[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tak, pośród przymusowego zamknięcia w murach zamku i ucztowania,do jakiego zmuszała nas zima, zacząłem wyczuwać (i stwierdzać) pewnenie zauważone dotychczas strony prawdziwej natury i charakteru baronaMohla, a także mojej pani, jego małżonki.Wiele szeptów i pogłosekdotarło wtedy do moich uszu.I wiele rzeczy po raz pierwszy odkryłymoje oczy i moje zmysły.V.HISTORIE O LUDO%7łERCACHIstniało wiele aspektów życia ludzkiego, dobrze znanych większościchłopców w moim wieku a nawet młodszym o których ja zaledwieporzuciwszy dziką samotność mego dzieciństwa, nie miałem żadnegopojęcia.Trzeba jednak zrozumieć tę nieświadomość, jeśli wezmiesię pod uwagę, że aż do mego przybycia na zamek nigdy nie miałemsposobności wyjąwszy tego młodego obieżyświata, który mi ukradłnóż zamienić ani jednego zdania z jakimkolwiek stworzeniem jużnie mówię mego wieku i stanu, ale w ogóle stworzeniem ludzkim.Ażdo tej pory tylko Krim-Koń był moim niemym słuchaczem; jeśli chodzio bandę nieszczęśników, którzy otaczali mego ojca i których gadanina,upiornie przeplatana martwymi triumfami, usypiała go wieczorem do snu,to ledwie dawali mi okazję wtrącić jakieś słowo.Tak czy owak, aż do tej zimy nie wiedziałem nic o istnieniu stworzeńpół ludzkich, pół zwierzęcych, niebiańskich i piekielnych zarazem,z których wiele współżyło niewątpliwie w sposób mniej lub bardziejtajemny pomiędzy ludzmi.Tylko przy pewnych okazjach, podczas owychniezapomnianych wieczorów zimowych, gdy słuchałem tego rodzajuopowiadań, odżywały w mej pamięci pewne baśnie, kołyszące mnie dosnu w dzieciństwie, już to śpiewane półgłosem przez moją matkę, już toprzez jej służebne.Podczas wieczorów na zamku pod osłoną i w cieple rozpalonegoognia, podczas gdy wiatr i śnieg kłębiły się w zimową noc, wielezasłyszanych takich historii i zdarzeń otwierało moje uszy i wyostrzałooczy.I tak tego rodzaju stworzenia stały się dla mnie równie dobrze znanejak dla najbardziej doświadczonego w tych sprawach.Pewnego ranka, bardzo dla mnie pamiętnego, ledwie się rozjaśniło,zostałem wezwany przez Baronową, moją panią, która poleciła, abymosiodłał jej wierzchowca i towarzyszył (pomimo lodów ścinającychdrogi) w jednej z jej osobliwych przejażdżek.Pomagając jej wsiąść,uczułem końce ostrych paznokci na mojej dłoni i kiedy pani rozkazywałami owinąć baranicą swoje nogi, spod okrycia wysunęła się ręka, smukłai śnieżnobiała, zakończona cienkimi różowymi sztylecikami.Dotknięciejej dłoni bez rękawiczki wprawiło mnie w dziwne podniecenie, pełneporuszających się, bardzo niejasnych i przyjemnych wyobrażeń.Nagleobnażona ze swego zwykłego okrycia, ręka ta zdawała się wcielać wsiebie całą nagość mojej pani (coś, czego do tej pory nie śmiałem sobienawet wyobrazić).Podniosłem na nią oczy: głowa o włosach jasnych igładkich jak biały metal ukazywała się także wolna od futrzanego kaptura.Odcinała się wyraznie, aż do okrucieństwa, od nieba tak lśniącego jakpuklerz wyczyszczony piaskiem.Ręka Baronowej przycisnęła moją rękędo futrzanego okrycia i uczułem pod dłonią jej kolano (wyobraziłemje sobie w tej chwili nagie i gładkie jak u dziecka).Wtedy moja paniuśmiechnęła się: i to wydało mi się tak dziwne bo nie chodziło tymrazem, jak przypuszczałem, o żadną lekcję, którą miała mi wytłumaczyć że chwycił mnie strach.Po raz drugi w różowym świetle jutrzenkizobaczyłem jej zęby, jak gdyby zabarwione blaskiem krwi, delikatneji świeżej, lecz straszliwie czerwonej.A jednak była to krew, widok miznany, i w jej dziwnym uśmiechu mieszały się w jakiś wstrząsającysposób sok morwy, pierwszy dzik, którego zabiłem, i smutne skrzywienieust żony kowala (wtedy gdym ją tak brutalnie i niesprawiedliwie uderzył).Uczułem wtedy niepohamowany zawrót głowy, zgoła niewłaściwy,tak dalece że musiałem uczepić się konia mojej pani, by nie upaść naziemię.Dawny, dobrze znany strach wyszedł z samych wnętrzności,obezwładniając moje ramiona i nogi.I gdyby nie cierpliwe nauki samejBaronowej (która tylekroć zalecała mi umiarkowanie gestów i ukrywaniewszelkich niepowściągliwości zarówno własnych, jak i cudzych),wybuchnąłbym dzikim wyciem i tarzał się po ziemi (jak w czasach kiedymoja matka aplikowała na takie ekscesy mojej natury lekarstwa niecobrutalne, lecz o skuteczności niewątpliwej).Zamiast tak nieopanowanych odruchów z przeszłości zdołałem zjasnością prawdziwie zdumiewającą (zważywszy zamęt panujący wmoim mózgu) przypomnieć sobie, iż nie tak puste i niepotrzebne byłynauki mojej pani, i nie dokończywszy tej myśli runąłem na ziemię(przypuszczam, że z najwyższą godnością nabytą dzięki wspomnianymlekcjom i wskazówkom).Pierwszą rzeczą, jaką, gdy się ocknąłem, uchwyciły moje zmysły,było uczucie, doświadczone niegdyś, pewnego dnia winobrania, to, któreprzez pewien czas kazało mi się czuć najbardziej żywym i wolnym zestworzeń ziemskich.Jak wtedy, czyjeś ręce przebiegały po moim cielei jak wtedy zdawały mi się pierwszymi rękami, których ciepło łączyłosię z moim ciepłem.I przeciwnie, pierwszy raz w życiu uraził mojenozdrza zapach stajennego gnoju unoszący się w powietrzu.Byłemobezwładniony, prawdziwie ścięty lodem, i myślę, że dygotałem, bona to wskazywało gwałtowne dzwonienie moich zębów.Niemniejjakaś nieskończenie wielka nieufność i podejrzliwość (także nabyte wewspółżyciu z owymi tak dla mnie dziwnymi ludzmi na zamku) doradzałymi zachowanie najwyższej ostrożności.Wiedziałem jednak, iż moja krewgalopuje bez żadnych hamulców, a serce wierzga wściekle, w zamknięciucoraz ciaśniejszym i nie wystarczającym, by je pomieścić.Bo miotałosię, jak zamknięta w klatce drapieżna bestia usiłując rozwalić coś, co jeodgradzało od tej wolności bez granic, od tej ostrej gwałtownej radości.Wiedziałem jednak, jak daleko ode mnie jest to wino, ta chwila pięknai okrutna, w której stałem się (choć na czas tak krótki) panem ziemi,powietrza, morza i ognia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.I tak, pośród przymusowego zamknięcia w murach zamku i ucztowania,do jakiego zmuszała nas zima, zacząłem wyczuwać (i stwierdzać) pewnenie zauważone dotychczas strony prawdziwej natury i charakteru baronaMohla, a także mojej pani, jego małżonki.Wiele szeptów i pogłosekdotarło wtedy do moich uszu.I wiele rzeczy po raz pierwszy odkryłymoje oczy i moje zmysły.V.HISTORIE O LUDO%7łERCACHIstniało wiele aspektów życia ludzkiego, dobrze znanych większościchłopców w moim wieku a nawet młodszym o których ja zaledwieporzuciwszy dziką samotność mego dzieciństwa, nie miałem żadnegopojęcia.Trzeba jednak zrozumieć tę nieświadomość, jeśli wezmiesię pod uwagę, że aż do mego przybycia na zamek nigdy nie miałemsposobności wyjąwszy tego młodego obieżyświata, który mi ukradłnóż zamienić ani jednego zdania z jakimkolwiek stworzeniem jużnie mówię mego wieku i stanu, ale w ogóle stworzeniem ludzkim.Ażdo tej pory tylko Krim-Koń był moim niemym słuchaczem; jeśli chodzio bandę nieszczęśników, którzy otaczali mego ojca i których gadanina,upiornie przeplatana martwymi triumfami, usypiała go wieczorem do snu,to ledwie dawali mi okazję wtrącić jakieś słowo.Tak czy owak, aż do tej zimy nie wiedziałem nic o istnieniu stworzeńpół ludzkich, pół zwierzęcych, niebiańskich i piekielnych zarazem,z których wiele współżyło niewątpliwie w sposób mniej lub bardziejtajemny pomiędzy ludzmi.Tylko przy pewnych okazjach, podczas owychniezapomnianych wieczorów zimowych, gdy słuchałem tego rodzajuopowiadań, odżywały w mej pamięci pewne baśnie, kołyszące mnie dosnu w dzieciństwie, już to śpiewane półgłosem przez moją matkę, już toprzez jej służebne.Podczas wieczorów na zamku pod osłoną i w cieple rozpalonegoognia, podczas gdy wiatr i śnieg kłębiły się w zimową noc, wielezasłyszanych takich historii i zdarzeń otwierało moje uszy i wyostrzałooczy.I tak tego rodzaju stworzenia stały się dla mnie równie dobrze znanejak dla najbardziej doświadczonego w tych sprawach.Pewnego ranka, bardzo dla mnie pamiętnego, ledwie się rozjaśniło,zostałem wezwany przez Baronową, moją panią, która poleciła, abymosiodłał jej wierzchowca i towarzyszył (pomimo lodów ścinającychdrogi) w jednej z jej osobliwych przejażdżek.Pomagając jej wsiąść,uczułem końce ostrych paznokci na mojej dłoni i kiedy pani rozkazywałami owinąć baranicą swoje nogi, spod okrycia wysunęła się ręka, smukłai śnieżnobiała, zakończona cienkimi różowymi sztylecikami.Dotknięciejej dłoni bez rękawiczki wprawiło mnie w dziwne podniecenie, pełneporuszających się, bardzo niejasnych i przyjemnych wyobrażeń.Nagleobnażona ze swego zwykłego okrycia, ręka ta zdawała się wcielać wsiebie całą nagość mojej pani (coś, czego do tej pory nie śmiałem sobienawet wyobrazić).Podniosłem na nią oczy: głowa o włosach jasnych igładkich jak biały metal ukazywała się także wolna od futrzanego kaptura.Odcinała się wyraznie, aż do okrucieństwa, od nieba tak lśniącego jakpuklerz wyczyszczony piaskiem.Ręka Baronowej przycisnęła moją rękędo futrzanego okrycia i uczułem pod dłonią jej kolano (wyobraziłemje sobie w tej chwili nagie i gładkie jak u dziecka).Wtedy moja paniuśmiechnęła się: i to wydało mi się tak dziwne bo nie chodziło tymrazem, jak przypuszczałem, o żadną lekcję, którą miała mi wytłumaczyć że chwycił mnie strach.Po raz drugi w różowym świetle jutrzenkizobaczyłem jej zęby, jak gdyby zabarwione blaskiem krwi, delikatneji świeżej, lecz straszliwie czerwonej.A jednak była to krew, widok miznany, i w jej dziwnym uśmiechu mieszały się w jakiś wstrząsającysposób sok morwy, pierwszy dzik, którego zabiłem, i smutne skrzywienieust żony kowala (wtedy gdym ją tak brutalnie i niesprawiedliwie uderzył).Uczułem wtedy niepohamowany zawrót głowy, zgoła niewłaściwy,tak dalece że musiałem uczepić się konia mojej pani, by nie upaść naziemię.Dawny, dobrze znany strach wyszedł z samych wnętrzności,obezwładniając moje ramiona i nogi.I gdyby nie cierpliwe nauki samejBaronowej (która tylekroć zalecała mi umiarkowanie gestów i ukrywaniewszelkich niepowściągliwości zarówno własnych, jak i cudzych),wybuchnąłbym dzikim wyciem i tarzał się po ziemi (jak w czasach kiedymoja matka aplikowała na takie ekscesy mojej natury lekarstwa niecobrutalne, lecz o skuteczności niewątpliwej).Zamiast tak nieopanowanych odruchów z przeszłości zdołałem zjasnością prawdziwie zdumiewającą (zważywszy zamęt panujący wmoim mózgu) przypomnieć sobie, iż nie tak puste i niepotrzebne byłynauki mojej pani, i nie dokończywszy tej myśli runąłem na ziemię(przypuszczam, że z najwyższą godnością nabytą dzięki wspomnianymlekcjom i wskazówkom).Pierwszą rzeczą, jaką, gdy się ocknąłem, uchwyciły moje zmysły,było uczucie, doświadczone niegdyś, pewnego dnia winobrania, to, któreprzez pewien czas kazało mi się czuć najbardziej żywym i wolnym zestworzeń ziemskich.Jak wtedy, czyjeś ręce przebiegały po moim cielei jak wtedy zdawały mi się pierwszymi rękami, których ciepło łączyłosię z moim ciepłem.I przeciwnie, pierwszy raz w życiu uraził mojenozdrza zapach stajennego gnoju unoszący się w powietrzu.Byłemobezwładniony, prawdziwie ścięty lodem, i myślę, że dygotałem, bona to wskazywało gwałtowne dzwonienie moich zębów.Niemniejjakaś nieskończenie wielka nieufność i podejrzliwość (także nabyte wewspółżyciu z owymi tak dla mnie dziwnymi ludzmi na zamku) doradzałymi zachowanie najwyższej ostrożności.Wiedziałem jednak, iż moja krewgalopuje bez żadnych hamulców, a serce wierzga wściekle, w zamknięciucoraz ciaśniejszym i nie wystarczającym, by je pomieścić.Bo miotałosię, jak zamknięta w klatce drapieżna bestia usiłując rozwalić coś, co jeodgradzało od tej wolności bez granic, od tej ostrej gwałtownej radości.Wiedziałem jednak, jak daleko ode mnie jest to wino, ta chwila pięknai okrutna, w której stałem się (choć na czas tak krótki) panem ziemi,powietrza, morza i ognia [ Pobierz całość w formacie PDF ]