[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za jego plecamizegar na kominku wybił dziewiątą.Przez większą część tegodnia Oliverowi udawało się nie myśleć o Jodym i Karolinie,ale uderzenia zegara przeniosły go niespodziewanie z RossieHill do Londynu.Do tej pory młodzi Cliburnowie musieli jużdotrzeć do domu i, zmęczeni podróżą, próbowali chybawyjaśnić wszystko Dianie.Karolina z pewnością opadała z siłpo tylu godzinach spędzonych za kierownicą, a Jody'egognębiło poczucie zawodu.Na pewno powtarzał wciąż: Przecież mieliśmy odnalezć Angusa! Po to przejechaliśmytaki kawał drogi do Szkocji, aby go w końcu nie znalezć? A janie chcę wyjeżdżać do Kanady!"Diana z pewnością zrobiła im piekielną awanturę, abypotem wspaniałomyślnie udzielić przebaczenia.Oczamiwyobrazni Oliver widział już, jak podgrzewa mleko dlaJody'ego, a potem układa go do snu, podczas gdy Karolinapowoli wchodzi po schodach na górę, trzymając się poręczy.Jej długie włosy spływają kaskadą, zakrywając twarz.- A co ty o tym sądzisz, Oliverze? - Z obłoków ściągnęłogo pytanie skierowane wprost do niego.- Słucham? - Czuł, że wszystkie oczy zwróciły się kuniemu.- Przepraszam, nie uważałem.- Rozmawialiśmy właśnie o prawach do połowu łososi narzece Corrie.Chodzi o to.Duncan urwał nagle i zapanowałoogólne milczenie.W ciszę wdarł się bowiem dzwięk, któryDuncan usłyszał wcześniej od innych.Był to warkot silnikasamochodu, furgonetki lub ciężarówki, i to nie w dole, naszosie, ale wdzierającego się na wzgórze Rossie Hill.Słychaćbyło zgrzyt dzwigni zmiany biegów, tym częstszy, im bardziejstromy stawał się wjazd.Przez grube zasłony przebiły sięprzednie światła i dało się słyszeć sapanie wysłużonejmaszyny.- Czyżbyś zamawiała na dzisiaj węgiel, Liz? - zażartowałDuncan.- Może ktoś po prostu zabłądził? To nic, pani Douglasskieruje go, gdzie trzeba.- Liz zmarszczyła brwi, lecz pochwili spokojnie wdała się w rozmowę z panem Allfordem,próbując udawać, że problem nie istnieje.Natomiast Olivercały zamienił się w słuch.Jego czujne uszy wyłapały dzwiękdzwonka u frontowych drzwi, czyjś piskliwy głosiknabrzmiały podnieceniem i nieśmiałe protesty pani Douglas: Teraz nie możesz wejść, bo tam są goście." Po chwilijednak, przy akompaniamencie desperackiego okrzyku: Ach,ty łobuzie!" drzwi jadalni rozwarły się na oścież i stanął wnich Jody Cliburn, szukając wzrokiem jedynego człowieka,jakiego w tej chwili chciał spotkać.Oliver momentalnie zerwał się na nogi, upuszczając swojąserwetkę.- Jody!- Oliver!Jody przeleciał przez pokój jak pocisk, wpadając prosto wramiona Olivera.Cała sztywna atmosfera uroczystej kolacji prysła w jednejchwili.Wynikłe stąd zamieszanie byłoby może zabawne,gdyby nie stało za nim ludzkie nieszczęście.Jody bowiemkurczowo uchwycił Olivera w pasie, przylgnął twarzą do jegobrzucha i zaniósł się rozpaczliwym, spazmatycznym płaczem.Pani Douglas sterczała niepewnie w drzwiach, nie mogąc sięzdecydować, czy powinna siłą wyrzucić intruza z jadalni, czyteż nie.Duncan też krążył wokoło, nie mogąc zrozumieć, cosię właściwie stało i skąd się wzięło u niego to dziecko.Cojakiś czas rzucał w przestrzeń retoryczne pytanie: Co się tu, udiabła, dzieje?" - ale nikt nie był w stanie udzielić muodpowiedzi.Liz natomiast nic nie mówiła, tylko wbiłauporczywy wzrok w tył głowy Jody'ego, a wyraz jej oczuświadczył niezbicie, że gdyby tylko mogła, chętnieroztrzaskałaby tę głowę o najbliższy mur! JedynieAllfordowie, zawsze dobrze wychowani, pozostali na swoichmiejscach.- Coś nadzwyczajnego! - wycedził pan Allford międzyjednym a drugim kłębem dymu.- Czy to ma znaczyć, że onprzyjechał w wywrotce z węglem?Natomiast jego małżonka tylko uśmiechnęła się życzliwie,jakby pojawiające się znienacka na przyjęciach dzieci byłypowszechnym zjawiskiem.Wśród szlochów dobywających się z głębi kamizelkiOlivera nie można było odróżnić nawet pojedynczych słów, atym bardziej - dopatrzyć się w nich sensu.Jasne było, że takdeprymująca sytuacja nie może trwać w nieskończoność, aleJody tak kurczowo uczepił się Olivera, że nie dał mu sięruszyć.- Wyjdzmy stąd! - Oliver podniósł głos, aby przekrzyczećpłacz chłopca.- Uspokój się i opowiedz mi, o co chodzi.Widocznie jego słowa dotarły wreszcie do Jody'ego, bojego uchwyt osłabł, i Oliver mógł go doprowadzić do drzwi.- Przepraszam państwa na chwilę! - rzucił po drodzepozostałym zebranym.Szczęśliwie znalazł się w hallu, z takimuczuciem, jakby udała mu się ryzykowna ucieczka.Poczciwapani Douglas w lot pojęła sytuację i zamknęła za nimi drzwi.- Tak będzie dobrze? - spytała szeptem.- Zwietnie, dziękuję bardzo.Kucharka wycofała się do swoich zajęć, mrucząc coś podnosem.Oliver zaś usiadł na ozdobnym, rzezbionym zydlu,który właściwie nie służył do siedzenia, i przyciągnął Jody'egodo siebie, przytrzymując go kolanami.- Przede wszystkim wytrzyj nos i spróbuj przestać płakać!- polecił.Jody, czerwony i zapuchnięty od płaczu, próbowałposłuchać, ale nie mógł powstrzymać łez.- Nnnn.nie mmm.mogę.- A co się właściwie stało?- Karolina jest bardzo chora! Znów się jej zrobiłoniedobrze, tak jak wtedy, ale jeszcze boli ją tutaj.- Jodybrudną rączką pokazał na swój brzuch.- I to się robi corazgorzej!- Gdzie ona jest?- W hotelu Strathcorrie".- Ależ mieliście przecież jechać prosto do Londynu!- To ja jej nie pozwoliłem! - wyznał przez łzy Jody.-Chciałem jeszcze raz spróbować, czy nie zastaniemy Angusa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Za jego plecamizegar na kominku wybił dziewiątą.Przez większą część tegodnia Oliverowi udawało się nie myśleć o Jodym i Karolinie,ale uderzenia zegara przeniosły go niespodziewanie z RossieHill do Londynu.Do tej pory młodzi Cliburnowie musieli jużdotrzeć do domu i, zmęczeni podróżą, próbowali chybawyjaśnić wszystko Dianie.Karolina z pewnością opadała z siłpo tylu godzinach spędzonych za kierownicą, a Jody'egognębiło poczucie zawodu.Na pewno powtarzał wciąż: Przecież mieliśmy odnalezć Angusa! Po to przejechaliśmytaki kawał drogi do Szkocji, aby go w końcu nie znalezć? A janie chcę wyjeżdżać do Kanady!"Diana z pewnością zrobiła im piekielną awanturę, abypotem wspaniałomyślnie udzielić przebaczenia.Oczamiwyobrazni Oliver widział już, jak podgrzewa mleko dlaJody'ego, a potem układa go do snu, podczas gdy Karolinapowoli wchodzi po schodach na górę, trzymając się poręczy.Jej długie włosy spływają kaskadą, zakrywając twarz.- A co ty o tym sądzisz, Oliverze? - Z obłoków ściągnęłogo pytanie skierowane wprost do niego.- Słucham? - Czuł, że wszystkie oczy zwróciły się kuniemu.- Przepraszam, nie uważałem.- Rozmawialiśmy właśnie o prawach do połowu łososi narzece Corrie.Chodzi o to.Duncan urwał nagle i zapanowałoogólne milczenie.W ciszę wdarł się bowiem dzwięk, któryDuncan usłyszał wcześniej od innych.Był to warkot silnikasamochodu, furgonetki lub ciężarówki, i to nie w dole, naszosie, ale wdzierającego się na wzgórze Rossie Hill.Słychaćbyło zgrzyt dzwigni zmiany biegów, tym częstszy, im bardziejstromy stawał się wjazd.Przez grube zasłony przebiły sięprzednie światła i dało się słyszeć sapanie wysłużonejmaszyny.- Czyżbyś zamawiała na dzisiaj węgiel, Liz? - zażartowałDuncan.- Może ktoś po prostu zabłądził? To nic, pani Douglasskieruje go, gdzie trzeba.- Liz zmarszczyła brwi, lecz pochwili spokojnie wdała się w rozmowę z panem Allfordem,próbując udawać, że problem nie istnieje.Natomiast Olivercały zamienił się w słuch.Jego czujne uszy wyłapały dzwiękdzwonka u frontowych drzwi, czyjś piskliwy głosiknabrzmiały podnieceniem i nieśmiałe protesty pani Douglas: Teraz nie możesz wejść, bo tam są goście." Po chwilijednak, przy akompaniamencie desperackiego okrzyku: Ach,ty łobuzie!" drzwi jadalni rozwarły się na oścież i stanął wnich Jody Cliburn, szukając wzrokiem jedynego człowieka,jakiego w tej chwili chciał spotkać.Oliver momentalnie zerwał się na nogi, upuszczając swojąserwetkę.- Jody!- Oliver!Jody przeleciał przez pokój jak pocisk, wpadając prosto wramiona Olivera.Cała sztywna atmosfera uroczystej kolacji prysła w jednejchwili.Wynikłe stąd zamieszanie byłoby może zabawne,gdyby nie stało za nim ludzkie nieszczęście.Jody bowiemkurczowo uchwycił Olivera w pasie, przylgnął twarzą do jegobrzucha i zaniósł się rozpaczliwym, spazmatycznym płaczem.Pani Douglas sterczała niepewnie w drzwiach, nie mogąc sięzdecydować, czy powinna siłą wyrzucić intruza z jadalni, czyteż nie.Duncan też krążył wokoło, nie mogąc zrozumieć, cosię właściwie stało i skąd się wzięło u niego to dziecko.Cojakiś czas rzucał w przestrzeń retoryczne pytanie: Co się tu, udiabła, dzieje?" - ale nikt nie był w stanie udzielić muodpowiedzi.Liz natomiast nic nie mówiła, tylko wbiłauporczywy wzrok w tył głowy Jody'ego, a wyraz jej oczuświadczył niezbicie, że gdyby tylko mogła, chętnieroztrzaskałaby tę głowę o najbliższy mur! JedynieAllfordowie, zawsze dobrze wychowani, pozostali na swoichmiejscach.- Coś nadzwyczajnego! - wycedził pan Allford międzyjednym a drugim kłębem dymu.- Czy to ma znaczyć, że onprzyjechał w wywrotce z węglem?Natomiast jego małżonka tylko uśmiechnęła się życzliwie,jakby pojawiające się znienacka na przyjęciach dzieci byłypowszechnym zjawiskiem.Wśród szlochów dobywających się z głębi kamizelkiOlivera nie można było odróżnić nawet pojedynczych słów, atym bardziej - dopatrzyć się w nich sensu.Jasne było, że takdeprymująca sytuacja nie może trwać w nieskończoność, aleJody tak kurczowo uczepił się Olivera, że nie dał mu sięruszyć.- Wyjdzmy stąd! - Oliver podniósł głos, aby przekrzyczećpłacz chłopca.- Uspokój się i opowiedz mi, o co chodzi.Widocznie jego słowa dotarły wreszcie do Jody'ego, bojego uchwyt osłabł, i Oliver mógł go doprowadzić do drzwi.- Przepraszam państwa na chwilę! - rzucił po drodzepozostałym zebranym.Szczęśliwie znalazł się w hallu, z takimuczuciem, jakby udała mu się ryzykowna ucieczka.Poczciwapani Douglas w lot pojęła sytuację i zamknęła za nimi drzwi.- Tak będzie dobrze? - spytała szeptem.- Zwietnie, dziękuję bardzo.Kucharka wycofała się do swoich zajęć, mrucząc coś podnosem.Oliver zaś usiadł na ozdobnym, rzezbionym zydlu,który właściwie nie służył do siedzenia, i przyciągnął Jody'egodo siebie, przytrzymując go kolanami.- Przede wszystkim wytrzyj nos i spróbuj przestać płakać!- polecił.Jody, czerwony i zapuchnięty od płaczu, próbowałposłuchać, ale nie mógł powstrzymać łez.- Nnnn.nie mmm.mogę.- A co się właściwie stało?- Karolina jest bardzo chora! Znów się jej zrobiłoniedobrze, tak jak wtedy, ale jeszcze boli ją tutaj.- Jodybrudną rączką pokazał na swój brzuch.- I to się robi corazgorzej!- Gdzie ona jest?- W hotelu Strathcorrie".- Ależ mieliście przecież jechać prosto do Londynu!- To ja jej nie pozwoliłem! - wyznał przez łzy Jody.-Chciałem jeszcze raz spróbować, czy nie zastaniemy Angusa [ Pobierz całość w formacie PDF ]