[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Proszę siadać! - poprosiłem poraz drugi.I przystąpiłem do rzeczy: - Na przykład w po-przednich naszych rozmowach nie wspomnieliście nic owaszych stosunkach z.Antoniną Panową.- Nikt mnie o to nie pytał - wolno odpowiedział86siadając, a potem patrząc gdzieś w bok dodał: - A i myślę,że to nie wasza sprawa, nie powinniście zajmować się in-tymnymi stosunkami.- Tak w ogóle to nie, ale w tym konkretnym przy-padku to pytanie nabiera szczególnego znaczenia- powie-działem podkreślając lekko ostatnie słowo.- To są dawne sprawy - powiedział po jakimś czasie,wpatrzony w karafkę z wodą stojącą na szafie z aktami.-Dwa lata temu uporządkowałem swoje sprawy rodzinne inie zajmuję się takimi rzeczami.- Czy podanie o rozwód też się wlicza w uporządko-wanie spraw rodzinnych? - odparowałem od razu.- Nie istnieje coś takiego - cedził słowa powoli i ci-cho, dość niepewnie, ale odwrócił się w moją stronę.- Nie tak trudno przekonać się o tym - spojrzałempytająco, ale sam byłem trochę zdumiony.- Nie istnieje coś takiego - powtórzył Tomanow wy-trzymując moje spojrzenie.Problem polegał na tym, że nie sprawdziłem, czy wpły-nęło takie podanie, czy też nie.- Czternastego tego miesiąca, wieczorem, to jest wdniu poprzedzającym.nieszczęście - przeszedłem do in-nego pytania - miał pan gościa.Kto to był?Tomanow moje przejście do innego pytania przyjął jakopunkt dla siebie.- %7ładnego gościa nie miałem! - Głos brzmiał pewnie,nawet trochę bezczelnie.Ale był dostatecznie przebiegły,więc dodał: - Człowiek, który przychodzi do naszego domuani nie proszony, ani nie oczekiwany, nie jest gościem!- Dobrze, nazwijmy to wizytą - przyjąłem jego tokrozumowania.- Kto złożył panu wizytę?- Nie pamiętam - tym razem nielogicznie odparłTomanow, tylko po to, by zyskać na czasie.- Przypomnę panu - ostrożnie przyciskałem.- Złożyła87panu wizytę matka pana kochanki - Welika Panowa.Dla-czego?- Skąd mam wiedzieć, dlaczego? - zdenerwował sięTomanow.- Jest to zupełnie kopnięta kobieta i to jej spra-wa.- Ta wizyta miała swoją przyczynę.- Jaką przyczynę?- Może to córka ją przysłała.- Powiedziałem już, że z córką jej nie mam nicwspólnego, i to od dawna.Ja mam żonę.- Właśnie, pańska żona też uczestniczyła w zajściu,jakie miało miejsce podczas tej wizyty.- To kłamstwo - Geno nie był w stanie znalezć inne-go określenia.- Właśnie pan.nie powinien używać tego słowa! -Podniosłem głos, ale szybko opanowałem się.- Dlatego teżjeszcze raz pytam pana, gdzie pan spał tej nocy, gdy to sięstało.I proszę nie mówić, że u przyjaciela tramwajarza -położyłem rękę na notatniku.- I zamiast dywagacji o kłam-stwie, proszę o prawdę!Poczułem, jak potężne ciało Tomanowa nagle jakośopadło na krześle, sflaczał.Zaraz też zadałem mu pytanie,dla którego przez cały prawie dzień szukałem go i dopro-wadziłem tutaj.- Proszę powiedzieć prawdę.ale prawdę - podkre-śliłem mocno.- O czym rozmawiał pan z żoną, kiedy jądzisiaj pan odwiedził? Niech się pan nie spieszy z odpo-wiedzią, proszę pomyśleć.Chcę, by przypomniał pan so-bie dokładnie słowa i wszelkie szczegóły, w jaki sposóbprzebiegało to spotkanie.- powstrzymałem go specjalnie,mimo iż on nie kwapił się z odpowiedzią.Siedział taki oklapnięty i ociężały, odwrócony twarzą kuoknu, czoło i skronie błyszczały mu od potu.- O czym rozmawialiśmy.O czym nie rozmawiali-śmy - cicho i z roztargnieniem powiedział wracając skądś88myślami.- Ucieszyła się, gdy mnie zobaczyła, próbowaławstać, wyciągnęła ręce.Ja usiadłem na łóżku obok niej,pochyliłem się, objęła mnie.Zaniosłem jej czereśni.Jakto się stało, mówię, z czego to? Spytała mnie o siostry.Gdzie Dimka i Monczeto, pyta, czy żyją? Nie wiedziałem,co powiedzieć.Ja wiem, wszystko wiem.I patrzy mi woczy.No, skoro wiesz, to co robić.Zdarzają się takie rze-czy.Teraz tylko patrz, byś sama wyzdrowiała.Zapytałemją ponownie, co to mogło być.A ona zrobiła się blada jakprześcieradło.Odwróciła się do ściany i nakryła z głowąkocem.Spytałem o dziecko, czy mam je przyprowadzić i cozrobimy? Nie odpowiedziała.Leży tak i trzęsie się pod tymkocem, pewno płakała.Mówiłem, żeby się uspokoiła, pro-siłem.Bałem się, że wejdzie Taszew i zobaczy ją taką za-płakaną.A on ledwie mnie wpuścił.Przyszła siostra i rze-czywiście zezłościła się na mnie, powiedziała, bym sobieposzedł.Odkryła Wenkę i też na nią nakrzyczała, co to zakaprysy, mówi, i mierzy jej puls.Wenka nie chciała sięodwrócić.Umilkł, wyjął chusteczkę do nosa, wytarł łysiejące czołoi szyję przy kołnierzyku.Obserwowałem go i czekałem.Sądziłem, że powie jesz-cze coś, co pomoże mi zrozumieć przyczynę rozpaczliwegogestu Neweny.Wygadał się o tych siostrach.Czy wiedziałao tym, czy też go podprowadziła? A skąd mogła wiedzieć?Może sanitariusze.pielęgniarki.takie rzeczy szybko sięroznoszą.Jakby nie było, to właśnie jest jedyne logicznewyjaśnienie jej pózniejszego zachowania.Jeżeli oczywiścieTomanow mówi prawdę, jeżeli mówi wszystko.Obserwowałem i czekałem.Schował chusteczkę, oparłłokcie na kolanach, głowę ujął w obie ręce i zastygł w tejpozycji.Nie, nie miał zamiaru powiedzieć niczego więcej.Jego zdaniem powiedział już wszystko, co miał do powie-dzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.- Proszę siadać! - poprosiłem poraz drugi.I przystąpiłem do rzeczy: - Na przykład w po-przednich naszych rozmowach nie wspomnieliście nic owaszych stosunkach z.Antoniną Panową.- Nikt mnie o to nie pytał - wolno odpowiedział86siadając, a potem patrząc gdzieś w bok dodał: - A i myślę,że to nie wasza sprawa, nie powinniście zajmować się in-tymnymi stosunkami.- Tak w ogóle to nie, ale w tym konkretnym przy-padku to pytanie nabiera szczególnego znaczenia- powie-działem podkreślając lekko ostatnie słowo.- To są dawne sprawy - powiedział po jakimś czasie,wpatrzony w karafkę z wodą stojącą na szafie z aktami.-Dwa lata temu uporządkowałem swoje sprawy rodzinne inie zajmuję się takimi rzeczami.- Czy podanie o rozwód też się wlicza w uporządko-wanie spraw rodzinnych? - odparowałem od razu.- Nie istnieje coś takiego - cedził słowa powoli i ci-cho, dość niepewnie, ale odwrócił się w moją stronę.- Nie tak trudno przekonać się o tym - spojrzałempytająco, ale sam byłem trochę zdumiony.- Nie istnieje coś takiego - powtórzył Tomanow wy-trzymując moje spojrzenie.Problem polegał na tym, że nie sprawdziłem, czy wpły-nęło takie podanie, czy też nie.- Czternastego tego miesiąca, wieczorem, to jest wdniu poprzedzającym.nieszczęście - przeszedłem do in-nego pytania - miał pan gościa.Kto to był?Tomanow moje przejście do innego pytania przyjął jakopunkt dla siebie.- %7ładnego gościa nie miałem! - Głos brzmiał pewnie,nawet trochę bezczelnie.Ale był dostatecznie przebiegły,więc dodał: - Człowiek, który przychodzi do naszego domuani nie proszony, ani nie oczekiwany, nie jest gościem!- Dobrze, nazwijmy to wizytą - przyjąłem jego tokrozumowania.- Kto złożył panu wizytę?- Nie pamiętam - tym razem nielogicznie odparłTomanow, tylko po to, by zyskać na czasie.- Przypomnę panu - ostrożnie przyciskałem.- Złożyła87panu wizytę matka pana kochanki - Welika Panowa.Dla-czego?- Skąd mam wiedzieć, dlaczego? - zdenerwował sięTomanow.- Jest to zupełnie kopnięta kobieta i to jej spra-wa.- Ta wizyta miała swoją przyczynę.- Jaką przyczynę?- Może to córka ją przysłała.- Powiedziałem już, że z córką jej nie mam nicwspólnego, i to od dawna.Ja mam żonę.- Właśnie, pańska żona też uczestniczyła w zajściu,jakie miało miejsce podczas tej wizyty.- To kłamstwo - Geno nie był w stanie znalezć inne-go określenia.- Właśnie pan.nie powinien używać tego słowa! -Podniosłem głos, ale szybko opanowałem się.- Dlatego teżjeszcze raz pytam pana, gdzie pan spał tej nocy, gdy to sięstało.I proszę nie mówić, że u przyjaciela tramwajarza -położyłem rękę na notatniku.- I zamiast dywagacji o kłam-stwie, proszę o prawdę!Poczułem, jak potężne ciało Tomanowa nagle jakośopadło na krześle, sflaczał.Zaraz też zadałem mu pytanie,dla którego przez cały prawie dzień szukałem go i dopro-wadziłem tutaj.- Proszę powiedzieć prawdę.ale prawdę - podkre-śliłem mocno.- O czym rozmawiał pan z żoną, kiedy jądzisiaj pan odwiedził? Niech się pan nie spieszy z odpo-wiedzią, proszę pomyśleć.Chcę, by przypomniał pan so-bie dokładnie słowa i wszelkie szczegóły, w jaki sposóbprzebiegało to spotkanie.- powstrzymałem go specjalnie,mimo iż on nie kwapił się z odpowiedzią.Siedział taki oklapnięty i ociężały, odwrócony twarzą kuoknu, czoło i skronie błyszczały mu od potu.- O czym rozmawialiśmy.O czym nie rozmawiali-śmy - cicho i z roztargnieniem powiedział wracając skądś88myślami.- Ucieszyła się, gdy mnie zobaczyła, próbowaławstać, wyciągnęła ręce.Ja usiadłem na łóżku obok niej,pochyliłem się, objęła mnie.Zaniosłem jej czereśni.Jakto się stało, mówię, z czego to? Spytała mnie o siostry.Gdzie Dimka i Monczeto, pyta, czy żyją? Nie wiedziałem,co powiedzieć.Ja wiem, wszystko wiem.I patrzy mi woczy.No, skoro wiesz, to co robić.Zdarzają się takie rze-czy.Teraz tylko patrz, byś sama wyzdrowiała.Zapytałemją ponownie, co to mogło być.A ona zrobiła się blada jakprześcieradło.Odwróciła się do ściany i nakryła z głowąkocem.Spytałem o dziecko, czy mam je przyprowadzić i cozrobimy? Nie odpowiedziała.Leży tak i trzęsie się pod tymkocem, pewno płakała.Mówiłem, żeby się uspokoiła, pro-siłem.Bałem się, że wejdzie Taszew i zobaczy ją taką za-płakaną.A on ledwie mnie wpuścił.Przyszła siostra i rze-czywiście zezłościła się na mnie, powiedziała, bym sobieposzedł.Odkryła Wenkę i też na nią nakrzyczała, co to zakaprysy, mówi, i mierzy jej puls.Wenka nie chciała sięodwrócić.Umilkł, wyjął chusteczkę do nosa, wytarł łysiejące czołoi szyję przy kołnierzyku.Obserwowałem go i czekałem.Sądziłem, że powie jesz-cze coś, co pomoże mi zrozumieć przyczynę rozpaczliwegogestu Neweny.Wygadał się o tych siostrach.Czy wiedziałao tym, czy też go podprowadziła? A skąd mogła wiedzieć?Może sanitariusze.pielęgniarki.takie rzeczy szybko sięroznoszą.Jakby nie było, to właśnie jest jedyne logicznewyjaśnienie jej pózniejszego zachowania.Jeżeli oczywiścieTomanow mówi prawdę, jeżeli mówi wszystko.Obserwowałem i czekałem.Schował chusteczkę, oparłłokcie na kolanach, głowę ujął w obie ręce i zastygł w tejpozycji.Nie, nie miał zamiaru powiedzieć niczego więcej.Jego zdaniem powiedział już wszystko, co miał do powie-dzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]