[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed furtką widać było czarną postaćLelickiego i jaśniejszy punkcik na wysokości jego twarzy.Lelicki oparty o parkanpalił leniwie papierosa. No i co? Znalazł go pan? Dopadł?Zamykał za sobą furtkę, kiedy Lelicki powiedział: Niech pan się nie martwi, inżynierze, spotka go pan na pewno.Już niedługo.Róże, wszędzie róże.Apoteoza zwycięstwa.Ogarnięty furią, gołymi rękami począłszarpać, miażdżyć, rozgniatać, niszczyć te czarne, ciche, milczące róże.Kopał, gryzł,dyszał walczył.Nie czuł bólu, dusił się intensywnym, zapachem róż, charczał,rozgrywał, łamał.Wyrwać wszystkie, co do jednej, zabić, zabić, niech nie straszą, nieszydzą.Wiele czasu minęło, nim oprzytomniał.Powlókł się ku lśniącej nieskazitelnąbielą willi.W lustrach holu zobaczy! upiora.Siebie.Przekrwione oczy,wybałuszone, oszalałe i usta czarne od ziemi i od krwi.Potem ręce, oglądał je długo,jak ślepiec zbliżając je na wysokość wzroku, były bez czucia, spuchnięte, pooranekolcami róż, krwawe.Zadzwonił telefon.Róża pomyślał. Karol? Halo? Mówi Krystyna.Jaka Krystyna pomyślał. Karol, halo? Słyszysz mnie? Tu Krystyna. Co znowu za Krystyna? rzucił słuchawkę.Z lustra patrzyła na niego twarzupiora. Rozbić lustra pomyślał.Telefon rozdzwonił się ponownie. Odczep się powiedział. Muszę cię widzieć, Karol.Koniecznie. Odczep się, zrozumiałaś? Karol.Ja widziałam.Ja widziałam coś.wczoraj.Zesztywniał.Będę się teraz bał wszystkiego i wszystkich pomyślał nawet tej idiotki. No? Widziałam coś.Coś, co chyba dotyczy ciebie i Anny.Karol? Jesteś tam?Jesteś? ponowiła pytanie, bo milczał. Co widziałaś? Nie przez telefon.Był u mnie prokurator, rozumiesz? Ale mu tego niepowiedziałam. Przyjdę.Jutro.O ósmej. Karol, ja. O ósmej odłożył słuchawkę.Widziała? Co? Jak wlewałem morfinę? Nie,tego nie widziała, gruchała tak czule z Anną. Szantaż pomyślał. Co mnie towszystko obchodzi, Anna, Krystyna, prokurator, kapitan; co mnie to obchodziteraz, kiedy Róża jest znowu, gdzieś obok.Blisko, może na wyciągnięcie ręki?Poszedł jak najciszej na górę, żeby nie obudzić Dominiki.Ta sprawa jest zamknięta,w porządku, wygrana ta sprawa należy już do czasu przeszłego.Rzucił się natapczan.Cóż go może obchodzić śmierć Ewy, aresztowanie Anny, jego życie, takdoskonale wymodelowane, rozpadło się, on rozpadł się, ginął.Strach zamknął goszczelnym pierścieniem, dusił, Róża, tylko Róża jest ważny-Co się ze mną stało? Czy to ja?Był niczym.Był zerem, pospolitym i mizernym, jak inni.Płakał ze strachu.Pocił sięze strachu.%7łeby móc cofnąć czas! Jeszcze kilka godzin temu przeżywał uniesienie zpowodu własnej wielkości, dzielił świat na: ja i reszta.Reszta to ci głupcy, i czuł sięw mocy kierować ich życiem.Głupcy stanowili o prawie, o sprawiedliwości.Sprawiedliwość, pojęcie śmieszne, komiczne, bo wymyślone dla asekuracji przeztchórzów i głupców.Czymże ona była, jeżeli dotąd udawało mu się ją takwystawiać do wiatru? Metafizyka.Przez trzydzieści kilka lat bawił się z tąsprawiedliwością w chowanego.Była ślepa, głucha i niema.Tak myślał jeszczekilka godzin temu, euforycznie i nieprawdziwie, poczuł się na tyle silny, żebyskoczyć sprawiedliwości do gardła.I skoczył pewnie, jak za starych, dobrychczasów.Dłonie miał sprawne, silne, a ruch doskonale wymierzony.Skoczył, ale tonie był Róża, lecz ten kretyn Lelicki.Róża jednak zmartwychwstał w opisie Lelic-kiego, zmaterializował się, stał się rzeczywisty, realny, żył, a przecież żyć niepowinien.%7łył cały czas, może mijali się kilka razy na dzień, dlaczego się czaił,zamiast uderzyć? Zamiast skorzystać choćby z tego asekuracyjnego pojęcia sprawiedliwość i wymierzyć ją na własną rękę? Spotka go pan na pewno.Jużniedługo".Zmrużone chytrze, małe, wyblakłe oczka.Obleśny uśmiech.Ryża, odrażającaszczecina dawno niegolonego zarostu na brudnych, obwisłych policzkach. Spotka go pan na pewno.Już niedługo".Wysoki, szczupły.Włosy jak len, kręcone przy skroniach.Gładkie policzki,niebieskie, duże dziewczyńskie oczy.Ale przecież.Do diabła! Przecież minęło od tamtego dnia ponad trzydzieści lat, ijeśli nie zabiłem Róży, on musiał się postarzeć o te trzydzieści lat.Dzisiaj zpewnością nie miałby wyglądu młodzieniaszka. Jak idzie, kołysze się w biodrach".1Nawet chód nie zmieniony.Dokładność opisuttóży sprzed trzydziestu lat.Skąd Lelicki zna Różę sprzed trzydziestu lat?Skąd? Skąd?ROZDZIAA SIDMYUpał gęstniał.Nad miastem wisiała ciemna, nieruchoma chmura zapowiedzburzy, kładła się nisko nad dachami wieżowców i zacieśniała horyzont [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Przed furtką widać było czarną postaćLelickiego i jaśniejszy punkcik na wysokości jego twarzy.Lelicki oparty o parkanpalił leniwie papierosa. No i co? Znalazł go pan? Dopadł?Zamykał za sobą furtkę, kiedy Lelicki powiedział: Niech pan się nie martwi, inżynierze, spotka go pan na pewno.Już niedługo.Róże, wszędzie róże.Apoteoza zwycięstwa.Ogarnięty furią, gołymi rękami począłszarpać, miażdżyć, rozgniatać, niszczyć te czarne, ciche, milczące róże.Kopał, gryzł,dyszał walczył.Nie czuł bólu, dusił się intensywnym, zapachem róż, charczał,rozgrywał, łamał.Wyrwać wszystkie, co do jednej, zabić, zabić, niech nie straszą, nieszydzą.Wiele czasu minęło, nim oprzytomniał.Powlókł się ku lśniącej nieskazitelnąbielą willi.W lustrach holu zobaczy! upiora.Siebie.Przekrwione oczy,wybałuszone, oszalałe i usta czarne od ziemi i od krwi.Potem ręce, oglądał je długo,jak ślepiec zbliżając je na wysokość wzroku, były bez czucia, spuchnięte, pooranekolcami róż, krwawe.Zadzwonił telefon.Róża pomyślał. Karol? Halo? Mówi Krystyna.Jaka Krystyna pomyślał. Karol, halo? Słyszysz mnie? Tu Krystyna. Co znowu za Krystyna? rzucił słuchawkę.Z lustra patrzyła na niego twarzupiora. Rozbić lustra pomyślał.Telefon rozdzwonił się ponownie. Odczep się powiedział. Muszę cię widzieć, Karol.Koniecznie. Odczep się, zrozumiałaś? Karol.Ja widziałam.Ja widziałam coś.wczoraj.Zesztywniał.Będę się teraz bał wszystkiego i wszystkich pomyślał nawet tej idiotki. No? Widziałam coś.Coś, co chyba dotyczy ciebie i Anny.Karol? Jesteś tam?Jesteś? ponowiła pytanie, bo milczał. Co widziałaś? Nie przez telefon.Był u mnie prokurator, rozumiesz? Ale mu tego niepowiedziałam. Przyjdę.Jutro.O ósmej. Karol, ja. O ósmej odłożył słuchawkę.Widziała? Co? Jak wlewałem morfinę? Nie,tego nie widziała, gruchała tak czule z Anną. Szantaż pomyślał. Co mnie towszystko obchodzi, Anna, Krystyna, prokurator, kapitan; co mnie to obchodziteraz, kiedy Róża jest znowu, gdzieś obok.Blisko, może na wyciągnięcie ręki?Poszedł jak najciszej na górę, żeby nie obudzić Dominiki.Ta sprawa jest zamknięta,w porządku, wygrana ta sprawa należy już do czasu przeszłego.Rzucił się natapczan.Cóż go może obchodzić śmierć Ewy, aresztowanie Anny, jego życie, takdoskonale wymodelowane, rozpadło się, on rozpadł się, ginął.Strach zamknął goszczelnym pierścieniem, dusił, Róża, tylko Róża jest ważny-Co się ze mną stało? Czy to ja?Był niczym.Był zerem, pospolitym i mizernym, jak inni.Płakał ze strachu.Pocił sięze strachu.%7łeby móc cofnąć czas! Jeszcze kilka godzin temu przeżywał uniesienie zpowodu własnej wielkości, dzielił świat na: ja i reszta.Reszta to ci głupcy, i czuł sięw mocy kierować ich życiem.Głupcy stanowili o prawie, o sprawiedliwości.Sprawiedliwość, pojęcie śmieszne, komiczne, bo wymyślone dla asekuracji przeztchórzów i głupców.Czymże ona była, jeżeli dotąd udawało mu się ją takwystawiać do wiatru? Metafizyka.Przez trzydzieści kilka lat bawił się z tąsprawiedliwością w chowanego.Była ślepa, głucha i niema.Tak myślał jeszczekilka godzin temu, euforycznie i nieprawdziwie, poczuł się na tyle silny, żebyskoczyć sprawiedliwości do gardła.I skoczył pewnie, jak za starych, dobrychczasów.Dłonie miał sprawne, silne, a ruch doskonale wymierzony.Skoczył, ale tonie był Róża, lecz ten kretyn Lelicki.Róża jednak zmartwychwstał w opisie Lelic-kiego, zmaterializował się, stał się rzeczywisty, realny, żył, a przecież żyć niepowinien.%7łył cały czas, może mijali się kilka razy na dzień, dlaczego się czaił,zamiast uderzyć? Zamiast skorzystać choćby z tego asekuracyjnego pojęcia sprawiedliwość i wymierzyć ją na własną rękę? Spotka go pan na pewno.Jużniedługo".Zmrużone chytrze, małe, wyblakłe oczka.Obleśny uśmiech.Ryża, odrażającaszczecina dawno niegolonego zarostu na brudnych, obwisłych policzkach. Spotka go pan na pewno.Już niedługo".Wysoki, szczupły.Włosy jak len, kręcone przy skroniach.Gładkie policzki,niebieskie, duże dziewczyńskie oczy.Ale przecież.Do diabła! Przecież minęło od tamtego dnia ponad trzydzieści lat, ijeśli nie zabiłem Róży, on musiał się postarzeć o te trzydzieści lat.Dzisiaj zpewnością nie miałby wyglądu młodzieniaszka. Jak idzie, kołysze się w biodrach".1Nawet chód nie zmieniony.Dokładność opisuttóży sprzed trzydziestu lat.Skąd Lelicki zna Różę sprzed trzydziestu lat?Skąd? Skąd?ROZDZIAA SIDMYUpał gęstniał.Nad miastem wisiała ciemna, nieruchoma chmura zapowiedzburzy, kładła się nisko nad dachami wieżowców i zacieśniała horyzont [ Pobierz całość w formacie PDF ]