X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stara popatrzyła na nią z radosną pogardą i lekkowywijając wargi, zerknęła czarnymi oczami na Clinta, żeby sięupewnić, czy zauważył, co jego narzeczona zrobiła.Nigdydotąd Delia nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo matka Clintajej nienawidzi.Potem nie było już wątpliwości, że LouiseWindsor prowadzi z nią wojnę na pogardę, gotowa prędzejzobaczyć swego syna w grobie niż patrzeć na to, jak zadaje sięz dziewczyną Byrdów, która nawet nie potrafi usiedzieć w koś�cielnej ławce, dopóki lepsi od niej nie dadzą jej znaku, że jużmożna wstać.Delia obserwowała wychodzących z kościoła.Ludzie szli83 dwójkami, trójkami i gdy zdawało się, że wewnątrz nie pozostałnikt, pojawiła się babcia Windsor z dziewczynkami.Zciskającw ręku wielką torebkę, krótko skinęła głową pastorowi Jo�hnowi Hillmanowi, którego podobiznę Delia widziała na pla�kacie z napisem:  %7łałuj za grzechy! %7łałuj za grzechy! To wołakrew baranka".Amanda i Dede szły ze spuszczonymi głowamii we wszystkim naśladowały babkę.Delia oddychała tak głę�boko, jakby całe powietrze świata nie mogło wypełnić dręczącejjej pustki.Wiodła za córeczkami zogromniałymi oczyma, a najej twarzy zastygła maska bólu.Były dokładnie takie, jak jesobie wyobrażała, i ani trochę takie, jakie miała nadzieję zoba�czyć.Amanda okazała się wyższą, surowszą wersją babci Wind�sor, za to Dede tak szalenie przypominała swą nie żyjącą jużdrugą babkę, że Delii omal serce nie pękło.Pochyliła sięi przycisnęła brodę do kierownicy, by nie wysiąść z auta i niepochwycić córek w ramiona.Dziewczynki robiły wrażenienieszczęśliwych.Wyglądały tak, jakby nie umiały być szczęśliwenawet wówczas, gdyby ktoś za to im płacił.Dede miała opuchnięte i odęte usta.Szła trop w trop zababką i siostrą, lecz cały czas się od nich odsuwała i nerwowopodrzucała biodrami, przypominając mechaniczną zabawkęciągniętą na sznurku.Obok niej dreptała przygarbiona i przy�klejona do nogi babki Amanda, choć stara nie odwróciła sięani razu, żeby na nią spojrzeć.Zdawało się, że Amanda po�stanowiła wzorować się na babce.Włosy wiązała w koczekstarszej pani, z wyćwiczoną dezaprobatą wykrzywiała mocnozaciśnięte wargi, nogi zaś stawiała sztywno, jakby biodra miałazwapniałe i artretyczne.Azy odebrały Delii ostrość widzenia.Myślała o tym, jak bardzo córki przypominają ją samą, gdymiała tyle lat co one.Ona też była gniewna i samotna, ona teżwalczyła ze wszystkich sił, by nie okazać tego, co czuje.Bóg chce, żeby mnie bolało - pomyślała, gdy po ramionachprzemknęło jej dokuczliwe mrowienie.Niemal czuła miękkieramiona Dede pod swoimi palcami, wyrazistą woń umytychmydłem lnianych włosów Amandy.Chciała wyskoczyć z dat-suna, podbiec do nich i wstrząsnąć miłość w ich zranioneserca.Objęła wzrokiem resztę owczarni pastora Hillmana:kobiety, które ostatni raz widziała na swoim ślubie, mężczyzn,których pamiętała z kieliszkiem whisky na ganku dziadka Wind-84 sora.Nie wszyscy jej wtedy nienawidzili.Niektórzy patrzyli nanią z litością.Ale dziś nie pożałowałby jej nikt.Była kobietąupadłą, babilońską dziwką, suką, która porzuciła młode.Niktz przechodzących przez trawnik przed kościołem nie pozwoliłbyjej zbliżyć się do dziewczynek.Jednomyślnie by ją przepędzono.Drugiej niedzieli ścisnęło ją w dołku: tuż przed nabożeń�stwem białą, zardzewiałą furgonetką przyjechał Clint i wychyliw�szy się przez okno, podał babci Windsor kopertę.Był chudszyi wyglądał starzej, niż się spodziewała.Jego szaroblond włosyopadały na kołnierzyk jednej z tych białych koszul od fabrycz�nego uniformu, które swego czasu tak często prasowała.Kiedyodwrócił głowę w jej stronę, zakryła usta wierzchem dłonii mocno zacisnęła zęby.Zobaczyła go wówczas wyraznie.Nie,nie Clinta  zobaczyła jakiegoś niebieskookiego mężczyznęmniej więcej w tym samym wieku co Clint.Zdała sobie sprawę,że cała się trzęsie.Przypomniała sobie szare oczy Clinta, któreciemniały, kiedy wpadał w gniew  przez ostatnie dwa lata jejpobytu w Cayro były już niemal czarne.Mężczyzna podniósłdłoń, żeby pomachać pastorowi, a Delia uruchomiła silnik,zbyt zdenerwowana, żeby czekać na dziewczynki.Trzeciej niedzieli wysiadła z auta i weszła po schodach dokościoła.Stanęła za ostatnim szeregiem wiernych w chwili,gdy chór zaintonował All Blessings i gdy nad głowami ze�branych potoczyły się dzwięki organów.Z ostatniej ławkiwidziała siedzące z przodu córki, ich opuszczone głowy tużobok siwego, ciasno związanego koczka babci Windsor.Delianie odrywała od nich wzroku.Postanowiła, że kiedy pastorHillman zakończy nabożeństwo, całą siłą woli zmusi się dopozostania w ławce.Chciała siedzieć, gdy Amanda i Dede będąprzechodzić koło niej.Chciała wyciągnąć rękę, dotknąć ich,patrzeć na nie, widzieć ich twarze, kiedy zorientują się, kogomają przed sobą.Po jej policzkach spłynęły łzy.Nie słyszała kazania.Zpiewchóru ledwie do niej docierał.Dopiero w połowie nabożeństwauświadomiła sobie, że przypatruje się jej rodzina siedząca w ław�ce po drugiej stronie przejścia.Ojciec patrzył na nią ze złością,matka krytycznie i sztywno.Dwaj mali chłopcy spoglądali nanich i wiercili się niespokojnie.Mieli najwyżej osiem, dziewięćlat i nie mogli wiedzieć, kim Delia jest, mimo to doskonale85 wyczuwali oburzenie rodziców.Duże, zaciekawione oczy chłop�ców popatrywały to na Delię, to znów na ojca.Na jej policzkach wykwitły rumieńce, na czoło i ciało podsukienką wystąpiły krople potu.Oczy Delii błądziły po sąsied�nich ławkach.Ludzie oglądali się na nią, wykręcali szyje.Ichspojrzenia paliły ją, ściągnięte usta dotykały obnażonych ner�wów.Szum narastał, patrzyło na nią coraz więcej osób.Deliazłączyła dłonie i zacisnęła je w pięść i do końca nabożeństwamierzyła się z gapiami wzrokiem.Powiedziała sobie, że wy�trzyma, że zniesie gniew, potępienie i to, że babcia Windsornajpewniej spoliczkuje ją i przeklnie  ścierpi wszystko, byletylko stanąć obok dziewczynek i głośno wymówić ich imiona.Ale podczas błogosławieństwa wstała i nie odwracając się zasiebie, wyszła z kościoła.Myliła się.Nie była jeszcze gotowa.Skoro obcy ludzie patrzyli na nią z nienawiścią, cóż mogłazobaczyć w oczach córek?Ale gdy odjeżdżała spod Holiness Redeemer, w BaptistTabernacle Pan Bóg ponownie wyciągnął do niej rękę.Tegoranka szukała tam Delii pani Pearlman.Nigdzie jej nie widząc,zaczepiła na schodach M.T.i wyłuszczyła jej rzecz bez ogródek.Artretyzm w nadgarstkach i łokciach dokuczał jej tak bardzo,że mogła prowadzić zakład tylko dzięki wytrwałej determinacjii dużej wytrzymałości na ból.Jej upór był bezgraniczny, jed�nakże palce niemal zupełnie już sztywne.Nie ufała sobie,biorąc do ręki ostre nożyczki, przestały jej ufać klientki.Nawette, które przychodziły do niej od lat, zaczęły jezdzić do Mariet-ty, dlatego jej dochody zależały od przypadkowych obcychosób, nieświadomych tego, co robią.- M.T., powiedz Delii, żeby do mnie przyszła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl