[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smutno mu było, cię\ko i sam nie wiedział co czynić, gdzie iść, opanowanybezmierną tęsknotą.Przed kilku dniami zdał egzaminy i tak się cieszył, \e będzie miał więcej wolnego czasudla ukochanej, \e spędzą razem ferie na wycieczkach w góry i po rzece, \e ją będzie miałtylko dla siebie.Naraz inny projekt stanął tego\ rana i, zanim miał czas oprzytomnieć, ju\nadszedł wyjazd i oto sam został ze wspomnieniem denerwującym po\egnalnego,krótkiego uścisku, spojrzenia z okna wagonu i kilku zdziebeł ró\owych stokrotek, które murzuciła, gdy pociąg ju\ ruszał.Nagle sierotą się poczuł, nędznym, pokrzywdzonym, a tak nieszczęśliwym, \e go nawetbolała myśl o niej, choć przecie rozstali się tak serdecznie.Nie chciał wracać do domu, \ebytych kątów nie widzieć, które bez niej martwe były, i ludzi nie chciał spotkać swobodnych, izabawa \adna dlań nie istniała.Zresztą miasto się wyludniło.Radczyni wywiozła Michała dojakiejś upatrzonej posa\nej panny.Adam wyniósł się spod Snopa.Iwo wyjechał na weselesiostry, dalszych znajomych wilegiatura* przetrzebiła.Maltasowie jeszcze zostali, ale to byłoostatnie miejsce, gdzie by rozrywki i pociechy chciał szukać.Piotrusia odwiedzał niedawno, a swawola chłopaka nie licowała z jego smutkiem.Więcej nikogo nie miał i wszelka rozmowa wstrętną mu była w tej chwili.Zawrócił na drogę bitą, co ku górom wiodła, i szedł z głową spuszczoną, hen przed siebie,bez celu.Powoli trzezwił się ze smutku.To półrocze minione tyle czarów zawarło w sobie, tylepamiątek! Wszystko w tym było: i gorzkie niepokoje, i duma szczęśliwości, i dra\niącazalotność dziewczyny, i chwile serdecznej zgody i ciszy, plany na długie \ycie i spokójosiągniętego celu, i śmiech, i uściski, i nagłe gniewy i przebaczenie!Dlaczego smutny miał być, czego się troskać?Czy\ na palcu nie nosił malutkiego pierścionka tajemnych zaręczyn, tajemnych do czasu,gdy będzie miał prawo i mo\ność przed matką się wynurzyć? Czy\ nie powiedziała mu, \ekocha? Czy\ nie dawała mu ust całować i swoją zwać? Czy\ nie traktowała go jak swojego?On był pewnym, \e kochać nie przestanie, i wierzył jej nieograniczenie.Jeszcze tylko rok.Tylko rok!śeby bogatym był, i ten rok by nie istniał, ale w swoim poło\eniu czekać musiał.Westchnął.Dostatek go nigdy nie nęcił.Teraz zrozumiał, jaką dzwignią był pieniądz, i razpierwszy pozazdrościł bliznim.Oddalał się od gwaru miasta, droga się wznosiła.Ptaszki do snu szły, świergocąc nawyścigi, po dolinach swój koncert rozpoczynały słowiki.Czereśniami wysadzany gościniecczerwony był od pogodnego zachodu, ciepły powiew niósł rozkoszne wonie kwiatów imłodych liści.Na śpiewkę zagrał obraz w duszy Józefa, który te\ z cicha nucić począł, oddychając całąpiersią.Piosnka to była, którą sam dla Pepi uło\ył i którą często razem śpiewali.Parę strof ju\ był powtórzył, gdy ktoś mu naraz z boku zawtórował.Zdziwiony, oczy podniósł na towarzysza, którego dotąd był nie spostrzegł, i z okrzykiemdo niego obie dłonie wyciągnął. Mistrz Aukasz! Witaj! Skąd\e? Z nieba? Z drogi! Udała ci się piosenka! Witaj!*w i l e g i a t u r a pobyt na wsi dla odpoczynku, letnisko.Uścisnęli się serdecznie, potem i pies rękę Józefa polizał z wyrazem zadowolenia. Ale skądeś, mistrzu? Mówię ci: z drogi.Słońce do was wróciło, a ja z nim.Poznałem cię po charakterzemelodii; a \eś mnie nie spostrzegł, chciałem do końca wysłuchać.Dokąd idziesz? Ot, tak! Przed siebie. Zupełnie jak ja.Pójdziemy razem. I owszem.Z tobą choć od morza do morza! No, to wróć po tornister i skrzypce! A dobrze.Na długo? A\ się nie znudzimy lub ciebie jaki obowiązek nie odwoła! Bo pewnie to masz? Na parę tygodni zatem! Va bene!* odparł dziwaczny artysta, ruszając ramionami.Poczęli schodzić ku miastu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Smutno mu było, cię\ko i sam nie wiedział co czynić, gdzie iść, opanowanybezmierną tęsknotą.Przed kilku dniami zdał egzaminy i tak się cieszył, \e będzie miał więcej wolnego czasudla ukochanej, \e spędzą razem ferie na wycieczkach w góry i po rzece, \e ją będzie miałtylko dla siebie.Naraz inny projekt stanął tego\ rana i, zanim miał czas oprzytomnieć, ju\nadszedł wyjazd i oto sam został ze wspomnieniem denerwującym po\egnalnego,krótkiego uścisku, spojrzenia z okna wagonu i kilku zdziebeł ró\owych stokrotek, które murzuciła, gdy pociąg ju\ ruszał.Nagle sierotą się poczuł, nędznym, pokrzywdzonym, a tak nieszczęśliwym, \e go nawetbolała myśl o niej, choć przecie rozstali się tak serdecznie.Nie chciał wracać do domu, \ebytych kątów nie widzieć, które bez niej martwe były, i ludzi nie chciał spotkać swobodnych, izabawa \adna dlań nie istniała.Zresztą miasto się wyludniło.Radczyni wywiozła Michała dojakiejś upatrzonej posa\nej panny.Adam wyniósł się spod Snopa.Iwo wyjechał na weselesiostry, dalszych znajomych wilegiatura* przetrzebiła.Maltasowie jeszcze zostali, ale to byłoostatnie miejsce, gdzie by rozrywki i pociechy chciał szukać.Piotrusia odwiedzał niedawno, a swawola chłopaka nie licowała z jego smutkiem.Więcej nikogo nie miał i wszelka rozmowa wstrętną mu była w tej chwili.Zawrócił na drogę bitą, co ku górom wiodła, i szedł z głową spuszczoną, hen przed siebie,bez celu.Powoli trzezwił się ze smutku.To półrocze minione tyle czarów zawarło w sobie, tylepamiątek! Wszystko w tym było: i gorzkie niepokoje, i duma szczęśliwości, i dra\niącazalotność dziewczyny, i chwile serdecznej zgody i ciszy, plany na długie \ycie i spokójosiągniętego celu, i śmiech, i uściski, i nagłe gniewy i przebaczenie!Dlaczego smutny miał być, czego się troskać?Czy\ na palcu nie nosił malutkiego pierścionka tajemnych zaręczyn, tajemnych do czasu,gdy będzie miał prawo i mo\ność przed matką się wynurzyć? Czy\ nie powiedziała mu, \ekocha? Czy\ nie dawała mu ust całować i swoją zwać? Czy\ nie traktowała go jak swojego?On był pewnym, \e kochać nie przestanie, i wierzył jej nieograniczenie.Jeszcze tylko rok.Tylko rok!śeby bogatym był, i ten rok by nie istniał, ale w swoim poło\eniu czekać musiał.Westchnął.Dostatek go nigdy nie nęcił.Teraz zrozumiał, jaką dzwignią był pieniądz, i razpierwszy pozazdrościł bliznim.Oddalał się od gwaru miasta, droga się wznosiła.Ptaszki do snu szły, świergocąc nawyścigi, po dolinach swój koncert rozpoczynały słowiki.Czereśniami wysadzany gościniecczerwony był od pogodnego zachodu, ciepły powiew niósł rozkoszne wonie kwiatów imłodych liści.Na śpiewkę zagrał obraz w duszy Józefa, który te\ z cicha nucić począł, oddychając całąpiersią.Piosnka to była, którą sam dla Pepi uło\ył i którą często razem śpiewali.Parę strof ju\ był powtórzył, gdy ktoś mu naraz z boku zawtórował.Zdziwiony, oczy podniósł na towarzysza, którego dotąd był nie spostrzegł, i z okrzykiemdo niego obie dłonie wyciągnął. Mistrz Aukasz! Witaj! Skąd\e? Z nieba? Z drogi! Udała ci się piosenka! Witaj!*w i l e g i a t u r a pobyt na wsi dla odpoczynku, letnisko.Uścisnęli się serdecznie, potem i pies rękę Józefa polizał z wyrazem zadowolenia. Ale skądeś, mistrzu? Mówię ci: z drogi.Słońce do was wróciło, a ja z nim.Poznałem cię po charakterzemelodii; a \eś mnie nie spostrzegł, chciałem do końca wysłuchać.Dokąd idziesz? Ot, tak! Przed siebie. Zupełnie jak ja.Pójdziemy razem. I owszem.Z tobą choć od morza do morza! No, to wróć po tornister i skrzypce! A dobrze.Na długo? A\ się nie znudzimy lub ciebie jaki obowiązek nie odwoła! Bo pewnie to masz? Na parę tygodni zatem! Va bene!* odparł dziwaczny artysta, ruszając ramionami.Poczęli schodzić ku miastu [ Pobierz całość w formacie PDF ]