[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Twarz miał skupioną.- Gdzie żeście to znalezli? - spytał po chwili.- No w tej jego pracowni.W zwykłym tekturowym pudełku.- I tylko był tam ten jeden kawałek?- Tylko.Downar wpadł nagle w doskonały humor, klepnąłporucznika po plecach.- Czy wiecie, że ten kawałek jest więcej wart niż całakopalnia złota? Dokonaliście doniosłego odkrycia.- Ja tam wolałbym całą kopalnię - powiedział zprzekonaniem Kobiela.- Wierzę - roześmiał się Downar - na razie jednak musimysię zadowolić sławą detektywów.Co tam jeszcze ciekawegojest do obejrzenia w tej pracowni?- Nic specjalnego.Narzędzia, palniki, trochę surowca dorobienia oprawek, ale złota już więcej nie zauważyłem.Downar podszedł do długiego stołu, wyciągnął szufladę iwyjął z niej gruby brulion, oprawiony w czerwoną ceratę.- O, tego właśnie szukałem.Spojrzyjcie.Alfabetyczny spisklientów.Kobiela nie okazywał entuzjazmu.- Co wam z tego przyjdzie?- Zaraz się przekonamy.Sprawdzmy literę N.Widzicie?Jest E.Natorski.Natorski ma na imię Eustachy.Nie ma tujednak jego adresu.Ciekawe dlaczego.Słuchajcie!? A może.a może jest dwóch Natorskich.Kobiela wytrzeszczył oczy.- Jak to dwóch Natorskich?- A małoż to jest ludzi tego samego nazwiska? Czy sądzicie,że jeden Kobiela na świecie?- Ale skąd.- No widzicie.Równie dobrze może istnieć jakiś drugiNatorski.Tak, tak, to jest bardzo prawdopodobne.Idziemy.- Dokąd?- Na razie do dozorcy.Musimy dowiedzieć się czegośbliższego o tym facecie, który tu pracował.Dozorca wyszedł do miasta, jakoby w jakichś sprawachmeldunkowych.Jego małżonka godnie przyjęłaprzedstawicieli władzy.- Może panowie napiją się piwa? - zaproponowała.Podziękowali.Downar spytał:- Znała pani tego człowieka, który pracował u optyka? -Jakże go miałam nie znać, panie komisarzu? Nierazprzychodził przecież do mnie po klucze.Bo to często gęstopan Hertz był na mieście albo wyjeżdżał poza Warszawę.- Wyjeżdżał poza Warszawę? - podchwycił Downar.- Owszem.Od czasu do czasu.Na dwa, trzy dni.Ale żebyprawie dwa tygodnie.Tego nie bywało.Dwa lata temuoczywiście wyjechał na miesiąc do Krynicy, na odpoczynek.Ale przedtem pożegnał się, zostawił klucze od mieszkania,żeby mu sprzątnąć.Ale tak.Boję się, panie komisarzu, czymu się nie przytrafiło, nie daj Boże, jakieś nieszczęście.Jakpan myśli?- Nie wiem.Niech mi pani powie, czy to był młodyczłowiek, ten który tu pracował?- Taki znowu bardzo młody to on nie był.Boja wiem.Mógłmieć ze trzydzieści pięć lat, a może więcej.- Jak się nazywa?- Zaraz, zaraz.Miałam tu gdzieś zapisane.Zaczęła grzebać w szufladzie i wreszcie w książeczce odnabożeństwa znalazła pomiętą kartkę papieru.- O, mam.Nazywa się Stanisław Mańczyk i mieszka nawettu niedaleko, na Wileńskiej.Podać panom adres?- Oczywiście.Downar zapisał adres Stanisława Mańczyka i wstał.- Bardzo pani dziękujemy za informacje - coś sobie nagleprzypomniał, bo znowu usiadł.- Jeszcze chciałbym paniązapytać o jedną rzecz.Przychodzili tu różni klienci do panaHertza.- Ano przychodzili.- Czy pani nie zauważyła jakiejś osoby, która przychodziłaczęściej niż normalny klient? Może na przykład jakaśkobieta?Dozorczyni wydęła mięsiste wargi.- Ja się tam takimiświństwami nie zajmuję.Mnie to nie obchodzi.- Obchodzi nie obchodzi, ale niech nam pani powie.Przychodziła tu jakaś kobieta? - nalegał Downar.- Pan Hertz to bardzo porządny człowiek.Bardzo porządny.No, ale pan wie.Jak to chłop.- Więc przychodziła?- Ano przychodziła.Taka tam zdzira.Downar sięgnął do kieszeni i wyjął fotografię blondynki,którą znalazł przed chwilą w biurku.- Niech pani spojrzy.Czy to ta? Dozorczyni niechętniewzięła zdjęcie do ręki.- Pewnie, że ta.Nawet dobrze odrobiona.Brzydka to onanie jest - dodała z pewnym uznaniem - tylko że zdzira.Szkoda dla niej takiego człowieka.- Często tu przychodziła?- Boja wiem.Dosyć często.Ja jej tam nie śledziłam.Ot tak,od czasu do czasu ją spotykałam.- A czy pani spotkała ją kiedyś z walizką? - spytał Downar.Dozorczyni spojrzała na niego zdziwiona.- Tak.A skąd pan wie?Downar nie odpowiedział.Skinął na Kobiele.- Idziemy, poruczniku.Wstąpili do najbliższego sklepu jubilerskiego.Stary, łysy człowiek z uwagą przyjrzał się kawałkowioprawki, spróbował kwasem, pocierał, wreszcie wyjął z oknaszkło powiększające i podejrzliwie popatrzył na Downara:- Chce pan sprzedać ten kawałek złota?- Nie.Nie chcę sprzedać.Chciałem się tylko upewnić, czy tojest złoto.Dziękuję.Kiedy wrócili do wozu, szofer spytał:- Dokąd jedziemy?- Na Wileńską.Stanisław Mańczyk mógł uchodzić za wzór szaregoczłowieka.Był rzeczywiście dziwnie szary, wypłowiały,bezbarwny.Kiedy przestawało się na niego patrzeć,natychmiast zapominało się, jak wygląda.On właściwie wogóle nie wyglądał, istniał tylko.Należał do tego typu ludzi,którzy nie posiadają absolutnie żadnych cechindywidualnych i których twarzy nie sposób sobieprzypomnieć.Bardzo trudno też było określić jego wiek.Mógł mieć zarówno trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat.Bardzo się zmieszał.Milicyjny mundur Kobieli zrobił nanim widoczne wrażenie.- Panowie do mnie? Proszę, proszę uprzejmie.Zaprowadziłich do swojego skromnie umeblowanego pokoiku.Potężnakobieta, stojąca w drzwiach wypełnionej parą kuchni,niechętnym spojrzeniem obrzuciła przybyłych.- Zapewne się pan domyśla, o co chodzi - powiedziałDownar.Mańczyk przełknął ślinę.Kobiela obserwował jego grdykę.- Tak.Przypuszczam, że chodzi o pana Hertza.- Właśnie.Chodzi o pana Hertza, który mniej więcej dwatygodnie temu wyszedł z mieszkania i do tej pory nie wrócił.Co pan wie o tej sprawie?- Nic, absolutnie nic.- Czy pan Hertz nie mówił panu, że wybiera się w jakąśpodróż, że ma zamiar wyjechać?- Nie, nic podobnego mi nie powiedział.W ogóle panHertz bardzo mało ze mną rozmawiał.Bardzo, bardzomało.Naprawdę.Mańczyk mówił szybko, nerwowo.Robiło to takie wrażenie,jakby się bał, że słowa mu uciekną i że nie zdąży ichwypowiedzieć.Downar przyglądał mu się bardzo uważnie.Chciał sięzorientować, co się kryje za tą maską bezradności inaiwności.- Jak dawno pracuje pan u Hertza?- O, już dość dawno.Trzeci rok.- Zadowolony pan z tej pracy?- No tak.Dosyć.Oczywiście.Wszędzie trzeba pracować.Niemogę specjalnie narzekać.- To znaczy, że jednak miał pan pewne powody doniezadowolenia.Pan Hertz nie był zbyt wyrozumiałymszefem.Mańczyk poruszył się tak, jakby nagle jego krzesło pokryłosię niezliczoną ilością ostrych gwozdzi.- Och.no cóż.zawsze przecież zdarzają się jakieśnieporozumienia.Czasem coś nie wyjdzie tak jak trzeba.Totrudno.- Na przykład co? - nalegał Downar.- Niech pan mówiśmiało.Cała nasza dzisiejsza rozmowa zostanie między nami.- No na przykład zdarzy się jakaś pomyłka.Ostatecznieczłowiek jest tylko człowiekiem.Pana Hertza często nie byłow pracowni i ja.- I pan czasem coś tam pokręcił z tymi okularami -podpowiedział Downar.- Właśnie.Ale przecież to się zawsze może zdarzyć.- Oczywiście.Nie ma na świecie ludzi nieomylnych -powiedział z przekonaniem Downar.- I duże pan miałprzykrości w związku z tym Natorskim? - dodał, zapalającpapierosa.Mańczyk osłupiał.Wytrzeszczył oczy i otworzył usta.Przezchwilę zdumienie odebrało mu mowę.- Skąd pan wie o tej sprawie?- To nie ma znaczenia.Niech no nam pan opowie, jak tobyło z tym panem Natorskim.- Ale nie mogę.nie mogę pojąć, skąd panowie.skąd pan?- Powiedziałem już, że to nie ma znaczenia - powtórzyłniecierpliwie Downar.- Chcę teraz posłyszeć od pana tęhistorię.Mańczyk odchrząknął.- A więc rzeczywiście pomyliłem się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Twarz miał skupioną.- Gdzie żeście to znalezli? - spytał po chwili.- No w tej jego pracowni.W zwykłym tekturowym pudełku.- I tylko był tam ten jeden kawałek?- Tylko.Downar wpadł nagle w doskonały humor, klepnąłporucznika po plecach.- Czy wiecie, że ten kawałek jest więcej wart niż całakopalnia złota? Dokonaliście doniosłego odkrycia.- Ja tam wolałbym całą kopalnię - powiedział zprzekonaniem Kobiela.- Wierzę - roześmiał się Downar - na razie jednak musimysię zadowolić sławą detektywów.Co tam jeszcze ciekawegojest do obejrzenia w tej pracowni?- Nic specjalnego.Narzędzia, palniki, trochę surowca dorobienia oprawek, ale złota już więcej nie zauważyłem.Downar podszedł do długiego stołu, wyciągnął szufladę iwyjął z niej gruby brulion, oprawiony w czerwoną ceratę.- O, tego właśnie szukałem.Spojrzyjcie.Alfabetyczny spisklientów.Kobiela nie okazywał entuzjazmu.- Co wam z tego przyjdzie?- Zaraz się przekonamy.Sprawdzmy literę N.Widzicie?Jest E.Natorski.Natorski ma na imię Eustachy.Nie ma tujednak jego adresu.Ciekawe dlaczego.Słuchajcie!? A może.a może jest dwóch Natorskich.Kobiela wytrzeszczył oczy.- Jak to dwóch Natorskich?- A małoż to jest ludzi tego samego nazwiska? Czy sądzicie,że jeden Kobiela na świecie?- Ale skąd.- No widzicie.Równie dobrze może istnieć jakiś drugiNatorski.Tak, tak, to jest bardzo prawdopodobne.Idziemy.- Dokąd?- Na razie do dozorcy.Musimy dowiedzieć się czegośbliższego o tym facecie, który tu pracował.Dozorca wyszedł do miasta, jakoby w jakichś sprawachmeldunkowych.Jego małżonka godnie przyjęłaprzedstawicieli władzy.- Może panowie napiją się piwa? - zaproponowała.Podziękowali.Downar spytał:- Znała pani tego człowieka, który pracował u optyka? -Jakże go miałam nie znać, panie komisarzu? Nierazprzychodził przecież do mnie po klucze.Bo to często gęstopan Hertz był na mieście albo wyjeżdżał poza Warszawę.- Wyjeżdżał poza Warszawę? - podchwycił Downar.- Owszem.Od czasu do czasu.Na dwa, trzy dni.Ale żebyprawie dwa tygodnie.Tego nie bywało.Dwa lata temuoczywiście wyjechał na miesiąc do Krynicy, na odpoczynek.Ale przedtem pożegnał się, zostawił klucze od mieszkania,żeby mu sprzątnąć.Ale tak.Boję się, panie komisarzu, czymu się nie przytrafiło, nie daj Boże, jakieś nieszczęście.Jakpan myśli?- Nie wiem.Niech mi pani powie, czy to był młodyczłowiek, ten który tu pracował?- Taki znowu bardzo młody to on nie był.Boja wiem.Mógłmieć ze trzydzieści pięć lat, a może więcej.- Jak się nazywa?- Zaraz, zaraz.Miałam tu gdzieś zapisane.Zaczęła grzebać w szufladzie i wreszcie w książeczce odnabożeństwa znalazła pomiętą kartkę papieru.- O, mam.Nazywa się Stanisław Mańczyk i mieszka nawettu niedaleko, na Wileńskiej.Podać panom adres?- Oczywiście.Downar zapisał adres Stanisława Mańczyka i wstał.- Bardzo pani dziękujemy za informacje - coś sobie nagleprzypomniał, bo znowu usiadł.- Jeszcze chciałbym paniązapytać o jedną rzecz.Przychodzili tu różni klienci do panaHertza.- Ano przychodzili.- Czy pani nie zauważyła jakiejś osoby, która przychodziłaczęściej niż normalny klient? Może na przykład jakaśkobieta?Dozorczyni wydęła mięsiste wargi.- Ja się tam takimiświństwami nie zajmuję.Mnie to nie obchodzi.- Obchodzi nie obchodzi, ale niech nam pani powie.Przychodziła tu jakaś kobieta? - nalegał Downar.- Pan Hertz to bardzo porządny człowiek.Bardzo porządny.No, ale pan wie.Jak to chłop.- Więc przychodziła?- Ano przychodziła.Taka tam zdzira.Downar sięgnął do kieszeni i wyjął fotografię blondynki,którą znalazł przed chwilą w biurku.- Niech pani spojrzy.Czy to ta? Dozorczyni niechętniewzięła zdjęcie do ręki.- Pewnie, że ta.Nawet dobrze odrobiona.Brzydka to onanie jest - dodała z pewnym uznaniem - tylko że zdzira.Szkoda dla niej takiego człowieka.- Często tu przychodziła?- Boja wiem.Dosyć często.Ja jej tam nie śledziłam.Ot tak,od czasu do czasu ją spotykałam.- A czy pani spotkała ją kiedyś z walizką? - spytał Downar.Dozorczyni spojrzała na niego zdziwiona.- Tak.A skąd pan wie?Downar nie odpowiedział.Skinął na Kobiele.- Idziemy, poruczniku.Wstąpili do najbliższego sklepu jubilerskiego.Stary, łysy człowiek z uwagą przyjrzał się kawałkowioprawki, spróbował kwasem, pocierał, wreszcie wyjął z oknaszkło powiększające i podejrzliwie popatrzył na Downara:- Chce pan sprzedać ten kawałek złota?- Nie.Nie chcę sprzedać.Chciałem się tylko upewnić, czy tojest złoto.Dziękuję.Kiedy wrócili do wozu, szofer spytał:- Dokąd jedziemy?- Na Wileńską.Stanisław Mańczyk mógł uchodzić za wzór szaregoczłowieka.Był rzeczywiście dziwnie szary, wypłowiały,bezbarwny.Kiedy przestawało się na niego patrzeć,natychmiast zapominało się, jak wygląda.On właściwie wogóle nie wyglądał, istniał tylko.Należał do tego typu ludzi,którzy nie posiadają absolutnie żadnych cechindywidualnych i których twarzy nie sposób sobieprzypomnieć.Bardzo trudno też było określić jego wiek.Mógł mieć zarówno trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat.Bardzo się zmieszał.Milicyjny mundur Kobieli zrobił nanim widoczne wrażenie.- Panowie do mnie? Proszę, proszę uprzejmie.Zaprowadziłich do swojego skromnie umeblowanego pokoiku.Potężnakobieta, stojąca w drzwiach wypełnionej parą kuchni,niechętnym spojrzeniem obrzuciła przybyłych.- Zapewne się pan domyśla, o co chodzi - powiedziałDownar.Mańczyk przełknął ślinę.Kobiela obserwował jego grdykę.- Tak.Przypuszczam, że chodzi o pana Hertza.- Właśnie.Chodzi o pana Hertza, który mniej więcej dwatygodnie temu wyszedł z mieszkania i do tej pory nie wrócił.Co pan wie o tej sprawie?- Nic, absolutnie nic.- Czy pan Hertz nie mówił panu, że wybiera się w jakąśpodróż, że ma zamiar wyjechać?- Nie, nic podobnego mi nie powiedział.W ogóle panHertz bardzo mało ze mną rozmawiał.Bardzo, bardzomało.Naprawdę.Mańczyk mówił szybko, nerwowo.Robiło to takie wrażenie,jakby się bał, że słowa mu uciekną i że nie zdąży ichwypowiedzieć.Downar przyglądał mu się bardzo uważnie.Chciał sięzorientować, co się kryje za tą maską bezradności inaiwności.- Jak dawno pracuje pan u Hertza?- O, już dość dawno.Trzeci rok.- Zadowolony pan z tej pracy?- No tak.Dosyć.Oczywiście.Wszędzie trzeba pracować.Niemogę specjalnie narzekać.- To znaczy, że jednak miał pan pewne powody doniezadowolenia.Pan Hertz nie był zbyt wyrozumiałymszefem.Mańczyk poruszył się tak, jakby nagle jego krzesło pokryłosię niezliczoną ilością ostrych gwozdzi.- Och.no cóż.zawsze przecież zdarzają się jakieśnieporozumienia.Czasem coś nie wyjdzie tak jak trzeba.Totrudno.- Na przykład co? - nalegał Downar.- Niech pan mówiśmiało.Cała nasza dzisiejsza rozmowa zostanie między nami.- No na przykład zdarzy się jakaś pomyłka.Ostatecznieczłowiek jest tylko człowiekiem.Pana Hertza często nie byłow pracowni i ja.- I pan czasem coś tam pokręcił z tymi okularami -podpowiedział Downar.- Właśnie.Ale przecież to się zawsze może zdarzyć.- Oczywiście.Nie ma na świecie ludzi nieomylnych -powiedział z przekonaniem Downar.- I duże pan miałprzykrości w związku z tym Natorskim? - dodał, zapalającpapierosa.Mańczyk osłupiał.Wytrzeszczył oczy i otworzył usta.Przezchwilę zdumienie odebrało mu mowę.- Skąd pan wie o tej sprawie?- To nie ma znaczenia.Niech no nam pan opowie, jak tobyło z tym panem Natorskim.- Ale nie mogę.nie mogę pojąć, skąd panowie.skąd pan?- Powiedziałem już, że to nie ma znaczenia - powtórzyłniecierpliwie Downar.- Chcę teraz posłyszeć od pana tęhistorię.Mańczyk odchrząknął.- A więc rzeczywiście pomyliłem się [ Pobierz całość w formacie PDF ]