[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.?- Tak?- No więc zjawił się wczoraj w klubie.- Nie!- Tak.- To on ukradł naszyjnik?- Nie bądz niemądra - powiedziała Lidia szybko.- Oczywiście, żenie.Przyszedł specjalnie, żeby ze mną o czymś pomówić.Powiedział,że to ważne, ale przerwała nam policja, jak odkryto, że naszyjnik znik-nął.Więc poprosił, żebym tam dziś wróciła.Naprawdę jestem mu towinna, Polly, a nie wiem, gdzie jeszcze mogłabym go spotkać.RLT Ku swemu przerażeniu Lidia zobaczyła, że na palcu ma nawiniętepasmo włosów.Och, niech to szlag, matka miała rację, bawi się wło-sami! Szybko opuściła rękę, rzuciła badawcze spojrzenie na Polly, żebysprawdzić, czy zauważyła, po czym pochyliła się i podniosła piłeczkęToby'ego.- Ale ja czegoś nie rozumiem, Lid.Lidia rzuciła piłeczkę psu.- Mówisz, że matka prawie nigdy cię nie gani, że pozwala ci robić,co chcesz.A ja zielenieję z zazdrości z tego powodu, wiesz dobrze.Chciałabym mieć taką swobodę jak ty.- Polly odwróciła się i spojrzałapytająco na przyjaciółkę.- Więc po co cała ta tajemnica? Czy twojamama.czy choćby ten jej francuski przyjaciel z morganem.nie mogącię tam wprowadzić?Lidia nienawidziła okłamywać Polly, jedynej osoby na świecie, zktórą była szczera, ale musiała się dzisiaj dostać do klubu, jeśli miałaodzyskać rubiny ze skrytki w czytelni.A Polly była taka uparta!Poderwała się z ławki i odrzuciła niecierpliwie głowę.- Ani moja matka, ani Antoine nie są członkami klubu, jak dobrze otym wiesz.Ale jeśli za bardzo się boisz, żeby poprosić ojca, żeby mnietam zabrał, poproszę go sama.- On będzie chciał wiedzieć, po co chcesz tam iść.- Nie ma sprawy.Powiem mu, że zgubiłam wczoraj broszkę albo cośw tym rodzaju.- On się tylko rozzłości i powie, że jeśli nie potrafisz dbać o swojerzeczy, to na nie nie zasługujesz.- Och, Polly, jesteś taka dziecinna! - ucięła Lidia i ruszyła w kie-runku bramy parku.Polly pobiegła za nią, a Toby plątał się jej pod nogami.- Lid, proszę cię, nie bądz zła.- Nie jestem zła.Ale była.Na siebie.Odwróciła się i spojrzała na Polly, na jej ślicznąjasnoniebieską sukienkę, na jej eleganckie skórzane buciki i wielkieniebieskie oczy pociemniałe od niepokoju.Nienawidziła siebie.Niemiała prawa wciągać w brudy tej czystej błyszczącej duszyczki.SamaRLT tak do nich przywykła, że zapomniała, iż innych niepokoi sam ich za-pach.Przełożyła sobie rękę Polly przez ramię i uśmiechnęła się do niejsłabo.- Przepraszam.Wiem, że czasami przychodzą mi do głowy szalonepomysły.- To przez te rude włosy.Obie roześmiały się i poczuły, że ich przyjazń wraca na swoje miej-sce.- Dobrze, poproszę ojca.- Dzięki.- Ale to się nie uda.- Proszę, spróbuj.- Pod warunkiem, że opowiesz mi więcej o tym tajemniczym chiń-skim wybawcy, jak się z nim znowu spotkasz.- Urwała, wzięła szcze-niaka z powrotem na smycz, podrapała go za uszami i nie patrząc nanią, zapytała: - Nie sądzisz, że to może być trochę niebezpieczne? Boprzecież nic o nim nie wiesz, prawda?- Prócz tego, że ocalił mnie przed niewolą.albo czymś gorszym.-Lidia roześmiała się.- Nie martw się, głuptasku.Obiecuję, że opowiemci ó wszystkim.- Opisz mi go jeszcze raz.Jaki on jest?- Mój latający sokół?- Tak.Lidia była zdenerwowana.Tak bardzo chciała rozmawiać o swoimchińskim wybawcy, opowiedzieć o obrazach, które tłoczyły się w jejmyślach, o wysokich łukach jego brwi przypominających skrzydła pta-ka i o tym, jak przechylał głowę, kiedy słuchał, a jego oczy wykradałymyśli ukryte za słowami.Czuła potrzebę, żeby go znowu zobaczyć, po-trzebę, która tkwiła w jej piersi jak gorący kamień, choć nie miała po-jęcia dlaczego.Wmawiała sobie, że musi mu jeszcze raz podziękować isprawdzić, czy nic mu się nie stało.To wszystko.Zwykła uprzejmość.Ale oszukiwanie samej siebie szło jej równie niezdarnie jak oszu-kiwanie Polly.I przestraszyło ją to nagłe uczucie zagubienia w labiryn-RLT cie nieznanych dróg.Przestraszyło i podnieciło.Coś trzepotało się wniej na pograniczu świadomych myśli, ale odepchnęła to od siebie sta-nowczo.Jej świat od jego świata oddzielały wysokie bariery, które jed-nak w jakiś sposób znikały, kiedy z nim była.Polly by tego nie zrozu-miała.Nawet ona sama tego nie rozumiała.Nie śmiała powiedzieć przy-jaciółce prawdy o wczorajszym wieczorze.- Czy jest przystojny? - zachęcała ją do zwierzeń Polly.- Nie zauważyłam wiele - skłamała Lidia.- Ma krótko ostrzyżonewłosy, a oczy.no nie wiem, jakby.-.potrafiły zajrzeć pod skórę,do mego wnętrza.Mogę to powiedzieć? - jakby cię obserwowały -skoń-czyła niezręcznie.- I jest silny?- W walce poruszał się szybko jak.jak jastrząb.- Ma też jastrzębi nos?- Nie, oczywiście że nie.Nos ma zupełnie prosty i kiedy nic nie mó-wi, jego twarz jest zupełnie nieruchoma, jakby była z porcelany.Ręcema długie, a palce.- Mówiłaś, że nie zauważyłaś wiele.Lidia zaczerwieniła się gwałtownie i wepchnęła sobie z powrotemsłowa do gardła.- Chodz - powiedziała i zaczęła biec w stronę bramy.- Poprosimytwojego ojca.- Dobrze, ale ostrzegam cię, on odmówi.*Christopoher Mason rzeczywiście odmówił, i to obcesowo.KiedyLidia nakładała tłuczone ziemniaki do misek w sali przy kościele Zba-wiciela, policzki jeszcze ją paliły na wspomnienie słów, jakie wtedy odniego usłyszała.Miała ogromną ochotę zamknąć mu te pompatyczneusta uwagą na temat ich wczorajszej wędrówki po piersiach jej matki,wykorzystać tę wiedzę do umożliwienia sobie powrotu do klubu, aleRLT nie mogła się na to zdobyć.Wystarczyło, że pomyślała o Anthei, którazawsze była dla niej taka miła, i o błękitnych, pełnych ufności oczachPolly.Nie mogła.Po prostu nie mogła.Więc nic nie powiedziała iuciekła.I teraz była w rozpaczy.Wrzuciła łyżkę ziemniaków w kolejną wyciągniętą do niej miskę.Nawet nie spojrzała na zabiedzoną twarz człowieka, któremu nakładałajedzenie, ani na następną.Zbyt była zajęta szukaniem w kolejce czeka-jących ludzi tych konkretnych szerokich ramion i tej konkretnej parybłyszczących oczu, osadzonych pod brwiami w kształcie ptasich skrzy-deł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzylatki.xlx.pl