[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopiec był porządnie wygłodzony, widać to było zesposobu, w jaki jadł, nie zapomniał jednak o psie,sprawiedliwie dzielił kęsy, które obaj pochłaniali, w podobnysposób.Zresztą Tygrys nie pozwalał o sobie zapomnieć, przezcały czas usiłował małemu zajrzeć do żołądka. Dalej podsunąłem chłopcu następną porcję. Eee.co będę pana objadał dzielnie przełknął ślinę. Szufluj, on też jeszcze by coś zjadł pies oblizywał siępożądliwie, modlitewnie zapatrzony w serdelek.Mały odwróciłoczy, gmerał w wypchanych kieszeniach. Mam szmal. położył na skraju biurka pracowiciewygrzebany słupek bilonu i dopiero sięgnął po następną bułkę.Zadzwoniłem do milicyjnej izby dziecka; mógłby tam pobyćprzez jakiś czas, zanim nie wytrzasnę mu miejsca w dobrymDomu Dziecka..to zdemoralizowany chłopak? indagowała mnieizbowa psycholożka; wprowadziłem ją dość oględnie, zewzględu na Piotra, w sedno sprawy.Widziałem, że cały byłzamieniony w słuch, z przejęcia przestał żuć, starając się jednakudawać doskonałą obojętność. Raczej nie, ale jest na najlepszej drodze. To szkoda go do nas. aktualnie w izbie przebywałagrupa wyrostków zatrzymanych za napady rabunkowe ikradzieże; psycholog izby tłumaczyła, że nie da się odizolowaćPiotra od tej szpany, i słusznie obawiała się, aby ich wpływ niepodziałał na chłopca.Izba była przepełniona, nieuchronniemusiałby się z nimi zetknąć a to byli chłopaczkowie popiętnaście, szesnaście lat. To nie jest towarzystwo dla żadnego dwunastolatka, panieprokuratorze! Nie nalegałem; w żadnym razie nie miałemmoralnego prawa upychać tam małego.Psycholożka, przemiła dziewczyna, dla której problemopuszczonych dzieci był codzienną troską, nie ograniczyła siętylko do dobrych rad. Załatwimy to po znajomości.Wszędzie jestprzepełnienie. oświeciła mnie wyczerpująco w sytuacjiplacówek podlegających Ministerstwu Oświaty i podała adresDomu Dziecka, jej zdaniem najlepszego.Podjęła się pomóc miw załatwieniu niezbędnych formalności. Najlepsza byłaby rodzina zastępcza podpowiedziałem;najbardziej przypominała dom rodzinny, chociaż w częścikompensowała psychiczne potrzeby dzieci, indywidualizowałaopiekę i stwarzała szansę związku uczuciowego z opiekunami. Poszukam obiecała po namyśle. Zawsze go będziemożna odebrać, jeśli znajdziemy lepsze warunki.Niemile mi to zabrzmiało: odebrać! Jak rzecz albo pakunek,a przecież tej dziewczyny nie mogłem posądzić o oschłość.Dzięki jej znajomościom udało się uzyskać natychmiastowądecyzję, mocą której Rzeczpospolita przejmowała na siebieciężar opieki i wychowania małego obywatela; piękne,humanitarne prawo.Miałem się dopiero przekonać, jakwykoślawia je w praktyce ludzka bezduszność i ignorancja. Chyba znalazłem ci coś odpowiedniego, Piotr.chodz. A on? przygarnął psa, podniósł na mnie oczy,przerażająco stare; pies jakby z nim sprzężony, także utkwił wemnie ślepia. On także obiecałem, jednak bez przekonania, i byłem zsiebie niezadowolony, bo sam nie wierzyłem w to zapewnienie.Dom Dziecka, polecony przez izbową psycholożkę, kremowybudynek w ogrodzie, piękne stare drzewa, mimo jesiennej porywygracowane alejki budził zaufanie.Zraziło zamkniętewejście i niemiłe skojarzenie nasuwał wysoki parkan zmetalowych, ostro zakończonych sztachet; furtę zwolniłautomat.Pełen pnącej się zieleni obszerny hall, ze lśniącym, niczymlodowa tafla złocistym parkietem, znów nastrajałoptymistycznie; wrażenie zniweczył kwadratowy z wygląducerber, przyodziany w skrzyżowanie liberii z mundurem, któryprzytruchtał gdzieś z głębi. Won! wrzasnął na widok psa, ten cofnął się i dopiero zbezpiecznej odległości, z podwiniętym ogonem, gotów doucieczki, zaczął ubliżać facetowi, na pewno w psiej grypserze.Liberia chwyciła lagę. To wasz pies huknął powinien być na smyczy i wkagańcu, a w ogóle to z psem tu nie wolno.W jakiej sprawie? wywarkiwał to na jednym oddechu, wrogi, władczy.Podetknąłem mu pod nos legitymację. Proszę tędy, panie prokuratorze zagruchał drabgłosem przepitej synogarlicy, wypiąwszy ciężki zad wpółukłonie, i do Piotra: wprowadz, chłopczyku, pieska, otutaj podesłał gazetę obok krzesła żeby nie zabłociłposadzki.Piesek kuląc się, szczerząc i bulgocąc, jak kocioł pod parą,prześliznął się obok chłopczyka, ani na chwilę nie spuszczającślepiów z odzwiernego; kazałem im zaczekać, portier, usłużnieprowadził mnie do dyrektora.Na korytarzu minęliśmy grupę chłopców karniemaszerujących w dwuszeregu.Wiódł ich krępy, muskularnymężczyzna.Przygnębił mnie ich widok szare, jednakoweubranka, jednakowo pod michę przystrzyżone głowy, nawetkapcie mieli identyczne.Gabinet, biurko, dywan, telefon i palma.Dyrektor,mężczyzna w średnim wieku, pleczysty, nabity w sobie; jednonie ulegało wątpliwości, personel był tu z kondycją.Ależ tak, miejsce jest, dzwoniła, dzwoniła naczelnik.pska, zMinisterstwa Oświaty.To życzliwa rączka izbowej psycholożki,uruchamiając system kumoterskiej łączności, przetarła miścieżkę, żeby nie powiedzieć, wysłała dywanami. Pan prokurator życzy sobie obejrzeć? prokuratorżyczył; mijając oszkloną dyrektorską biblioteczkę dostrzegłemMakarenkę, Korczaka.wszystko o dziecku.Wręcz wystawa,książki były w nadzwyczaj dobrym stanie, widocznie mało ktobrał je do ręki.Wszędzie parkiety jak lustra, czteroosobowe sypialnie, łóżka,koce w kostkę, drewniane szafki, niektóre sfatygowane, inneporyte napisami i zwyczajnie zdewastowane.Sala jadalna, gimnastyczna, sala rekreacyjna, sala, sala.Mimo zieleni w tych salach, mimo barwnych zasłon,reprodukcji na ścianach odniosłem wrażenie czegośpośredniego między klasztorem a zakładem karnym. A jeśli chłopcy chcą pobyć sami dajecie im trochęswobody? Tylko by tego brakowało! Panie prokuratorze, tozwierzątka.Niszczą wszystko, brudzą, gubią rzeczy, ani nachwilę nie można z nich spuścić oczu.Wszystko musi byćzorganizowane, nie wolno zostawić chwili bez programu.Leniwi, nie chcą się uczyć, nie chcą pracować, z trudemwdrażamy ich w obowiązki. Stąd te wypieszczone podłogi,pomyślałem. Czas wolny chwilę żuł moje następne pytanie. Sport,tak, biblioteka, wybrane pozycje programu telewizyjnego,spacer.oczywiście, jeśli się dobrze sprawują!Nie, tu nie wychowywano pomyślałem co najwyżejpoddawano tresurze! Nie podrzucę chłopaka do tejprzechowalni niechcianych dzieci, i już tylko z czystejciekawości powiedziałem o psie Piotra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl trzylatki.xlx.pl
.Chłopiec był porządnie wygłodzony, widać to było zesposobu, w jaki jadł, nie zapomniał jednak o psie,sprawiedliwie dzielił kęsy, które obaj pochłaniali, w podobnysposób.Zresztą Tygrys nie pozwalał o sobie zapomnieć, przezcały czas usiłował małemu zajrzeć do żołądka. Dalej podsunąłem chłopcu następną porcję. Eee.co będę pana objadał dzielnie przełknął ślinę. Szufluj, on też jeszcze by coś zjadł pies oblizywał siępożądliwie, modlitewnie zapatrzony w serdelek.Mały odwróciłoczy, gmerał w wypchanych kieszeniach. Mam szmal. położył na skraju biurka pracowiciewygrzebany słupek bilonu i dopiero sięgnął po następną bułkę.Zadzwoniłem do milicyjnej izby dziecka; mógłby tam pobyćprzez jakiś czas, zanim nie wytrzasnę mu miejsca w dobrymDomu Dziecka..to zdemoralizowany chłopak? indagowała mnieizbowa psycholożka; wprowadziłem ją dość oględnie, zewzględu na Piotra, w sedno sprawy.Widziałem, że cały byłzamieniony w słuch, z przejęcia przestał żuć, starając się jednakudawać doskonałą obojętność. Raczej nie, ale jest na najlepszej drodze. To szkoda go do nas. aktualnie w izbie przebywałagrupa wyrostków zatrzymanych za napady rabunkowe ikradzieże; psycholog izby tłumaczyła, że nie da się odizolowaćPiotra od tej szpany, i słusznie obawiała się, aby ich wpływ niepodziałał na chłopca.Izba była przepełniona, nieuchronniemusiałby się z nimi zetknąć a to byli chłopaczkowie popiętnaście, szesnaście lat. To nie jest towarzystwo dla żadnego dwunastolatka, panieprokuratorze! Nie nalegałem; w żadnym razie nie miałemmoralnego prawa upychać tam małego.Psycholożka, przemiła dziewczyna, dla której problemopuszczonych dzieci był codzienną troską, nie ograniczyła siętylko do dobrych rad. Załatwimy to po znajomości.Wszędzie jestprzepełnienie. oświeciła mnie wyczerpująco w sytuacjiplacówek podlegających Ministerstwu Oświaty i podała adresDomu Dziecka, jej zdaniem najlepszego.Podjęła się pomóc miw załatwieniu niezbędnych formalności. Najlepsza byłaby rodzina zastępcza podpowiedziałem;najbardziej przypominała dom rodzinny, chociaż w częścikompensowała psychiczne potrzeby dzieci, indywidualizowałaopiekę i stwarzała szansę związku uczuciowego z opiekunami. Poszukam obiecała po namyśle. Zawsze go będziemożna odebrać, jeśli znajdziemy lepsze warunki.Niemile mi to zabrzmiało: odebrać! Jak rzecz albo pakunek,a przecież tej dziewczyny nie mogłem posądzić o oschłość.Dzięki jej znajomościom udało się uzyskać natychmiastowądecyzję, mocą której Rzeczpospolita przejmowała na siebieciężar opieki i wychowania małego obywatela; piękne,humanitarne prawo.Miałem się dopiero przekonać, jakwykoślawia je w praktyce ludzka bezduszność i ignorancja. Chyba znalazłem ci coś odpowiedniego, Piotr.chodz. A on? przygarnął psa, podniósł na mnie oczy,przerażająco stare; pies jakby z nim sprzężony, także utkwił wemnie ślepia. On także obiecałem, jednak bez przekonania, i byłem zsiebie niezadowolony, bo sam nie wierzyłem w to zapewnienie.Dom Dziecka, polecony przez izbową psycholożkę, kremowybudynek w ogrodzie, piękne stare drzewa, mimo jesiennej porywygracowane alejki budził zaufanie.Zraziło zamkniętewejście i niemiłe skojarzenie nasuwał wysoki parkan zmetalowych, ostro zakończonych sztachet; furtę zwolniłautomat.Pełen pnącej się zieleni obszerny hall, ze lśniącym, niczymlodowa tafla złocistym parkietem, znów nastrajałoptymistycznie; wrażenie zniweczył kwadratowy z wygląducerber, przyodziany w skrzyżowanie liberii z mundurem, któryprzytruchtał gdzieś z głębi. Won! wrzasnął na widok psa, ten cofnął się i dopiero zbezpiecznej odległości, z podwiniętym ogonem, gotów doucieczki, zaczął ubliżać facetowi, na pewno w psiej grypserze.Liberia chwyciła lagę. To wasz pies huknął powinien być na smyczy i wkagańcu, a w ogóle to z psem tu nie wolno.W jakiej sprawie? wywarkiwał to na jednym oddechu, wrogi, władczy.Podetknąłem mu pod nos legitymację. Proszę tędy, panie prokuratorze zagruchał drabgłosem przepitej synogarlicy, wypiąwszy ciężki zad wpółukłonie, i do Piotra: wprowadz, chłopczyku, pieska, otutaj podesłał gazetę obok krzesła żeby nie zabłociłposadzki.Piesek kuląc się, szczerząc i bulgocąc, jak kocioł pod parą,prześliznął się obok chłopczyka, ani na chwilę nie spuszczającślepiów z odzwiernego; kazałem im zaczekać, portier, usłużnieprowadził mnie do dyrektora.Na korytarzu minęliśmy grupę chłopców karniemaszerujących w dwuszeregu.Wiódł ich krępy, muskularnymężczyzna.Przygnębił mnie ich widok szare, jednakoweubranka, jednakowo pod michę przystrzyżone głowy, nawetkapcie mieli identyczne.Gabinet, biurko, dywan, telefon i palma.Dyrektor,mężczyzna w średnim wieku, pleczysty, nabity w sobie; jednonie ulegało wątpliwości, personel był tu z kondycją.Ależ tak, miejsce jest, dzwoniła, dzwoniła naczelnik.pska, zMinisterstwa Oświaty.To życzliwa rączka izbowej psycholożki,uruchamiając system kumoterskiej łączności, przetarła miścieżkę, żeby nie powiedzieć, wysłała dywanami. Pan prokurator życzy sobie obejrzeć? prokuratorżyczył; mijając oszkloną dyrektorską biblioteczkę dostrzegłemMakarenkę, Korczaka.wszystko o dziecku.Wręcz wystawa,książki były w nadzwyczaj dobrym stanie, widocznie mało ktobrał je do ręki.Wszędzie parkiety jak lustra, czteroosobowe sypialnie, łóżka,koce w kostkę, drewniane szafki, niektóre sfatygowane, inneporyte napisami i zwyczajnie zdewastowane.Sala jadalna, gimnastyczna, sala rekreacyjna, sala, sala.Mimo zieleni w tych salach, mimo barwnych zasłon,reprodukcji na ścianach odniosłem wrażenie czegośpośredniego między klasztorem a zakładem karnym. A jeśli chłopcy chcą pobyć sami dajecie im trochęswobody? Tylko by tego brakowało! Panie prokuratorze, tozwierzątka.Niszczą wszystko, brudzą, gubią rzeczy, ani nachwilę nie można z nich spuścić oczu.Wszystko musi byćzorganizowane, nie wolno zostawić chwili bez programu.Leniwi, nie chcą się uczyć, nie chcą pracować, z trudemwdrażamy ich w obowiązki. Stąd te wypieszczone podłogi,pomyślałem. Czas wolny chwilę żuł moje następne pytanie. Sport,tak, biblioteka, wybrane pozycje programu telewizyjnego,spacer.oczywiście, jeśli się dobrze sprawują!Nie, tu nie wychowywano pomyślałem co najwyżejpoddawano tresurze! Nie podrzucę chłopaka do tejprzechowalni niechcianych dzieci, i już tylko z czystejciekawości powiedziałem o psie Piotra [ Pobierz całość w formacie PDF ]