[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Rany boskie, ile ja się pani naszukałem! Byłbym przyleciał od razu, żeby pani podziękować, padam przed panią na twarz, moja żona panią uwielbia, ale nie zostawiła pani adresu.Znalazłem panią metodą łańcuchową, moja żona przypomniała sobie nazwisko tej pani, od której oczekiwała pani listu, pani Bednarska, prawda? No właśnie.W szpitalu dali mi adres pani Bednarskiej, poleciałem tam, ale okazuje się, że tam nic nie ma, budynek nie istnieje.Domyśliłem się, że pani Bednarska nie leży pod gruzami, tylko mieszka gdzie indziej, poleciałem do biura meldunkowego, dali mi jej nowy adres.Popędziłem pod ten nowy adres, okazało się, że pani Bednarska wcale pani nie zna.Ale zna pani przyjaciółkę, dała mi adres państwa Bukatów.Poleciałem do państwa Bukatów, gdzie nie zastałem pani przyjaciółki, tylko jej matkę, która dla odmiany nie pamiętała pani adresu.Na szczęście znała nazwisko i numer telefonu, to wystarczyło, przybiegłem natychmiast.Trochę to trwało, wszystko razem, za co panią gorąco przepraszam, ale obowiązki rodzicielskie okropnie absorbują, a do tego nie wszędzie dawali mi odpowiedź od razu.Żona mnie pędzi na spacery z dzieckiem, korzystając z mojego zwolnienia lekarskiego, niestety w pracy też muszę bywać, bo to spadło tak nagle, że nie zdążyłem nikomu przekazać roboty…W tym miejscu Tereska gwałtownym szturmem wdarła się w dziękczynne przemówienie i już nie pozwoliła zepchnąć się z tematu.Musiała zastąpić nieobecną Okrętkę.Historię złamania ręki kazała sobie powtórzyć trzykrotnie, wypytując o najdrobniejsze szczegóły, a młody ojciec, przepełniony wdzięcznością, z zapałem spełniał jej życzenie.— Możesz już uspokoić swojego fotografa — powiedziała od razu na pierwszej lekcji.— Nie on mu tę rękę złamał.Okrętka z trudem przeczekała całą fizykę i na przerwie zażądała informacji.Tereska nie zwlekała.— Jego żona miała rację, to jest idiota — oznajmiła z niesmakiem.— To znaczy połowiczny idiota, nie rozumiem jego zidiocenia, bo przy szukaniu mojego adresu wykazał dużo przytomności umysłu.Między innymi rozmawiał z twoją mamusią, dziwię się, że o tym nie wiesz.— A, to on! Owszem, wiem.Wczoraj rozmawiał, mamusia coś mówiła dziś rano.Nie wdawaj się w drobiazgi, bo nam się przerwa skończy.— No więc było tak.Wyjechał samochodem wieczorem, ciemno już było, mżył deszcz, śpieszył się, żeby odebrać żonę ze szpitala.Mówi, że był zdenerwowany…— Czym? — przerwała sucho Okrętka.— Wszystkim razem.Mówi, że siedział tam dłużej, niż zamierzał, denerwował się, że nie zdąży, denerwował się żoną, tam miał jakieś sprawy, które go zdenerwowały i w ogóle był zdenerwowany.A, i deszczem.Przedtem nie padało i było sucho, dopiero późnym wieczorem zaczęło mżyć.— Taka pogoda, a jemu mżyło?— Mżyło, nic ci nie poradzę.Radio mówiło, że na zachodzie mżawki.Mżyło, wyjechał i ledwo wyjechał, coś mu okropnie huknęło w samochodzie.Z tyłu, a on ma z tyłu silnik.Jakby wybuch.Przeraził się śmiertelnie, wyhamował na miejscu, wpadł w poślizg…— I trafił w drzewo?— A skąd! Żeby w drzewo, to jeszcze nie taki idiotyzm.W nic nie trafił, tyle że zatrzymał się trochę krzywo.Otworzył drzwiczki, ja ci opowiadam ze szczegółami, sama chciałaś, i wyskoczył jak z katapulty.To znaczy, zamierzał wyskoczyć, ale z tego zdenerwowania zrobił to za gwałtownie i z całej siły wyrżnął łbem w ramę, wiesz, ten kawałek samochodu nad drzwiczkami.Duża sztuka….— Ale może być — zgodziła się Okrętka.— Widziałam, jak ludzie sobie w ten sposób zrzucają kapelusze.— Nie miał kapelusza.Walnął tym czerepem aż echo poszło i trochę go zamroczyło, a że był w trakcie wysiadania, oczywiście wyleciał.Zatrzymać się już nie dał rady.I wyleciał tak kretyńsko, akurat na tę zgiętą rękę, że ją sobie złamał.Tu, w dłoni, wszystkie kości.Pozbierał się jakoś, oprzytomniał, wsiadł z powrotem do samochodu i pojechał powoli do najbliższego szpitala.Z tego rozbitego globusa krew mu ciekła, wyglądał upiornie, wiec w szpitalu złapali go od razu.I już nie wypuścili, bali się, że ma wstrząs mózgu, użebrał tylko zawiadomienie żony.W ogóle nie uwierzyli, że nie miał katastrofy samochodowej, bo uważali, że niemożliwe jest mieć tyle obrażeń bez katastrofy.Wypuścili go dopiero ósmego dnia.I nie pozwolili mu jechać samochodem, ten samochód do tej pory stoi pod szpitalem.— No dobrze, a co w nim wybuchło?— A właśnie! Żeby chociaż wybuchło, byłoby w tym trochę sensu, ale i to nie.Nic mu nie wybuchło.— No, to co huknęło?Tereska westchnęła z politowaniem.— Nie zgadniesz do końca życia.Korek od termosu.Z kawą.Miał go na tylnym siedzeniu, w torbie, znaczy termos miał i ten korek wyskoczył z takim hukiem jak wystrzał armatni.Wcale o tym nie wiedział, mówi.że jak jechał do szpitala, czuł zapach kawy, ale myślał, że ma halucynacje od wstrząsu i dopiero później to zbadał.Poza tym samochód jest w idealnym porządku.Okrętka słuchała relacji z głębokim niesmakiem.— Szczyt idiotyzmu — zawyrokowała.— Tyle namieszać kompletnie bez powodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl