[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale to nie chciało się skończyć.Kolumna, wąska u podstawy, rozszerzała sięu góry, jej wierzchołek rozpłaszczał się na niebie.Wznosiła się coraz wyżej.Tysiączadartych głów śledziło jej ruchy i coraz częściej słychać było okrzyki grozy.Ktoś krzyknął, że wiatr niesie ją w ich stronę.W tym momencie Ampliatus uświadomił sobie, że już nad nimi nie panuje.Plebskieruje się kilkoma prostymi instynktami pożądliwością, chciwością,okrucieństwem.Potrafił grać na nich niczym na strunach harfy, ponieważ on teżpochodzi z plebsu.Jednak ślepy strach zagłuszał wszystkie inne nuty.Mimo topostanowił spróbować.Wyszedł na środek ulicy i rozłożył szeroko ręce. Zaczekajcie! zawołał. Kuspiuszu, Britiuszu.wszyscy.wezcie się za ręce!Dajcie im przykład!Ci tchórze nawet na niego nie spojrzeli.Holkoniusz zrejterował pierwszy,rozpychając się kościstymi łokciami.Zaraz potem w dół pobiegli za nim Britiusz i Kuspiusz.Popidiusz podkulił podsiebie ogon i schronił się w willi.Wylewający się z bocznych uliczek ludzie zmienilisię w zbitą masę, zwróconą plecami do szczytu, twarzą do morza i ożywioną jednymimpulsem: uciekać jak najdalej.Ampliatusowi mignęła przed oczyma blada twarzstojącej w progu żony i zaraz potem motłoch porwał go i obrócił niczym drewnianąfigurę, używaną do ćwiczeń w szkołach gladiatorów.Poleciał na bok, zachwiał sięi runąłby im pod nogi, gdyby Massavo nie zobaczył, że jego pan pada, i nie odciągnąłgo w bezpieczne miejsce na schodach.Zobaczył, jak jakaś matka gubi dziecko,i słyszał jego krzyki, kiedy zostało stratowane, widział starszą matronę, którauderzyła głową w mur po drugiej stronie ulicy i padła nieprzytomna pod naporemniezważającego na nic tłumu.Niektórzy krzyczeli.Inni szlochali.Ale większość parłanaprzód z zaciśniętymi ustami, zachowując siły na bitwę, którą musieli stoczyć nadole, żeby przecisnąć się przez Bramę Stabiańską.Opierając się o framugę drzwi, uświadomił sobie, że ma mokrą twarz.Wytarł noswierzchem dłoni i zobaczył na niej krew.Spojrzał ponad głowami tłumu w stronęgóry, lecz ta zdążyła już zniknąć.Ku miastu zbliżał się wielki czarny wał burzowychchmur.Ale to nie była burza i to nie były chmury; to była hucząca lawina skał.Spojrzał szybko w przeciwną stronę.W porcie stał jego złocisto-karmazynowy statek.Mogli wypłynąć nim na morze i poszukać schronienia w willi w Misenum, lecz ulica,która wiodła do bramy, była już do połowy długości wypełniona tłumem.Nigdy niezdoła dotrzeć do portu.A nawet gdyby mu się to udało, załoga wcześniej spróbujeratować się sama.Decyzja została podjęta za niego.A zatem niech tak będzie, pomyślał.Podobniewyglądało to przed siedemnastu laty.Tchórze uciekli, a on został i pózniej wszyscyprzyczołgali się z powrotem.Poczuł, jak wraca jego dawna energia i pewność siebie.Były niewolnik ponownie udzieli swym panom lekcji rzymskiej odwagi.Wieszczkanigdy się nie myli.Spojrzał po raz ostatni z pogardą na płynący obok potokogarniętych paniką ludzi, po czym cofnął się i kazał Massavo zamknąć drzwi.Zamknąć je i zaryglować.Zostaną tutaj i przetrwają.W Misenum wyglądało to jak dym.Siostra Pliniusza, Julia, która spacerowała potarasie z parasolką i zrywała kwiaty bugenwilli, aby ozdobić nimi wieczorny stół,uznała, że to kolejny z pożarów, które wybuchały na wzgórzach nad zatoką przez całelato.Jednak wysokość chmury, jej rozmiary i szybkość, z jaką się wznosiła, nieprzypominały niczego, co do tej pory widziała.Doszła do wniosku, że powinnaobudzić brata, który drzemał nad książkami w położonym niżej ogrodzie.Nawet w gęstym cieniu drzewa jego twarz była szkarłatna niczym kwiaty w jejkoszyku.Przez chwilę wahała się, czy go niepokoić, wiedziała bowiem, że na pewnowpadnie w wielkie podniecenie.Przypominał ich ojca na kilka dni przed śmiercią tasama otyłość, ten sam krótki oddech, ta sama nietypowa dla niego drażliwość.Alejeśli pozwoli mu spać, będzie się bez wątpienia jeszcze bardziej wściekał, żałując, żenie zobaczył tego dziwnego dymu. Obudz się, bracie powiedziała, gładząc go po włosach. Powinieneś chyba tozobaczyć.Pliniusz od razu otworzył oczy. Woda? Czy płynie? Nie.Nie chodzi o wodę.Wygląda to jak wielki pożar, który nadciąga od stronyWezuwiusza. Wezuwiusza? Pliniusz zamrugał. Moje buty! krzyknął do najbliższegoniewolnika. Migiem! Nie przemęczaj się za bardzo, bracie.Nie zaczekał na buty.Po raz drugi tego dnia ruszył na bosaka, człapiąc po suchejtrawie w stronę tarasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Ale to nie chciało się skończyć.Kolumna, wąska u podstawy, rozszerzała sięu góry, jej wierzchołek rozpłaszczał się na niebie.Wznosiła się coraz wyżej.Tysiączadartych głów śledziło jej ruchy i coraz częściej słychać było okrzyki grozy.Ktoś krzyknął, że wiatr niesie ją w ich stronę.W tym momencie Ampliatus uświadomił sobie, że już nad nimi nie panuje.Plebskieruje się kilkoma prostymi instynktami pożądliwością, chciwością,okrucieństwem.Potrafił grać na nich niczym na strunach harfy, ponieważ on teżpochodzi z plebsu.Jednak ślepy strach zagłuszał wszystkie inne nuty.Mimo topostanowił spróbować.Wyszedł na środek ulicy i rozłożył szeroko ręce. Zaczekajcie! zawołał. Kuspiuszu, Britiuszu.wszyscy.wezcie się za ręce!Dajcie im przykład!Ci tchórze nawet na niego nie spojrzeli.Holkoniusz zrejterował pierwszy,rozpychając się kościstymi łokciami.Zaraz potem w dół pobiegli za nim Britiusz i Kuspiusz.Popidiusz podkulił podsiebie ogon i schronił się w willi.Wylewający się z bocznych uliczek ludzie zmienilisię w zbitą masę, zwróconą plecami do szczytu, twarzą do morza i ożywioną jednymimpulsem: uciekać jak najdalej.Ampliatusowi mignęła przed oczyma blada twarzstojącej w progu żony i zaraz potem motłoch porwał go i obrócił niczym drewnianąfigurę, używaną do ćwiczeń w szkołach gladiatorów.Poleciał na bok, zachwiał sięi runąłby im pod nogi, gdyby Massavo nie zobaczył, że jego pan pada, i nie odciągnąłgo w bezpieczne miejsce na schodach.Zobaczył, jak jakaś matka gubi dziecko,i słyszał jego krzyki, kiedy zostało stratowane, widział starszą matronę, którauderzyła głową w mur po drugiej stronie ulicy i padła nieprzytomna pod naporemniezważającego na nic tłumu.Niektórzy krzyczeli.Inni szlochali.Ale większość parłanaprzód z zaciśniętymi ustami, zachowując siły na bitwę, którą musieli stoczyć nadole, żeby przecisnąć się przez Bramę Stabiańską.Opierając się o framugę drzwi, uświadomił sobie, że ma mokrą twarz.Wytarł noswierzchem dłoni i zobaczył na niej krew.Spojrzał ponad głowami tłumu w stronęgóry, lecz ta zdążyła już zniknąć.Ku miastu zbliżał się wielki czarny wał burzowychchmur.Ale to nie była burza i to nie były chmury; to była hucząca lawina skał.Spojrzał szybko w przeciwną stronę.W porcie stał jego złocisto-karmazynowy statek.Mogli wypłynąć nim na morze i poszukać schronienia w willi w Misenum, lecz ulica,która wiodła do bramy, była już do połowy długości wypełniona tłumem.Nigdy niezdoła dotrzeć do portu.A nawet gdyby mu się to udało, załoga wcześniej spróbujeratować się sama.Decyzja została podjęta za niego.A zatem niech tak będzie, pomyślał.Podobniewyglądało to przed siedemnastu laty.Tchórze uciekli, a on został i pózniej wszyscyprzyczołgali się z powrotem.Poczuł, jak wraca jego dawna energia i pewność siebie.Były niewolnik ponownie udzieli swym panom lekcji rzymskiej odwagi.Wieszczkanigdy się nie myli.Spojrzał po raz ostatni z pogardą na płynący obok potokogarniętych paniką ludzi, po czym cofnął się i kazał Massavo zamknąć drzwi.Zamknąć je i zaryglować.Zostaną tutaj i przetrwają.W Misenum wyglądało to jak dym.Siostra Pliniusza, Julia, która spacerowała potarasie z parasolką i zrywała kwiaty bugenwilli, aby ozdobić nimi wieczorny stół,uznała, że to kolejny z pożarów, które wybuchały na wzgórzach nad zatoką przez całelato.Jednak wysokość chmury, jej rozmiary i szybkość, z jaką się wznosiła, nieprzypominały niczego, co do tej pory widziała.Doszła do wniosku, że powinnaobudzić brata, który drzemał nad książkami w położonym niżej ogrodzie.Nawet w gęstym cieniu drzewa jego twarz była szkarłatna niczym kwiaty w jejkoszyku.Przez chwilę wahała się, czy go niepokoić, wiedziała bowiem, że na pewnowpadnie w wielkie podniecenie.Przypominał ich ojca na kilka dni przed śmiercią tasama otyłość, ten sam krótki oddech, ta sama nietypowa dla niego drażliwość.Alejeśli pozwoli mu spać, będzie się bez wątpienia jeszcze bardziej wściekał, żałując, żenie zobaczył tego dziwnego dymu. Obudz się, bracie powiedziała, gładząc go po włosach. Powinieneś chyba tozobaczyć.Pliniusz od razu otworzył oczy. Woda? Czy płynie? Nie.Nie chodzi o wodę.Wygląda to jak wielki pożar, który nadciąga od stronyWezuwiusza. Wezuwiusza? Pliniusz zamrugał. Moje buty! krzyknął do najbliższegoniewolnika. Migiem! Nie przemęczaj się za bardzo, bracie.Nie zaczekał na buty.Po raz drugi tego dnia ruszył na bosaka, człapiąc po suchejtrawie w stronę tarasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]