[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prasa warszawska okazała się dla mnie wówczas nadzwyczaj życzliwą i tak w tejżyczliwości jednozgodną, a w jednozgodności wytrwałą, że gdy z ubiegiem trzeciego rokuniektóre głosy nieprzyjazne zabrzmiały od wschodnich granic, to żadne z pism warszawskichnie chciało drukować nadsyłanych w tej barwie krytyk; tułały się one bez końca po różnychredakcjach, aż na koniec wszystkie spłynęły do Czasu krakowskiego, gdzie kilkuprzeciwnych mi krakowian umieściło całą ich wiązkę i dodało jeszcze do niej niejeden własnylistek.Nie zaraz to jednak się stało.A tymczasem owa jednogłośna dobroć dziwiła mnie wyznaję niepomału.Nie spodziewałam się jej wcale.W dniu, w którym wydrukowano moją pierwszą pracę, moi rodzice i ja powiedzieliśmysobie: Trzeba się przygotować na wiele przeciwności.Kto wstępuje w szranki, ten bierze sięnie do zabawy, lecz do walki.Tegoż samego dnia przyobiecałam sobie, że na żadne przygany lub zaczepki nie będę nigdyodpowiadała drukowanym słowem i do dziś dnia dotrzymałam owej obietnicy.Z początku nicjej nie groziło.Zamiast oczekiwanej walki przyszło rwać same tylko kwiaty.Oprócztysiącznych luznych artykułów, pojawiły się już i poważne recenzje.Taki AleksanderTyszyński pisał głęboko i pochlebnie.Taki Henryk Rzewuski, jeden z najbystrzejszychznawców poezji, jakich w życiu spotkałam, odzywał się niezwyczajnie gorąco.Pani EleonoraZiemięcka od pierwszego mego występu aż do ostatniego swego tchnienia zachęcała mniesłowem pełnym serca, piórem pełnym zapału, przyjaznią pełną prześlicznych pomysłów.Itak, podczas któregoś z poniedziałkowych wieczorów przysłała tajemniczą skrzynkę zwianeczkiem laurowym, który, jako p i e r w s z y, ucieszył nas i rozrzewnił mocno.Nie-21mniej zaszczytnym było dla mnie dopraszanie się pism warszawskich i innych o jakikolwiekurywek, podpisany świeżym pseudonimem.Tego pseudonimu D e o t y m y nie wybierałam sobie sama.Wybrała go dla mnie mojamatka, zachęcona odwieczną legendą, która twierdzi, że ta nazwa ma p r z y n o s i ć s z c z ęś c i e.W razie wolnego wyboru byłabym wolała może imię z jakimś innym znaczeniem,gdyż b a n i e s i ę B o g a uważam za najniższą z cnót.Ale wola matki, zawsze dla mnieświęta, okazała się i tutaj dobroczynną, bo istotnie przyniosła mi szczęścia wiele, nad zasługę,i raz jeszcze dowiodła, że Niebo zazwyczaj wysłuchuje macierzyńskich życzeń.Jednocześniez głosami pism publicznych, listownie odzywali się i najstarsi koryfeusze naszego piśmien-nictwa.Naprzód klasycy: kasztelan Franciszek Wężyk, kasztelan Kajetan Kozmian,Franciszek Salezy Dmochowski, biskup Aętowski, choć ludzie sędziwi, choć tak dawnomilczący, pierwsi raczyli przemówić do młodej panienki w listach pełnych błogosławieństw iw poezjach pełnych zachęty.Dziwiono się powszechnie, czemu ci starcy, którzy większychode mnie przyjęli tak twardo, tutaj okazali tyle powolności? Ja dobrze rozumiem jej powody.Nie widzieli we mnie ducha buntu i stąd ich pobłażanie.Ja nie chciałam żadnych szkółwywracać, żadnych ołtarzy niszczyć, bo czułam, że co wielkie, to samo się ostoi, a co kruche,to samo upadnie.Ja czciłam starszych nie tytko za ich zasługi, ale już za to, że są starsi, żewięcej zaznali i więcej przecierpieli.Miałam zawsze tak wrodzoną, jak i przez wychowaniewpojoną, cześć dla siwych włosów i dziś, gdy na mnie przyszła kolej wieku, chciałabymnieraz powiedzieć tym, co są młodzi, a już pyszni: Ach, żebyście wiedzieli, jak to się opłaca być za młodu pokornym!Chronologicznym porządkiem po klasykach podnieśli głos romantycy: A naprzód Odyniec,który za czasów pierwszej swojej bytności w Warszawie znał się poufale z moim ojcem, teraznapisał do niego prześliczną odezwę, po czym wszedł ze mną w rozmowę listowną; rozmowata przez długie lata, choć nieznajomych i dalekich , łączyła nas bardzo ściśle, aż przyszła iosobista znajomość, i owa szczera przyjazń, co stała się dla mnie równie miłą; jak chlubną.Z Zygmuntem Krasińskim nigdy się, nie spotkałam, bo człowiek ten przy całej swojejwielkości miał tak dzikie usposobienie, że ilekroć zjechał do Warszawy, siedział w swoimpałacu jak zaklęty i nikogo nie widywał, prócz kilku wybranych.Przez nich to jednak doszłanas wiadomość o wielkiej życzliwości, z jaką czytuje on i ocenia moje próbki, a życzliwośćtakiego mistrza stała się dla mnie wspaniałą podnietą.Ale czekał mnie jeszcze większy zaszczyt Baron Edward Rastawiecki, wróciwszy w owychczasach z Paryża, opowiadał nam, że gdy odwiedzał Adama Mickiewicza, ten z wysokąłaskawością wyrażał się o improwizacjach i nawet czytał mu wiersz, napisany przez siebie doimprowizatorki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Prasa warszawska okazała się dla mnie wówczas nadzwyczaj życzliwą i tak w tejżyczliwości jednozgodną, a w jednozgodności wytrwałą, że gdy z ubiegiem trzeciego rokuniektóre głosy nieprzyjazne zabrzmiały od wschodnich granic, to żadne z pism warszawskichnie chciało drukować nadsyłanych w tej barwie krytyk; tułały się one bez końca po różnychredakcjach, aż na koniec wszystkie spłynęły do Czasu krakowskiego, gdzie kilkuprzeciwnych mi krakowian umieściło całą ich wiązkę i dodało jeszcze do niej niejeden własnylistek.Nie zaraz to jednak się stało.A tymczasem owa jednogłośna dobroć dziwiła mnie wyznaję niepomału.Nie spodziewałam się jej wcale.W dniu, w którym wydrukowano moją pierwszą pracę, moi rodzice i ja powiedzieliśmysobie: Trzeba się przygotować na wiele przeciwności.Kto wstępuje w szranki, ten bierze sięnie do zabawy, lecz do walki.Tegoż samego dnia przyobiecałam sobie, że na żadne przygany lub zaczepki nie będę nigdyodpowiadała drukowanym słowem i do dziś dnia dotrzymałam owej obietnicy.Z początku nicjej nie groziło.Zamiast oczekiwanej walki przyszło rwać same tylko kwiaty.Oprócztysiącznych luznych artykułów, pojawiły się już i poważne recenzje.Taki AleksanderTyszyński pisał głęboko i pochlebnie.Taki Henryk Rzewuski, jeden z najbystrzejszychznawców poezji, jakich w życiu spotkałam, odzywał się niezwyczajnie gorąco.Pani EleonoraZiemięcka od pierwszego mego występu aż do ostatniego swego tchnienia zachęcała mniesłowem pełnym serca, piórem pełnym zapału, przyjaznią pełną prześlicznych pomysłów.Itak, podczas któregoś z poniedziałkowych wieczorów przysłała tajemniczą skrzynkę zwianeczkiem laurowym, który, jako p i e r w s z y, ucieszył nas i rozrzewnił mocno.Nie-21mniej zaszczytnym było dla mnie dopraszanie się pism warszawskich i innych o jakikolwiekurywek, podpisany świeżym pseudonimem.Tego pseudonimu D e o t y m y nie wybierałam sobie sama.Wybrała go dla mnie mojamatka, zachęcona odwieczną legendą, która twierdzi, że ta nazwa ma p r z y n o s i ć s z c z ęś c i e.W razie wolnego wyboru byłabym wolała może imię z jakimś innym znaczeniem,gdyż b a n i e s i ę B o g a uważam za najniższą z cnót.Ale wola matki, zawsze dla mnieświęta, okazała się i tutaj dobroczynną, bo istotnie przyniosła mi szczęścia wiele, nad zasługę,i raz jeszcze dowiodła, że Niebo zazwyczaj wysłuchuje macierzyńskich życzeń.Jednocześniez głosami pism publicznych, listownie odzywali się i najstarsi koryfeusze naszego piśmien-nictwa.Naprzód klasycy: kasztelan Franciszek Wężyk, kasztelan Kajetan Kozmian,Franciszek Salezy Dmochowski, biskup Aętowski, choć ludzie sędziwi, choć tak dawnomilczący, pierwsi raczyli przemówić do młodej panienki w listach pełnych błogosławieństw iw poezjach pełnych zachęty.Dziwiono się powszechnie, czemu ci starcy, którzy większychode mnie przyjęli tak twardo, tutaj okazali tyle powolności? Ja dobrze rozumiem jej powody.Nie widzieli we mnie ducha buntu i stąd ich pobłażanie.Ja nie chciałam żadnych szkółwywracać, żadnych ołtarzy niszczyć, bo czułam, że co wielkie, to samo się ostoi, a co kruche,to samo upadnie.Ja czciłam starszych nie tytko za ich zasługi, ale już za to, że są starsi, żewięcej zaznali i więcej przecierpieli.Miałam zawsze tak wrodzoną, jak i przez wychowaniewpojoną, cześć dla siwych włosów i dziś, gdy na mnie przyszła kolej wieku, chciałabymnieraz powiedzieć tym, co są młodzi, a już pyszni: Ach, żebyście wiedzieli, jak to się opłaca być za młodu pokornym!Chronologicznym porządkiem po klasykach podnieśli głos romantycy: A naprzód Odyniec,który za czasów pierwszej swojej bytności w Warszawie znał się poufale z moim ojcem, teraznapisał do niego prześliczną odezwę, po czym wszedł ze mną w rozmowę listowną; rozmowata przez długie lata, choć nieznajomych i dalekich , łączyła nas bardzo ściśle, aż przyszła iosobista znajomość, i owa szczera przyjazń, co stała się dla mnie równie miłą; jak chlubną.Z Zygmuntem Krasińskim nigdy się, nie spotkałam, bo człowiek ten przy całej swojejwielkości miał tak dzikie usposobienie, że ilekroć zjechał do Warszawy, siedział w swoimpałacu jak zaklęty i nikogo nie widywał, prócz kilku wybranych.Przez nich to jednak doszłanas wiadomość o wielkiej życzliwości, z jaką czytuje on i ocenia moje próbki, a życzliwośćtakiego mistrza stała się dla mnie wspaniałą podnietą.Ale czekał mnie jeszcze większy zaszczyt Baron Edward Rastawiecki, wróciwszy w owychczasach z Paryża, opowiadał nam, że gdy odwiedzał Adama Mickiewicza, ten z wysokąłaskawością wyrażał się o improwizacjach i nawet czytał mu wiersz, napisany przez siebie doimprowizatorki [ Pobierz całość w formacie PDF ]