[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Małe gówno.Megan wpadła na świetny pomysł.Dziś wieczór, gdy wróci z Paradise.O tak, panienko, załatwię cię wtedy.Zderzyła się gwałtownie z Elizabeth wchodzącą po schodach, okręciła ją w kółko i zatkała jej otwarte usta dłonią.— Zabiję cię, jeśli krzykniesz — wyszeptała, potem dała siostrze kuksańca i bez zatrzymywania się pognała wąskim korytarzem do drzwi i wypadła na mroźną ulicę.Zaczęła biec w stronę Sto Osiemdziesiątej Pierwszej, kiedy dogonił ją ojciec w swoim czarnym chryslerze i zatrąbił na nią.— Jeśli zmierzasz do Paradise, dziecino, mogę cię podwieźć.Jest mi po drodze na Fordham Road.Obiegła samochód i wsunęła się na siedzenie obok ojca, rzucając ostatnie spojrzenie na dom.Był to dwupiętrowy, jednorodzinny domek z czerwonej cegły, stojący w szeregu wraz z dwoma innymi, jeden z najlepszych jednorodzinnych domów na wzgórzu aż do Sto Osiemdziesiątej Pierwszej.Doktor Wolfe wraz z rodziną mieszkał na piętrze drugiego domu, a na parterze miał swój gabinet.Trzeci dom należał do Sugarmanów, których nikt nigdy nie widywał.Byli niemieckimi Żydami i z nikim się nie zadawali.Megan zdawała sobie sprawę, że jej rodzinie powodzi się o wiele lepiej niż większości ludzi w tej dzielnicy.Gdy o tym zapominała, matka wytykała jej, jakie ma szczęście, że mieszka w takim ślicznym domu, że ma samochód, że jej rodzina co roku43jeździ do Breezy Point w Rockaway na dwa tygodnie oraz jak dobrze im się żyje, gdy tymczasem innym trudno związać koniec z końcem, bo jest bezrobocie.To była jedna ze spraw, którymi zajmował się jej tato: pomagał ludziom znaleźć pracę.Frank Magee pilnował, aby chłopak, którego ojciec wylądował na bruku, dostał jakąś robotę.Załatwiał przeniesienia i spotkania w administracji, gdzie rozdzielano posady.Megan wiedziała, że jej ojciec może załatwić różne rzeczy i wyświadczyć ludziom różne przysługi, ale nigdy nie rozumiała, skąd się bierze jego władza.Wiedziała tylko, że ją ma.— Nic, co tutaj usłyszysz, nie może się wydostać poza te mury, rozumiesz?O, Jezu, jej matka zawsze to powtarzała, gdy tylko Megan zdarzyło się wejść do pokoju, w którym jej tato spokojnym głosem mówił coś trzymając rękę na ramieniu zmartwionej kobiety, przyjaźnie poklepywał życiowego łamagę albo uspakajał tatę jednego z jej szkolnych kolegów: „Nie martw się już o to, Tommy".Ojciec odpowiadał wtedy matce:— Daj spokój, Ellen, to jest Megan, a nie żadna pleciuga, jak pewna mała, pulchna dziewczynka z lokami, której imienia nie wspomnę przez uprzejmość.O Boże, jak ona kochała tatę.Niezależnie od tego, co naprawdę robił.— Wysadź mnie tutaj na rogu, tatusiu.Muszę wstąpić po Patsy.— Dobrze, idź po nią.Podwiozę was do Paradise.— Nie, dziękuję, nie trzeba.Nigdy nie nalegał, jeśli nie miała na coś ochoty.Zatrzymał samochód przed pięciopiętrowym blokiem tuż za rogiem Sto Osiemdziesiątej Pierwszej.— Proszę bardzo, Megan.A teraz pamiętaj — powtórzył stary żart — jeśli nie potrafisz być grzeczna, to na litość boską, przynajmniej nie daj się złapać.A jeśli cię złapią, podaj im fałszywe nazwisko.— Powiem im tylko: załatwcie to z Frankiem Magee.— Ale z ciebie mądrala — rzekł, nie tak jak mówiła to matka, ale z satysfakcją, która sprawiła, że ona też poczuła się zadowolona.Budynek, w którym żyli Wagnerowie, stanowił pewną anomalię na rogu Grand Concourse, gdzie oczywiście mieszkali Ży-44dzi.Dom należał do Steiglerów, przyjaciół i sąsiadów Wagnerów z czasów młodości w Hamburgu, w Niemczech.Pan Steigler w jakiś sposób dorobił się wielkiej fortuny i wraz z żoną wyprowadził się już z budynku, w którym sterylnie czyste korytarze wyłożone były kafelkami, zdobione sztukaterią halle świeżo pomalowane, a tabliczki na nazwiska i skrzynki na listy wykonane z lśniącego mosiądzu.Wszyscy lokatorzy byli nie tylko niemieckiego pochodzenia, ale też w większości należeli do tego samego luterańskiego kościoła przy Grand Concourse, kilka przecznic od zreformowanej synagogi.Megan zazwyczaj po cichu wchodziła na piąte piętro, skacząc po dwa schody na raz.Kiedy docierała na górę, serce jej biło tylko odrobinę szybciej, a oddech był zupełnie regularny.Na tym polegała ich zabawa: razem z Patsy bezszelestnie wbiegały na górę, po czym zawracały i jak wystrzelone z katapulty galopowały na dół, lądując na podestach z głuchym łomotem.Wybiegały przez drzwi wejściowe, zanim sąsiedzi zdążyli wyjrzeć na korytarz.Potem ignorowały otwierające się okna i ludzi wykrzykujących: — Wstyd! I to dziewczyny! Ja cię znam, Patsy Wagner, powiem wszystko twojej matce.Patsy zatrzymywała się, odwracała, opierała dłonie na swoich wąskich biodrach, hardo unosiła twarz w stronę okna i odkrzykiwała:— Możesz powiedzieć nawet mojemu ojcu, tyle mnie to obchodzi.Megan przerażała jej śmiałość.Stawiać się sąsiadom i w ogóle jakimkolwiek dorosłym — tego Megan nie potrafiłaby zrobić.Ojciec Patsy, Arnold Wagner, byłniskim mężczyzną o drobnej, delikatnej twarzy i zręcznych dłoniach.Nigdy nie podnosił głosu i wydawało się, że onieśmiela go żywiołowość własnych dzieci.Jego zakład krawiecki znajdował się zaraz za rogiem przy Sto Osiemdziesiątej Pierwszej, między sklepem z koszernym mięsem a chińską pralnią.Arnold rzadko miał coś do powiedzenia.Całymi dniami siedział pochylony nad maszyną do szycia albo klęczał u stóp klientów, ze szpilkami w zębach, podwijając spódnice lub spodnie, przerabiając przydługie płaszcze na młodsze siostry lub braci sąsiadów.Patsy twierdziła, że ona i jej brat, Carl, postanowili pewnego dnia zakraść się, stanąć za plecami ojca i krzyknąć nagle, żeby sprawdzić, co się stanie, kiedy połknie wszystkie szpilki.45Nigdy nie powiedziała Megan, jak dokładnie do tego doszło, ale w rezultacie Carl opuścił dom rodziców.Wyprowadzał się etapami.Na początku, zanim dorobili się fortuny, Steiglerowie zajmowali mieszkanie obok Wagnerów.Nie mieli szczęścia do dzieci: dwójka urodziła się martwa, a trzecie zmarło jeszcze w szpitalu.Poddali się.Mały Carl, czarujący, żywy i wesoły, ze strzechą jasnych loków i niebieskimi oczyma, przychodził do nich, żeby pobawić się z cioteczką i wujkiem Steiglerem, aż naturalną koleją rzeczy zaczął spędzać z nimi tyle samo czasu co z rodzicami.Pa-tsy przyszła na świat, kiedy miał prawie trzy lata i Steiglerowie zabrali do siebie część jego zabawek i ubrań, żeby pomóc Arnoldowi i Rose.Nowy dzidziuś miał kolkę, co stanowiło niemałe utrapienie, a z Carla byłprzecież kawał łobuziaka.Zanim Carl poszedł do szkoły, Steiglerowie zarobili mnóstwo pieniędzy, lecz Patsy nie miała pojęcia w jaki sposób [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl