[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapadła krótka cisza, podczas której obaj patrzyli na siebie w napięciu.W końcu Sean kiwnąłgłową.- Masz rację, oczywiście, ale lan, ten drań.- Jak wyglądam? - zawołała od drzwi Ariana.Obaj bracia i chłopiec odwrócili się i zobaczyli "młodzieńca" w zielonym płaszczu i brązowymtrójramiennym kapeluszu.Terrence wymamrotał coś o tym, że nie wie, czy będzie mógł znówwłożyć to ubranie, po tym jak pięknie milady wygląda w jego rzeczach, i wyciągnął rękę poszlafrok.- Och, Ariano! - zawołała Marnie, która akurat wróciła.To jest perfeeto! I widzisz? Ja też sięprzebrałam.- Naciągnęła głębiej na rozwichrzoną czuprynę czepek, tak że skutecznie zakrywałwłosy, uszy i połowę twarzy.- Doskonale - ocenił Sean, biorąc Arianę znów na ręce.Idziemy.lan! - zawołaJ przez ramię, gdyrazem z Marnie szli na tyły domu.- Zatrzymaj to ścielWo tutaj naj dłużej, jak możesz.Nie wiemjeszcze, dokąd pojedziemy, ale przyślę jak najszybciej Henry'ego z wiadomością.Slan oleat!- Turas slan! - odkrzyknął Jan, po czym zerknął na podejjrzliwie patrzącą Betty, która właśniewróciła ze stajni.- To chłopak uczy nas paru wyrażeń - wyjaśnił jej, wskaazując na Terrence'a.- Wie pani, "dowidzenia"."spokojnej podróży", takie tam.- Hm - mruknęła kucharka pod nosem.- Lepiej jego nauuczyć poprawnej angielszczyzny, zamiastuczyć się od niego tego pogańskiego gadania.Jakieś dziesięć minut pózniej rozległo się walenie do fronntowych drzwi.- Otwierać w imię króla!Jeffers spojrzał na swego chlebodawcę, który czekał z nim w holu.Jan skinął głową.Przyjechali szybko, ale był przekonany, że brat i obie kobiety mieli dość czasu,żeby zniknąć przed pojawieniem się Pritcharda i jego saksońskiej obstawy.Jeffers odwrócił się, przyjął swojązawsze poprawną postawę i otworzył drzwi.- Tak? - zapytał wyniośle, patrząc z góry na pięciu stojących przed nim mężczyzn.- Chcemy widzieć twojego pana,_ natychmiast - oznajmił mężczyzna o rumianej twarzy.- Zrozkazu Jego Wysokości.- A którego, sir? - zapytał Jeffers kompletnie niewzruszony.- Którego.którego rozkazu? - powiedział człowiek szeryfa z niedowierzaniem.- Nie, sir - odparł spokojnie Jeffers.- Którego pana?- Dosyć tego! - uciął ktoś ze zniecierpliwieniem.HrabiaHarbray zrobił krok naprzód, a pozostali rozstąpili się, robiąc mu miejsce.- Chcemy sięnatychmiast widzieć z panem Harrrasonem.Przyprowadz go w tej chwili.Jeffers nie ruszył się.- Tak jest, sir.Ale z którym, sir? - zapytał.Pritchard był tak zażenowany, że prawie zaczął bełkotać.- Jesteś głuchy, człowieku? Cóż to zaodpowiedz którym"?Jeffers był nie do pobicia.lan tłumił śmiech ze wspaniak:i gry, jaką prowadził służący.Powiedzianomu, że ma ich przetrzymać, i to robił.l to jak! Po królewsku!- Pan wybaczy, milordzie - powiedział majordomus._ Ale w tym domu mieszka dwóch panówHarrasonów i obaj są moimi pracodawcami.Dlatego powtarzam, z całym szacunkiem, któregożyczy pan sobie widzieć?- Do cholery, człowieku! - wrzasnął Pritchard._ Przyjeechaliśmy, żeby się spotkać z panem JohnemHarrasonem.Sprowadz go!- Pana Johna Harrasona nie ma, sir - oznajmił Jeffers z niezmiennym spokojem.- Słuchaj no, ty draniu! - odezwał się jeden z ludzi szeryfa, który najwyrazniej dużo czasu spędziłna morzu.- Czy mam sprowadzić pana lana Harrasona, milordzie??zapytał Jeffers, zupełnie lekceważąc jegosłowa.- Tak, oczywiście, ty idioto! - ryknął Pritchard.Majordomus zamknął im drzwi przed nosem znajwiększym spokojem i odwrócił się do lana.- Jacyś panowie do pana, sir - oświadczył spokojnie.- Jeffers - rzekł lan wśród odgłosów walenia do drzwi- przypomnij mi jutro, żebym ci podwoiłpensję.Prosta kreska ust majordomusa uniosła się minjmalnie do góry.- Oczywiście, sir - odparł.Otworzył frontowe drzwi, ukłonił się lanowi i poszedł w głąb.'" domu.Oficer zażądałpotwierdzenia, czy'.człowiek stojący przed nim to naprawdę pan lan Harrason.- To ja - odparł lan.- Jesteśmy tutaj z rozkazu Jego Wysokości króla - oświaddczył oficer.- Naprawdę? - zapytał lan, spoglądając na rozwścieczonego hrabiego i jego szare oczy.Każdy jegomięsień był gotów, by skoczyć na Pritcharda i wyrwać mu serce żywcem, ale lan wziął przykład zmajordomusa i powstrzymał emocje.Przynajjmniej na razie.- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?- Mamy powody wierzyć - odezwał sie Pritchard z wyrazną wrogością w głosie i zrobił kolejnykrok naprzód - że w tej posiadłości przebywa młoda kobieta, która zniknęła z domu jej matki dwadni temu.Otrzymaliśmy rozkaz ją odnalezć.USpojrzał za siebie i lan po raz pierwszy zauważyłdwóch olbrzymich lokai ubranych w liberię Carringtona, którzy stali cicho obok reszty.Jeden z nichmiał z pewnością ze dwa metry wzrostu, drugi niewiele mniej i każdy ważył co najmniej stotrzydzieści kilo.lan pogratulował sobie w duchu, że przekonał Seana do wyjazdu z kobietami, istanął posłusznie z boku.- Przeszukać dom, i to dokładnie - rozległ się ostry głos Harbraya.Sean uśmiechnął się, patrząc na spokojną twarz Ariany, oświetloną blaskiem lampy; dziewczynaspała wtulona w jego Illmię.Odgłos końskich kopyt był równy i spokojny.Byli w Somerset iwłaśnie minęli wioskę Wincanton.Jeśli wskazówki stajennego z zajazdu, gdzie się zatrzymali, byodpocząć i napoić konie, były dokładne, za godzinę powinni dotrzeć do Belmont Manor, wiejskiegodomu Harry'ego.Na siedzeniu po przeciwnej stronie spała Mamie Travers; głowę opierała na torebce, którą z takimpośpiechem pakowała.Jej drobną twarz nadal przykrywał śmieszny ogromny czepek, którypożyczyła od Betty Jeffers.Sean znów się uśmiechnął.To Mamie zaproponowała, żeby pojechać dowiejskiej posiadłości Belmonta.Przypomniała sobie, jak Ariana kiedyś wspoomniała, że Barbaranienawidzi tego miejsca i nigdy jej nogll tam nie stanie.Chyba że ktoś ją zmusi.Cóż, pomyślał Sean, to się świetnie składało.W posiadłości mieszkały tylko cztery osoby: staryzarządca i jego żona oraz dwóch ogrodników, którzy zajmowali się również stajni,\ i paroma końmi,które zostały tam do ich potrzeb.Ariana powiedziała mu również, że cała czwórka uwielbiała ją,gdy była dzieckiem, i nie znosiła Barbary.W rzeczy samej, pomysł, by tam jechać, był przedni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Zapadła krótka cisza, podczas której obaj patrzyli na siebie w napięciu.W końcu Sean kiwnąłgłową.- Masz rację, oczywiście, ale lan, ten drań.- Jak wyglądam? - zawołała od drzwi Ariana.Obaj bracia i chłopiec odwrócili się i zobaczyli "młodzieńca" w zielonym płaszczu i brązowymtrójramiennym kapeluszu.Terrence wymamrotał coś o tym, że nie wie, czy będzie mógł znówwłożyć to ubranie, po tym jak pięknie milady wygląda w jego rzeczach, i wyciągnął rękę poszlafrok.- Och, Ariano! - zawołała Marnie, która akurat wróciła.To jest perfeeto! I widzisz? Ja też sięprzebrałam.- Naciągnęła głębiej na rozwichrzoną czuprynę czepek, tak że skutecznie zakrywałwłosy, uszy i połowę twarzy.- Doskonale - ocenił Sean, biorąc Arianę znów na ręce.Idziemy.lan! - zawołaJ przez ramię, gdyrazem z Marnie szli na tyły domu.- Zatrzymaj to ścielWo tutaj naj dłużej, jak możesz.Nie wiemjeszcze, dokąd pojedziemy, ale przyślę jak najszybciej Henry'ego z wiadomością.Slan oleat!- Turas slan! - odkrzyknął Jan, po czym zerknął na podejjrzliwie patrzącą Betty, która właśniewróciła ze stajni.- To chłopak uczy nas paru wyrażeń - wyjaśnił jej, wskaazując na Terrence'a.- Wie pani, "dowidzenia"."spokojnej podróży", takie tam.- Hm - mruknęła kucharka pod nosem.- Lepiej jego nauuczyć poprawnej angielszczyzny, zamiastuczyć się od niego tego pogańskiego gadania.Jakieś dziesięć minut pózniej rozległo się walenie do fronntowych drzwi.- Otwierać w imię króla!Jeffers spojrzał na swego chlebodawcę, który czekał z nim w holu.Jan skinął głową.Przyjechali szybko, ale był przekonany, że brat i obie kobiety mieli dość czasu,żeby zniknąć przed pojawieniem się Pritcharda i jego saksońskiej obstawy.Jeffers odwrócił się, przyjął swojązawsze poprawną postawę i otworzył drzwi.- Tak? - zapytał wyniośle, patrząc z góry na pięciu stojących przed nim mężczyzn.- Chcemy widzieć twojego pana,_ natychmiast - oznajmił mężczyzna o rumianej twarzy.- Zrozkazu Jego Wysokości.- A którego, sir? - zapytał Jeffers kompletnie niewzruszony.- Którego.którego rozkazu? - powiedział człowiek szeryfa z niedowierzaniem.- Nie, sir - odparł spokojnie Jeffers.- Którego pana?- Dosyć tego! - uciął ktoś ze zniecierpliwieniem.HrabiaHarbray zrobił krok naprzód, a pozostali rozstąpili się, robiąc mu miejsce.- Chcemy sięnatychmiast widzieć z panem Harrrasonem.Przyprowadz go w tej chwili.Jeffers nie ruszył się.- Tak jest, sir.Ale z którym, sir? - zapytał.Pritchard był tak zażenowany, że prawie zaczął bełkotać.- Jesteś głuchy, człowieku? Cóż to zaodpowiedz którym"?Jeffers był nie do pobicia.lan tłumił śmiech ze wspaniak:i gry, jaką prowadził służący.Powiedzianomu, że ma ich przetrzymać, i to robił.l to jak! Po królewsku!- Pan wybaczy, milordzie - powiedział majordomus._ Ale w tym domu mieszka dwóch panówHarrasonów i obaj są moimi pracodawcami.Dlatego powtarzam, z całym szacunkiem, któregożyczy pan sobie widzieć?- Do cholery, człowieku! - wrzasnął Pritchard._ Przyjeechaliśmy, żeby się spotkać z panem JohnemHarrasonem.Sprowadz go!- Pana Johna Harrasona nie ma, sir - oznajmił Jeffers z niezmiennym spokojem.- Słuchaj no, ty draniu! - odezwał się jeden z ludzi szeryfa, który najwyrazniej dużo czasu spędziłna morzu.- Czy mam sprowadzić pana lana Harrasona, milordzie??zapytał Jeffers, zupełnie lekceważąc jegosłowa.- Tak, oczywiście, ty idioto! - ryknął Pritchard.Majordomus zamknął im drzwi przed nosem znajwiększym spokojem i odwrócił się do lana.- Jacyś panowie do pana, sir - oświadczył spokojnie.- Jeffers - rzekł lan wśród odgłosów walenia do drzwi- przypomnij mi jutro, żebym ci podwoiłpensję.Prosta kreska ust majordomusa uniosła się minjmalnie do góry.- Oczywiście, sir - odparł.Otworzył frontowe drzwi, ukłonił się lanowi i poszedł w głąb.'" domu.Oficer zażądałpotwierdzenia, czy'.człowiek stojący przed nim to naprawdę pan lan Harrason.- To ja - odparł lan.- Jesteśmy tutaj z rozkazu Jego Wysokości króla - oświaddczył oficer.- Naprawdę? - zapytał lan, spoglądając na rozwścieczonego hrabiego i jego szare oczy.Każdy jegomięsień był gotów, by skoczyć na Pritcharda i wyrwać mu serce żywcem, ale lan wziął przykład zmajordomusa i powstrzymał emocje.Przynajjmniej na razie.- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?- Mamy powody wierzyć - odezwał sie Pritchard z wyrazną wrogością w głosie i zrobił kolejnykrok naprzód - że w tej posiadłości przebywa młoda kobieta, która zniknęła z domu jej matki dwadni temu.Otrzymaliśmy rozkaz ją odnalezć.USpojrzał za siebie i lan po raz pierwszy zauważyłdwóch olbrzymich lokai ubranych w liberię Carringtona, którzy stali cicho obok reszty.Jeden z nichmiał z pewnością ze dwa metry wzrostu, drugi niewiele mniej i każdy ważył co najmniej stotrzydzieści kilo.lan pogratulował sobie w duchu, że przekonał Seana do wyjazdu z kobietami, istanął posłusznie z boku.- Przeszukać dom, i to dokładnie - rozległ się ostry głos Harbraya.Sean uśmiechnął się, patrząc na spokojną twarz Ariany, oświetloną blaskiem lampy; dziewczynaspała wtulona w jego Illmię.Odgłos końskich kopyt był równy i spokojny.Byli w Somerset iwłaśnie minęli wioskę Wincanton.Jeśli wskazówki stajennego z zajazdu, gdzie się zatrzymali, byodpocząć i napoić konie, były dokładne, za godzinę powinni dotrzeć do Belmont Manor, wiejskiegodomu Harry'ego.Na siedzeniu po przeciwnej stronie spała Mamie Travers; głowę opierała na torebce, którą z takimpośpiechem pakowała.Jej drobną twarz nadal przykrywał śmieszny ogromny czepek, którypożyczyła od Betty Jeffers.Sean znów się uśmiechnął.To Mamie zaproponowała, żeby pojechać dowiejskiej posiadłości Belmonta.Przypomniała sobie, jak Ariana kiedyś wspoomniała, że Barbaranienawidzi tego miejsca i nigdy jej nogll tam nie stanie.Chyba że ktoś ją zmusi.Cóż, pomyślał Sean, to się świetnie składało.W posiadłości mieszkały tylko cztery osoby: staryzarządca i jego żona oraz dwóch ogrodników, którzy zajmowali się również stajni,\ i paroma końmi,które zostały tam do ich potrzeb.Ariana powiedziała mu również, że cała czwórka uwielbiała ją,gdy była dzieckiem, i nie znosiła Barbary.W rzeczy samej, pomysł, by tam jechać, był przedni [ Pobierz całość w formacie PDF ]