[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami popełniałam faux pas i zwracałam się do nacjonalistycznienastawionego mieszkańca Quebecu po angielsku, a gdy ten odpowiadał mi pofrancusku, przechodziłam na prawdziwy francuski i wtedy z bezczelnej Angielki stawałamsię bezczelną Francuzką.Kiedy w pobliskim sklepie kilka razy zagadnęłam sprzedawcówpo hiszpańsku, ci ze starszego pokolenia byli zachwyceni, natomiast młodsi się obrażali,zapewne uważali, że kwestionuję ich znajomość francuskiego.Takie to są cierpienia iprzyjemności związane z mieszkaniem blisko granic.Wynikiem mojego powoli wypalającego się kryzysu egzystencjalnego (wspomniałamo nim przelotnie - pamiętacie tę małpę?) było zniknięcie jakiegokolwiek ukierunkowaniazawodowego.Równie chętnie poświęciłabym się etnomuzykologu, literaturzeporównawczej, historii nowożytnej, co historii starożytnego Rzymu lub Grecji,wszystkiemu, byle tylko nie stomatologii.Na przestrzeni następnych kilku lat od czasu doczasu uważnie czytałam kalendarze i informatory uniwersyteckie, te szczególneprzewodniki cywilizacyjne, skuszona zawartymi w nich porządnie ponumerowanymi,esencjonalnymi pigułkami wiedzy. Historia klasyczna, 205: stosunki międzynarodowe wstarożytnej Grecji, 500-146 p.n.e.", Kulturoznawstwo, 260: istota człowieka epokinowożytnej", Ekonomia, 361: gospodarcza historia rewolucji przemysłowej", Historia,472: społeczna historia medycyny", Matematyka, 225: wprowadzenie do geometrii", Socjologia, 230: jednostka i społeczeństwo" -każdy temat wydawał mi się bardziejinteresujący od poprzedniego.Chętnie napisałabym pracę magisterską z antropologii naUniwersytecie Toronto.Nie, lepiej na Uniwersytecie McGill, jako specjalistka w dziedzinieliteratury rosyjskiej.A może by tak zanurzyć się w świecie starożytnych Greków wCambridge.Albo wrócić do filozofii, ale tym razem w Oksfordzie, zrobić magistra, pójśćza ciosem i obronić doktorat.Nie.Najlepiej byłoby studiować matematykę wCanterbury, w Nowej Zelandii.Albo teatroznaw-stwo w Tufts.A może pisanie sztukteatralnych i scenariuszy na tej samej uczelni? Niestety, te pasje rzadko trwały dłużej niżdzień lub dwa.Kiedy byłam w dobrym nastroju, uważałam, że to rozproszeniezainteresowań jest rzeczą wspaniałą, świadczącą o renesansowym rozmachu, natomiastw gorszych chwilach oceniałam je jako oznakę powierzchowności.W rezultacie nigdy niewróciłam na żadną uczelnię i nigdy nie posiadłam żadnej specjalizacji.Pozostało mi pisanie - nie pierwsza pozycja na liście, lecz ostatnia.Tak czy inaczej,była to jedyna rzecz, jaka nigdy mnie nie zawiodła.Opowiadanie, które zaczęłam pisać w Meksyku i skończyłam w Montrealu, byłokrótką i całkowicie fikcyjną biografią następcy tronu Norwegii.Po śmierci rodziców wkatastrofie samolotowej książę wpada w szpony zapierającej dech w piersiach rozpaczy.Rozdarty bólem tak wielkiej straty, z przerażającą jasnością uświadamia sobie, o ileżbardziej bolesna byłaby śmierć jego potomków.Przysięga więc, że nie będzie miałdzieci, ale przecież król musi spłodzić następcę tronu, wobec tego dochodzi do wniosku,że skoro już musi mieć jedno, to będzie miał ich dużo i w ten sposób pomniejszyemocjonalne znaczenie każdego z osobna.Drogą sztucznych zapłodnień powołuje naświat dzieci z kobietami z całej Norwegii i w czasie swego panowania staje się ojcemmniej więcej dziewięciu tysięcy potomków.Każde dziecko jest mu obce, ponieważ takaliczba dzieci uniemożliwia nawiązanie bliskich stosunków z którymkolwiek z nich.Pewnego dnia dowiaduje się, że jeden z jego synów zabił się, spadając z konia.Nieczuje bólu, dokładnie tak, jak to sobie ułożył, ale ta obojętność budzi w nim głębokieprzerażenie.Pod względem budowy opowiadanie przypominało poprzednie, o sztucznych zębach- jak tamto podzielone było na krótkie, opatrzone tytułami rozdziały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Czasami popełniałam faux pas i zwracałam się do nacjonalistycznienastawionego mieszkańca Quebecu po angielsku, a gdy ten odpowiadał mi pofrancusku, przechodziłam na prawdziwy francuski i wtedy z bezczelnej Angielki stawałamsię bezczelną Francuzką.Kiedy w pobliskim sklepie kilka razy zagadnęłam sprzedawcówpo hiszpańsku, ci ze starszego pokolenia byli zachwyceni, natomiast młodsi się obrażali,zapewne uważali, że kwestionuję ich znajomość francuskiego.Takie to są cierpienia iprzyjemności związane z mieszkaniem blisko granic.Wynikiem mojego powoli wypalającego się kryzysu egzystencjalnego (wspomniałamo nim przelotnie - pamiętacie tę małpę?) było zniknięcie jakiegokolwiek ukierunkowaniazawodowego.Równie chętnie poświęciłabym się etnomuzykologu, literaturzeporównawczej, historii nowożytnej, co historii starożytnego Rzymu lub Grecji,wszystkiemu, byle tylko nie stomatologii.Na przestrzeni następnych kilku lat od czasu doczasu uważnie czytałam kalendarze i informatory uniwersyteckie, te szczególneprzewodniki cywilizacyjne, skuszona zawartymi w nich porządnie ponumerowanymi,esencjonalnymi pigułkami wiedzy. Historia klasyczna, 205: stosunki międzynarodowe wstarożytnej Grecji, 500-146 p.n.e.", Kulturoznawstwo, 260: istota człowieka epokinowożytnej", Ekonomia, 361: gospodarcza historia rewolucji przemysłowej", Historia,472: społeczna historia medycyny", Matematyka, 225: wprowadzenie do geometrii", Socjologia, 230: jednostka i społeczeństwo" -każdy temat wydawał mi się bardziejinteresujący od poprzedniego.Chętnie napisałabym pracę magisterską z antropologii naUniwersytecie Toronto.Nie, lepiej na Uniwersytecie McGill, jako specjalistka w dziedzinieliteratury rosyjskiej.A może by tak zanurzyć się w świecie starożytnych Greków wCambridge.Albo wrócić do filozofii, ale tym razem w Oksfordzie, zrobić magistra, pójśćza ciosem i obronić doktorat.Nie.Najlepiej byłoby studiować matematykę wCanterbury, w Nowej Zelandii.Albo teatroznaw-stwo w Tufts.A może pisanie sztukteatralnych i scenariuszy na tej samej uczelni? Niestety, te pasje rzadko trwały dłużej niżdzień lub dwa.Kiedy byłam w dobrym nastroju, uważałam, że to rozproszeniezainteresowań jest rzeczą wspaniałą, świadczącą o renesansowym rozmachu, natomiastw gorszych chwilach oceniałam je jako oznakę powierzchowności.W rezultacie nigdy niewróciłam na żadną uczelnię i nigdy nie posiadłam żadnej specjalizacji.Pozostało mi pisanie - nie pierwsza pozycja na liście, lecz ostatnia.Tak czy inaczej,była to jedyna rzecz, jaka nigdy mnie nie zawiodła.Opowiadanie, które zaczęłam pisać w Meksyku i skończyłam w Montrealu, byłokrótką i całkowicie fikcyjną biografią następcy tronu Norwegii.Po śmierci rodziców wkatastrofie samolotowej książę wpada w szpony zapierającej dech w piersiach rozpaczy.Rozdarty bólem tak wielkiej straty, z przerażającą jasnością uświadamia sobie, o ileżbardziej bolesna byłaby śmierć jego potomków.Przysięga więc, że nie będzie miałdzieci, ale przecież król musi spłodzić następcę tronu, wobec tego dochodzi do wniosku,że skoro już musi mieć jedno, to będzie miał ich dużo i w ten sposób pomniejszyemocjonalne znaczenie każdego z osobna.Drogą sztucznych zapłodnień powołuje naświat dzieci z kobietami z całej Norwegii i w czasie swego panowania staje się ojcemmniej więcej dziewięciu tysięcy potomków.Każde dziecko jest mu obce, ponieważ takaliczba dzieci uniemożliwia nawiązanie bliskich stosunków z którymkolwiek z nich.Pewnego dnia dowiaduje się, że jeden z jego synów zabił się, spadając z konia.Nieczuje bólu, dokładnie tak, jak to sobie ułożył, ale ta obojętność budzi w nim głębokieprzerażenie.Pod względem budowy opowiadanie przypominało poprzednie, o sztucznych zębach- jak tamto podzielone było na krótkie, opatrzone tytułami rozdziały [ Pobierz całość w formacie PDF ]