[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lata uśmiechu wy-żłobiły mu zmarszczki wokół oczu.Włosy miał gęste, brązowe, dobrze ostrzyżone, i te wąsy,które dojrzewały wraz z nim.Twarz ma taką ściągniętą, pomyślała.To przez to, że tak się mar-twi o Michaela.- Chcą, żebym wydał oświadczenie - powiedział, gdy odłożył słuchawkę.Odsuwając kołdrę, podniosła się na kolana i zarzuciła mu ramiona na szyję.Skórę miałjeszcze wilgotną i pachnącą mydłem.Przytuliła się policzkiem do jego twarzy.- Jestem z ciebie taka dumna, Sam.To niesamowite, że udało ci się wygrać tę sprawę.- Czasy są sprzyjające - powiedział cicho.- To nie sprzyjające czasy.To ty.%7ładnemu innemu prawnikowi to się nie mogło udać.Od początku ta sprawa zapowiadała się morderczo, a ty ją wziąłeś bez gwarancji, że dostanieszza to pieniądze.- Tak - powiedział z nutą autoironii w głosie - a teraz mogę wystawić rachunek.Ujęła w dłonie jego twarz.- Ciężko pracowałeś.Zasłużyłeś na to.- Jednak nie o tymchciała mówić.- Podjąłeś ryzyko biorąc tę sprawę.Jedynie człowiek wrażliwy i zdolny do poświęceniamógł to zrobić.Szkoda tylko, że to się zbiegło z tym wypadkiem.Chciałabym, żebyś mógł sięnaprawdę cieszyć.- Tak.SRPrzytuliła się.- Chciałabym, żebyśmy się mogli razem cieszyć.Przykro mi, że mniewczoraj nie zastałeś.Zaprosiłam moich asystentów na lunch.Do tej pory nie miałam zbyt wielu okazji, by ichpoznać.Zajęło mi to trochę ponad pół godziny.Zmartwiony wpatrywał się w okno.- Michael wyzdrowieje, Sam.Jęknął i skierował na nią wzrok.Patrzył na jej twarz smutno, ale i pożądliwie.Objął ją iprzytulił tak mocno, aż ramiona zaczęły mu drżeć.- Michael wyzdrowieje - szepnęła.- Kocham cię.- Och, Sam.Zaczął ją całować z pasją, rozpaczliwie, ale gdy jego ciało zaczęło się napinać, odsunąłsię.Annie chyba chciała, żeby było inaczej, jednak zrozumiała.On musiał się ubrać i jechać domiasta.Ona musiała dać dzieciom śniadanie i jechać do szkoły.Na szczęście śniadanie w jej domu było drobnostką.O ile Teke nakryłaby do stołu, poda-jąc świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, jajecznicę i wafle własnej roboty, śniadanie u Anniebyło znacznie prostsze.Parzyła kawę i wypijała filiżankę, kiedy dzieci same nalewały sobiesoku, same robiły sobie tosty, a dziewczynki jadły dietetyczny jogurt.Wygrana sprawa Sama była na pierwszych stronach gazet.To ich zajęło przez jakiś czas.Kiedy odłożyli gazety, zaległa cisza.Annie wiedziała, że dzieci myślą o Michaelu.Nie naciska-ła na rozmowę.Wystarczyło, że dzieci mają świadomość, że jest z nimi.Kierowali się już do drzwi, kiedy Sam zszedł na dół.Miał na sobie szary garnitur wdrobne prążki, błękitną koszulę i rypsowy krawat.Był to jeden z jego najbardziej konserwa-tywnych garniturów i pasował do jego nastroju.Nalał sobie kawy i pijąc ją, sięgnął po gazetę.- Nie chcesz nic zjeść? - spytała Annie.- Nie.%7łołądek mam zawiązany na supeł.- Wstawił pustą filiżankę do zlewu.- Po drodzewstąpię do szpitala.Chcesz, żebym stamtąd zadzwonił?Skinęła głową i nadstawiła twarz do pocałunku.Pięć minut pózniej była już pod prysznicem.W ciągu pół godziny, ubrana, z lekkim ma-kijażem, była gotowa do wyjścia do pracy.Jeszcze raz zadzwoniła do szpitala, tylko po to, byusłyszeć tę samą wiadomość, co wcześniej.Chciałaby móc porozmawiać z Teke, ale żeby takSRsię stało, Teke musiałaby do niej zadzwonić.Annie była zaskoczona, że jeszcze tego nie zrobi-ła.Zwykle dzwoniła do niej, kiedy miała jakieś zmartwienie.Zadzwonił Sam, żeby powiedzieć, że stan Michaela jest bez zmian, że John pojechał dobiura, a Teke jest zmęczona, ale jakoś się trzyma.- Powinnam tam być - powiedziała Annie.- Chyba odwołam zajęcia.Ktoś powinien byćprzy Teke.- Nie.Idz do szkoły.John wróci za godzinę, a do tej pory ja z nią zostanę.- John nie umie się zachować w takich sytuacjach.Teke potrzebuje kogoś, kto dodałbyjej otuchy.Jednak Sam nie ustępował.- Pytałem ją.Powiedziała, że powinnaś iść na zajęcia.Gdy-byś tu była, czułaby się jeszcze gorzej.- Gorzej?- Czułaby się winna, że przez nią nie poszłaś do pracy.Poczekaj, Annie.Przyjdz po zaję-ciach.Może do tej pory nastąpi poprawa.Annie modliła się, żeby tak było.Nie potrzebowała wykształcenia medycznego, by wie-dzieć, że im dłużej Michael pozostaje nieprzytomny, tym bardziej jest to niepokojące.Z cięż-kim sercem spakowała do torby papiery, które wyjęła stamtąd poprzedniego popołudnia, i wła-śnie w koszyku w kuchni poszukiwała kluczyków do samochodu, kiedy rozległo się pukanie dokuchennych drzwi.To była Virginia Clinger.Miała na sobie ciepły kostium w kolorze lawendy, włosy mi-sternie ułożone w artystyczny nieład spływały jej na lawendowy szaliczek, a między doskonalewyregulowanymi brwiami i starannie pomalowanymi tuszem rzęsami miała położony lawen-dowy cień do powiek.Roztaczała wokół siebie zapach perfum Obsession".Annie Pope nie była typem kociaka.Wierzyła, że urok życia tkwi w różnorodności izgodnie z tą dewizą życzliwie traktowała i utrzymywała przyjazne kontakty z wieloma ludzmi,bardzo różnymi ludzmi.Niewiele było osób, których nie lubiła.Virginia Clinger należała do tych nielicznych.Była trzy razy rozwiedziona i miała trojenieznośnych dzieci - co mogłoby wywołać współczucie Annie, gdyby Virginia była oddanąmatką, ale było wręcz przeciwnie.Jej głównym życiowym celem była pielęgnacja własnej uro-dy.Była zadbana w sposób, który Annie określała mianem styropianowego szyku".Co więcej,była plotkarką i intrygantką.Annie przybrała uprzejmy uśmiech.- Cześć, Virginio.Właśnie wychodzę.SR- U Maxwellów nikt nie odpowiada - powiedziała Virginia bez słowa usprawiedliwienia.- Są w szpitalu?- Teke i John są w szpitalu.Dziewczynki przyjadą pózniej.- Jak się czuje Michael?- Bez zmian.Virginia cmoknęła.- Taka tragedia.- Jeszcze nie ma tragedii - Annie pośpiesznie zmieniła złowróżbny ton rozmowy.- Przyodrobinie szczęścia obudzi się i szybko wyzdrowieje.- Wróciła do stołu po teczkę.Virginia wkroczyła do kuchni.Przekrzywiła głowę, wyrażając wielkie zadziwienie, co,jak podejrzewała Annie, było dobrze wystudiowaną pozą.- Jak myślisz, co się stało?- O co ci chodzi?- Dlaczego w ten sposób wybiegł na ulicę?- Zpieszył się, żeby wrócić do szkoły.Samochód jechał wolno.Mógł go nie słyszeć.- Rozmawiał z Samem i Teke?- O ile wiem, nie.- To dziwne.Mogłabym przysiąc, że widziałam, jak wybiegał z domu.Co Sam tam ro-bił?Annie podniosła kluczyki.- Przyjechał do domu i szukał mnie.- Z powodu tej wygranej sprawy?- Mhm.- To było niezłe zwycięstwo - zauważyła Virginia.- Pewnie nie posiada się z radości.Zpoczątku nie byłam pewna, co myśleć.Kiedy on i Teke wybiegli za Michaelem, ona miała nasobie tylko szlafrok, a on miał rozpiętą koszulę i pasek przy spodniach.Ktoś obcy mógł pomyś-leć, że coś między nimi było, ale ja wiem, jak wasze rodziny są zżyte.Pewnie zaczął się prze-bierać, kiedy się zdecydował wybiec i przekazać Teke nowinę.- Masz rację - powiedziała sucho Annie.- Wiesz, jak nasze rodziny są zżyte [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Lata uśmiechu wy-żłobiły mu zmarszczki wokół oczu.Włosy miał gęste, brązowe, dobrze ostrzyżone, i te wąsy,które dojrzewały wraz z nim.Twarz ma taką ściągniętą, pomyślała.To przez to, że tak się mar-twi o Michaela.- Chcą, żebym wydał oświadczenie - powiedział, gdy odłożył słuchawkę.Odsuwając kołdrę, podniosła się na kolana i zarzuciła mu ramiona na szyję.Skórę miałjeszcze wilgotną i pachnącą mydłem.Przytuliła się policzkiem do jego twarzy.- Jestem z ciebie taka dumna, Sam.To niesamowite, że udało ci się wygrać tę sprawę.- Czasy są sprzyjające - powiedział cicho.- To nie sprzyjające czasy.To ty.%7ładnemu innemu prawnikowi to się nie mogło udać.Od początku ta sprawa zapowiadała się morderczo, a ty ją wziąłeś bez gwarancji, że dostanieszza to pieniądze.- Tak - powiedział z nutą autoironii w głosie - a teraz mogę wystawić rachunek.Ujęła w dłonie jego twarz.- Ciężko pracowałeś.Zasłużyłeś na to.- Jednak nie o tymchciała mówić.- Podjąłeś ryzyko biorąc tę sprawę.Jedynie człowiek wrażliwy i zdolny do poświęceniamógł to zrobić.Szkoda tylko, że to się zbiegło z tym wypadkiem.Chciałabym, żebyś mógł sięnaprawdę cieszyć.- Tak.SRPrzytuliła się.- Chciałabym, żebyśmy się mogli razem cieszyć.Przykro mi, że mniewczoraj nie zastałeś.Zaprosiłam moich asystentów na lunch.Do tej pory nie miałam zbyt wielu okazji, by ichpoznać.Zajęło mi to trochę ponad pół godziny.Zmartwiony wpatrywał się w okno.- Michael wyzdrowieje, Sam.Jęknął i skierował na nią wzrok.Patrzył na jej twarz smutno, ale i pożądliwie.Objął ją iprzytulił tak mocno, aż ramiona zaczęły mu drżeć.- Michael wyzdrowieje - szepnęła.- Kocham cię.- Och, Sam.Zaczął ją całować z pasją, rozpaczliwie, ale gdy jego ciało zaczęło się napinać, odsunąłsię.Annie chyba chciała, żeby było inaczej, jednak zrozumiała.On musiał się ubrać i jechać domiasta.Ona musiała dać dzieciom śniadanie i jechać do szkoły.Na szczęście śniadanie w jej domu było drobnostką.O ile Teke nakryłaby do stołu, poda-jąc świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, jajecznicę i wafle własnej roboty, śniadanie u Anniebyło znacznie prostsze.Parzyła kawę i wypijała filiżankę, kiedy dzieci same nalewały sobiesoku, same robiły sobie tosty, a dziewczynki jadły dietetyczny jogurt.Wygrana sprawa Sama była na pierwszych stronach gazet.To ich zajęło przez jakiś czas.Kiedy odłożyli gazety, zaległa cisza.Annie wiedziała, że dzieci myślą o Michaelu.Nie naciska-ła na rozmowę.Wystarczyło, że dzieci mają świadomość, że jest z nimi.Kierowali się już do drzwi, kiedy Sam zszedł na dół.Miał na sobie szary garnitur wdrobne prążki, błękitną koszulę i rypsowy krawat.Był to jeden z jego najbardziej konserwa-tywnych garniturów i pasował do jego nastroju.Nalał sobie kawy i pijąc ją, sięgnął po gazetę.- Nie chcesz nic zjeść? - spytała Annie.- Nie.%7łołądek mam zawiązany na supeł.- Wstawił pustą filiżankę do zlewu.- Po drodzewstąpię do szpitala.Chcesz, żebym stamtąd zadzwonił?Skinęła głową i nadstawiła twarz do pocałunku.Pięć minut pózniej była już pod prysznicem.W ciągu pół godziny, ubrana, z lekkim ma-kijażem, była gotowa do wyjścia do pracy.Jeszcze raz zadzwoniła do szpitala, tylko po to, byusłyszeć tę samą wiadomość, co wcześniej.Chciałaby móc porozmawiać z Teke, ale żeby takSRsię stało, Teke musiałaby do niej zadzwonić.Annie była zaskoczona, że jeszcze tego nie zrobi-ła.Zwykle dzwoniła do niej, kiedy miała jakieś zmartwienie.Zadzwonił Sam, żeby powiedzieć, że stan Michaela jest bez zmian, że John pojechał dobiura, a Teke jest zmęczona, ale jakoś się trzyma.- Powinnam tam być - powiedziała Annie.- Chyba odwołam zajęcia.Ktoś powinien byćprzy Teke.- Nie.Idz do szkoły.John wróci za godzinę, a do tej pory ja z nią zostanę.- John nie umie się zachować w takich sytuacjach.Teke potrzebuje kogoś, kto dodałbyjej otuchy.Jednak Sam nie ustępował.- Pytałem ją.Powiedziała, że powinnaś iść na zajęcia.Gdy-byś tu była, czułaby się jeszcze gorzej.- Gorzej?- Czułaby się winna, że przez nią nie poszłaś do pracy.Poczekaj, Annie.Przyjdz po zaję-ciach.Może do tej pory nastąpi poprawa.Annie modliła się, żeby tak było.Nie potrzebowała wykształcenia medycznego, by wie-dzieć, że im dłużej Michael pozostaje nieprzytomny, tym bardziej jest to niepokojące.Z cięż-kim sercem spakowała do torby papiery, które wyjęła stamtąd poprzedniego popołudnia, i wła-śnie w koszyku w kuchni poszukiwała kluczyków do samochodu, kiedy rozległo się pukanie dokuchennych drzwi.To była Virginia Clinger.Miała na sobie ciepły kostium w kolorze lawendy, włosy mi-sternie ułożone w artystyczny nieład spływały jej na lawendowy szaliczek, a między doskonalewyregulowanymi brwiami i starannie pomalowanymi tuszem rzęsami miała położony lawen-dowy cień do powiek.Roztaczała wokół siebie zapach perfum Obsession".Annie Pope nie była typem kociaka.Wierzyła, że urok życia tkwi w różnorodności izgodnie z tą dewizą życzliwie traktowała i utrzymywała przyjazne kontakty z wieloma ludzmi,bardzo różnymi ludzmi.Niewiele było osób, których nie lubiła.Virginia Clinger należała do tych nielicznych.Była trzy razy rozwiedziona i miała trojenieznośnych dzieci - co mogłoby wywołać współczucie Annie, gdyby Virginia była oddanąmatką, ale było wręcz przeciwnie.Jej głównym życiowym celem była pielęgnacja własnej uro-dy.Była zadbana w sposób, który Annie określała mianem styropianowego szyku".Co więcej,była plotkarką i intrygantką.Annie przybrała uprzejmy uśmiech.- Cześć, Virginio.Właśnie wychodzę.SR- U Maxwellów nikt nie odpowiada - powiedziała Virginia bez słowa usprawiedliwienia.- Są w szpitalu?- Teke i John są w szpitalu.Dziewczynki przyjadą pózniej.- Jak się czuje Michael?- Bez zmian.Virginia cmoknęła.- Taka tragedia.- Jeszcze nie ma tragedii - Annie pośpiesznie zmieniła złowróżbny ton rozmowy.- Przyodrobinie szczęścia obudzi się i szybko wyzdrowieje.- Wróciła do stołu po teczkę.Virginia wkroczyła do kuchni.Przekrzywiła głowę, wyrażając wielkie zadziwienie, co,jak podejrzewała Annie, było dobrze wystudiowaną pozą.- Jak myślisz, co się stało?- O co ci chodzi?- Dlaczego w ten sposób wybiegł na ulicę?- Zpieszył się, żeby wrócić do szkoły.Samochód jechał wolno.Mógł go nie słyszeć.- Rozmawiał z Samem i Teke?- O ile wiem, nie.- To dziwne.Mogłabym przysiąc, że widziałam, jak wybiegał z domu.Co Sam tam ro-bił?Annie podniosła kluczyki.- Przyjechał do domu i szukał mnie.- Z powodu tej wygranej sprawy?- Mhm.- To było niezłe zwycięstwo - zauważyła Virginia.- Pewnie nie posiada się z radości.Zpoczątku nie byłam pewna, co myśleć.Kiedy on i Teke wybiegli za Michaelem, ona miała nasobie tylko szlafrok, a on miał rozpiętą koszulę i pasek przy spodniach.Ktoś obcy mógł pomyś-leć, że coś między nimi było, ale ja wiem, jak wasze rodziny są zżyte.Pewnie zaczął się prze-bierać, kiedy się zdecydował wybiec i przekazać Teke nowinę.- Masz rację - powiedziała sucho Annie.- Wiesz, jak nasze rodziny są zżyte [ Pobierz całość w formacie PDF ]