecka równie mocno jak ja.Och, wolałabym być te-raz z wami, a nie tutaj.Jill Fairfax poczuła wilgoć pod powiekami.Usiłowała po-wstrzymać te głupie łzy.- My też, kochanie.Ale teraz to niemożliwe.Nie wolno ci lataćsamolotami, nie w tak wczesnym stadium.Musisz być bardzoostrożna, zwłaszcza przez pierwsze trzy miesiące.My przecieżmożemy przylecieć do ciebie.Dlaczegóż by nie? No, Philip, niemarudz, przecież nie mamy nic ważnego do roboty.Możemy pojechać na parę dni do Paryża, do Liz.Odłożywszy słuchawkę, Elisabeth miała wielką ochotę za-dzwonić do Jamesa jeszcze przed wizytą u lekarza.Jednak jużkiedyś przydarzyło się jej podobne opóznienie i pomyliła jegoprzyczynę.Rozczarowanie było tak wielkie, że teraz nie ośmieliłasię ryzykować.Nie, zdecydowała, powiem mu, gdy już będę pew-na.Byli tak zajęci rozrywkami towarzyskimi, chodzeniem do ope-ry i teatru, poznawaniem nowych ludzie, że spodziewany termin175przyszedł, a potem minął, a Elisabeth w ogóle nie zwróciła nańuwagi.Zorientowała się dopiero w dzień po wizycie w Muse d'O-rsay.Cztery dni spóznienia.Potem cały tydzień.Wstrętny, napa-wający lękiem moment, kiedy już myślała, że bolesny skurczbrzucha lada chwila obróci wniwecz jej nadzieje.Ale alarm okazałsię fałszywy, spowodowany wyłącznie lękiem.Dwa tygodnie.Mu-siała się komuś zwierzyć.Zadzwoniła do Jean Pierre'a i umówiłasię z nim na lunch.Był tak wspaniałym słuchaczem, że opowie-działa mu wszystko i o swoich frustracjach spowodowanych bra-kiem dzieci, i o obecnych obawach, by nie zwierzać się Jamesowi,zanim się sama nie upewni.- Jest taki dobry - mówiła.- Kocha rodzinę.Nie mogłabym te-go znieść, gdybym tak miała zbudzić jego nadzieje, a potemwszystko obróciłoby się wniwecz.Zaabsorbowana własną radością, nie zauważyła wyrazu twarzyJean Pierre'a, gdy zaś zaczął mówić, nie zwróciła uwagi na praw-dziwe znaczenie jego słów.- Gdyby pani była moją żoną, pragnąłbym dzielić z panią każ-de doświadczenie.Nie chciałbym, żeby pani musiała zwracać siędo kogoś innego w obawie przed rozczarowaniem mnie.Pani mążpewnie odczuwa tak samo, czyż nie?Elisabeth zapytała szybko:- Ale pan nie ma nic przeciwko temu, Jean Pierre? Pan jestwspaniałym przyjacielem, takim dobrym.Bardzo to sobie cenię.- Och, doprawdy, ja też jestem szczęśliwy, przyjazniąc się zpanią.Dał jej nazwisko i adres swojego lekarza i zaproponował, żezawiezie ją na wizytę.Ostrzegł też, przed zbytnim optymizmem.Jego synowa kiedyś wprowadziła sama siebie w błąd, samodziel-nie przeprowadzając test.Wynik wskazywał, że nie jest w ciąży,podczas gdy test wykonany przez lekarza wykazał, że jednak bę-dzie miała dziecko.Przygotowując się do wizyty u francuskiego doktora, Elisabethczuła mdłości ze zdenerwowania.Musi być dobrze.Niemal176modliła się na głos, tak jak to czyniła wiele razy przedtem, nieadresując swoich błagań do żadnej konkretnej siły wyższej.Miechtym razem wreszcie się to spełni.Gdy opuszczała gabinet lekarski, Jean Pierre wyszedł jej na-przeciw.- Nie muszę pytać o wynik - powiedział.- Odczytuję go z panitwarzy.Elisabeth chwyciła go za rękę.Recepcjonistka popatrzyła nanich i najwidoczniej wyciągnęła fałszywe wnioski.Znała monsie-ur Lasalle'a i jego byłą żonę już od lat.Co za sytuacja.Ta Angielkajest w ciąży i w dodatku jest tym zachwycona.No cóż, powiedzia-ła do siebie, w dzisiejszych czasach młode kobiety są takie nieza-leżne.Także mężatki.- Mówi, że to już drugi miesiąc.- Elisabeth i Lasalle wracalisamochodem na rue Constantine.- A więc to się stało jeszcze wLondynie.Och, jestem taka szczęśliwa, że wprost nie mogę w touwierzyć.- Nie ma żadnych komplikacji? - dopytywał się.- Jest pani zu-pełnie zdrowa?- Kwitnąca! - Roześmiała się.- A silna jak koń [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Lubisz go, a przyjęcia u niego są zawsze udane.Zgadzam się.Dziś wieczorem wrócę wcześniej.- Postaram się, aby był to specjalny wieczór - obiecała Laura.-Wszystko dla mojego mądrego męża.Kocham cię.- Ja też cię kocham - powiedział Iwan, odkładając słuchawkę.Pózniej miał zapamiętać to przyjęcie, na które zgodził się pójśćpod wpływem chwili, jako jeden z punktów zwrotnych w swoimżyciu.***Po drugiej stronie przewodów telefonicznych Elisabeth usły-szała głos ojca.To było raczej niecodzienne, zwykle o tej porzemiewał posiedzenia w sądzie magistrackim.- Papa? Toja.Jak się czujesz?- Znakomicie, Lizzie.Miło cię słyszeć.A tobie jak się powodzi?- Kątem oka zauważył żonę, mijającą drzwi gabinetu.Zakrył słu-chawkę dłonią i zawołał: - Jill? Lizzie dzwoni! - po czym wrócił dorozmowy z Elisabeth.- Tak kochanie, cieszę się, że dobrze siębawisz.A jak tam James? - dorzucił dla przyzwoitości.- Wszystko dobrze, tylko bardzo zajęty.Słuchaj papo, mamnowiny.- Nowiny? Czy to coś złego?Elisabeth nigdy nie mogła zrozumieć tego ustawicznego lękurodziców; zapomniała, że to właśnie telefon przyniósł im wiado-mość o śmierci ich syna na Falklandach.- Złego? Papo, nie mogłoby mi się przytrafić nic lepszego.Niemam.nie mam już od trzech tygodni.174- Nie masz? Ale czego? - Ojciec należał do pokolenia, które niewspominało na głos o miesiączce; nie mówiąc już o tym, że zajego czasów temat ten nigdy nie pojawiał się w reklamach telewi-zyjnych.%7łona wyjęła mu z ręki słuchawkę.- Liz.kochanie.- Spózniła się, więc przeprowadziłam test - mówiła Elisabeth -wiesz, taki, który można samodzielnie wykonać w domu.Zrobi-łam wszystko zgodnie z instrukcją i wyszedł mi pozytywny.Och,mamo, jestem taka szczęśliwa.Musiałam zadzwonić i podzielićsię z tobą tą nowiną.Jej matka odwróciła się szybko i powiedziała do męża:- Liz jest w ciąży, czy to nie wspaniale? - A potem do córki: -Kochanie, to cudownie, to naprawdę cudownie.Ale musisz pójśćdo lekarza i upewnić się.Czy mówiłaś już Jamesowi?- Nie.Na popołudnie jestem umówiona z lekarzem, a Jame-sowi powiem dopiero wieczorem.Będzie szalał z radości.Wiem,że pragnął dziecka równie mocno jak ja.Och, wolałabym być te-raz z wami, a nie tutaj.Jill Fairfax poczuła wilgoć pod powiekami.Usiłowała po-wstrzymać te głupie łzy.- My też, kochanie.Ale teraz to niemożliwe.Nie wolno ci lataćsamolotami, nie w tak wczesnym stadium.Musisz być bardzoostrożna, zwłaszcza przez pierwsze trzy miesiące.My przecieżmożemy przylecieć do ciebie.Dlaczegóż by nie? No, Philip, niemarudz, przecież nie mamy nic ważnego do roboty.Możemy pojechać na parę dni do Paryża, do Liz.Odłożywszy słuchawkę, Elisabeth miała wielką ochotę za-dzwonić do Jamesa jeszcze przed wizytą u lekarza.Jednak jużkiedyś przydarzyło się jej podobne opóznienie i pomyliła jegoprzyczynę.Rozczarowanie było tak wielkie, że teraz nie ośmieliłasię ryzykować.Nie, zdecydowała, powiem mu, gdy już będę pew-na.Byli tak zajęci rozrywkami towarzyskimi, chodzeniem do ope-ry i teatru, poznawaniem nowych ludzie, że spodziewany termin175przyszedł, a potem minął, a Elisabeth w ogóle nie zwróciła nańuwagi.Zorientowała się dopiero w dzień po wizycie w Muse d'O-rsay.Cztery dni spóznienia.Potem cały tydzień.Wstrętny, napa-wający lękiem moment, kiedy już myślała, że bolesny skurczbrzucha lada chwila obróci wniwecz jej nadzieje.Ale alarm okazałsię fałszywy, spowodowany wyłącznie lękiem.Dwa tygodnie.Mu-siała się komuś zwierzyć.Zadzwoniła do Jean Pierre'a i umówiłasię z nim na lunch.Był tak wspaniałym słuchaczem, że opowie-działa mu wszystko i o swoich frustracjach spowodowanych bra-kiem dzieci, i o obecnych obawach, by nie zwierzać się Jamesowi,zanim się sama nie upewni.- Jest taki dobry - mówiła.- Kocha rodzinę.Nie mogłabym te-go znieść, gdybym tak miała zbudzić jego nadzieje, a potemwszystko obróciłoby się wniwecz.Zaabsorbowana własną radością, nie zauważyła wyrazu twarzyJean Pierre'a, gdy zaś zaczął mówić, nie zwróciła uwagi na praw-dziwe znaczenie jego słów.- Gdyby pani była moją żoną, pragnąłbym dzielić z panią każ-de doświadczenie.Nie chciałbym, żeby pani musiała zwracać siędo kogoś innego w obawie przed rozczarowaniem mnie.Pani mążpewnie odczuwa tak samo, czyż nie?Elisabeth zapytała szybko:- Ale pan nie ma nic przeciwko temu, Jean Pierre? Pan jestwspaniałym przyjacielem, takim dobrym.Bardzo to sobie cenię.- Och, doprawdy, ja też jestem szczęśliwy, przyjazniąc się zpanią.Dał jej nazwisko i adres swojego lekarza i zaproponował, żezawiezie ją na wizytę.Ostrzegł też, przed zbytnim optymizmem.Jego synowa kiedyś wprowadziła sama siebie w błąd, samodziel-nie przeprowadzając test.Wynik wskazywał, że nie jest w ciąży,podczas gdy test wykonany przez lekarza wykazał, że jednak bę-dzie miała dziecko.Przygotowując się do wizyty u francuskiego doktora, Elisabethczuła mdłości ze zdenerwowania.Musi być dobrze.Niemal176modliła się na głos, tak jak to czyniła wiele razy przedtem, nieadresując swoich błagań do żadnej konkretnej siły wyższej.Miechtym razem wreszcie się to spełni.Gdy opuszczała gabinet lekarski, Jean Pierre wyszedł jej na-przeciw.- Nie muszę pytać o wynik - powiedział.- Odczytuję go z panitwarzy.Elisabeth chwyciła go za rękę.Recepcjonistka popatrzyła nanich i najwidoczniej wyciągnęła fałszywe wnioski.Znała monsie-ur Lasalle'a i jego byłą żonę już od lat.Co za sytuacja.Ta Angielkajest w ciąży i w dodatku jest tym zachwycona.No cóż, powiedzia-ła do siebie, w dzisiejszych czasach młode kobiety są takie nieza-leżne.Także mężatki.- Mówi, że to już drugi miesiąc.- Elisabeth i Lasalle wracalisamochodem na rue Constantine.- A więc to się stało jeszcze wLondynie.Och, jestem taka szczęśliwa, że wprost nie mogę w touwierzyć.- Nie ma żadnych komplikacji? - dopytywał się.- Jest pani zu-pełnie zdrowa?- Kwitnąca! - Roześmiała się.- A silna jak koń [ Pobierz całość w formacie PDF ]