[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciągle nie wierzył, że grozi jejniebezpieczeństwo, i zaczynał uświadamiać sobie, że Helena prawdopodobnie zakpiła sobie z niegoi postanowiła, niczym swatka, popchnąć ich ku sobie.Kiedy uznał, że zapewne tak właśnie było,zaklął, ale rozbawiony postanowił kontynuować podróż.Ostatnim jej etapem był przypływ potężnego zwątpienia i sączący się nie wiadomo z jakich zakamarków duszy strumień obawyi strachu.Najpierw Oleg przestraszył się, że znów zostanie odepchnięty, i tym razem będzie bolałogo podwójnie, bo usłyszy to prosto w twarz.Taki afront był dla niego nie do pomyślenia.Z drugiejstrony niepodobna wyobrazić sobie, by Greta była w stanie mu się oprzeć.Jednak, cokolwiek bymówić, było im ze sobą dobrze i Oleg nie widział powodu do definitywnego zrywania kontaktów.Nie pomyślał nawet, że Greta po prostu zbliżyła się w swym życiu do pewnej granicywytrzymałości, za którą znajdować się może już tylko całkowite zerwanie albo wprost przeciwnie związek do końca życia.Półśrodki przestały już jej wystarczać.Jemu natomiast odpowiadałycałkowicie.I tym właśnie się od siebie różnili.Obawa przed ostatecznym zerwaniem przeistoczyła się w jakiś irracjonalny strach, któregopodłoża Oleg nie był w stanie zidentyfikować.Zrodził się prawdopodobnie w jego umyśle,podsycany brzmiącymi wciąż w uszach niezrozumiałymi proroctwami Heleny, rozlewał sięniepokojem i drżeniem, a na końcu zagniezdził się gdzieś tuż pod sercem i tam powodowałnieprzyjemny ucisk.Dalsza jazda stawała się powoli torturą i męką, którą chciał jak najszybciejzakończyć.Prawie przez całą drogę był na szosie sam, jedynie z rzadka oślepiały go reflektoryjadących z przeciwka aut.W tej samotności miał zbyt dużo czasu na rozmyślanie i podsycaniestrachu.Teraz już naprawdę bał się o Gretę.Nie potrafił już racjonalnie wytłumaczyć sobie, żeprawdopodobnie siedzi ona w zaciszu własnego mieszkania, nieświadoma tego wszystkiego, cowieszczyła przed paroma godzinami Helena.Samotność i noc potrafią wynaturzyć każde uczuciei być może są nawet w stanie powalić najtwardszego faceta.Oleg nerwowo przetrząsał kieszenie w poszukiwaniu papierosa.Nie znalazłszy, sięgnął doschowka.Namacał spore pudełko, które ze złością wyrzucił na przednie siedzenie, i wciąż szukałpapierosów.%7ładnego jednak nie znalazł.Trzymając kierownicę lewą dłonią, prawą sięgnął poleżące na siedzeniu obok czarne aksamitne płaskie pudełko.Zwolnił nieco, ale się nie zatrzymałi wziął pudełko w dłonie.Otworzył je na kierownicy i z jego wnętrza wydobył się migot złotegonaszyjnika z różowymi kwarcami.Przez prawie dwa miesiące naszyjnik przejezdził w schowku.Widok złotego cudeńka przywołał wspomnienia wspólnych chwil.Oleg kazał sobie zapakować tębiżuterię z myślą o Grecie, ale jakoś się nie złożyło i nie obdarował jej tym prezentem.Może toi lepiej, przynajmniej będzie coś na dziś.Tuż przed północą, mniej więcej w połowie drogi do Warszawy, Oleg zdążył jużprzećwiczyć chyba wszystkie możliwe scenariusze spotkania.Wciąż był dziwnie niespokojny, aleuważając się za rozsądnego faceta, próbował nie dopuszczać do siebie żadnych głupich myśli.Imbardziej oddalał się od Ordów, tym mocniej złościł się na Helenę, jej panikę i na samego siebie, żetak łatwo się jej poddał.W całej tej absurdalnej sytuacji zaczynał dostrzegać jeden pozytywnyszczegół: już niedługo zobaczy Gretę.Niechętnie przyznawał sam przed sobą, że myśl o tymspotkaniu napawa go radością.Gdzieś przy granicy województw mazowieckiego i lubelskiego kiepska asfaltówkaprzecinała wstęgą sporych rozmiarów las.Gęste drzewa przysłaniały rozgwieżdżone niebo i tylkoco chwilę między ich konarami przezierała jasna tarcza księżyca.Droga była prosta i pusta,wchodziła w zakręt dopiero za kilkaset metrów.Daleko po lewej stronie szosy, pośród gęstychdrzew, zamigotały jakieś punkciki odbijające się w reflektorach hummera.Oleg niespecjalnie się imprzyglądał, ujął jedynie nieco gazu i wolniej przejeżdżał przez las.Po kilku sekundach małelatarenki znów zamigotały gdzieś między drzewami, ale coraz bliżej szosy.Oleg zwolnił prawie dozera i powoli przemierzał drogę.Spomiędzy drzew, z lewej strony, na asfalt majestatycznymkrokiem weszło jakieś spore zwierzę, a tuż za nim kolejne.Przechodziły przez jezdnię powoli, bezpośpiechu, co chwilę przystając  dwa łosie, których oczy świeciły w świetle reflektorów.Niestanowiły dla Olega żadnego niebezpieczeństwa, bo były kilkaset metrów od niego, a on jechałpowoli i dostrzegł je w porę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl